— Nasi pałac zdobyli, panie podchorąży! Podobno generalski. — wołał Łażewskiemu do ucha. — Bez jednego wystrzału... W lewo i prosto! — krzyknął do kierowcy. — W bramę.
Dobijając resorami przeskoczyli betonowy próg i Daniel zobaczył leśny park w księżycowym świetle, a w głębi, na końcu szerokiej alei, nie pałac wprawdzie, lecz nowoczesną dużą willę z przylegającym do niej garażem i domkiem dla służby. Pod budynkami, podobne do rozrośniętych wysoko krzaków, czołgi stały nieruchomo, a koło nich spacerowali wartownicy. Nieco dalej, ukryci za grubymi pniami drzew, czuwali zwiadowcy przy swoich diegtiarach.
Nie czekając na zatrzymanie motoru podchorąży zeskoczył przed frontem budynku i wszedł pospiesznie do wnętrza.
Za podwójnymi drzwiami, w dużym hallu obwieszonym skórami zwierząt i rogami, paliły się jasno lampy naftowe, a wielkie lustro na wprost drzwi powtarzało ich żółte płomienie. Na kanapie, między obwieszonymi starą bronią słupami, które podtrzymywały wewnętrzne schody, odpoczywali Kozub, Kos i Wichura. Przed nimi na dywanie leżały cztery zdobyczne pistolety maszynowe, zapasowe magazynki i kilka granatów.
Nieco z boku, z automatem na kolanach, siedział na krześle Gustlik i pilnował jeńców stojących twarzą do ściany — czterech żołnierzy, tęgiego starego cywila w sportowym ubraniu i dwie kobiety. Podchorąży, prześliznąwszy się po nich spojrzeniem, stanął na baczność przed porucznikiem, ale ten podsunął mu krzesło.
— Siadaj i pij — podał na dłoni filiżankę prześwitującą pod światło.
Łażewski rozpromienił się wąchając płyn.
— Kawa, prawdziwa kawa.
A coś myślał? Ona ma wszystko. — Kos pokazał na jedną ze stojących pod ścianą.
Była to rosła, tęga kobieta ubrana w szary, dobrze skrojony kostium i uczesana w starannie zakręcone loki.
— Którędy? — spytał Kozub, sprowadzając rozmowę na główny temat.
— Nie wiem. Przy mniejszym są bunkry i na przeciwległym brzegu stanowiska dział przeciwpancernych, a do betonowego nawet podjechać nie można — urwał na chwilę i podniósł głowę. — Straciłem w ogniu motor, żołnierza i tego... — jednym haustem dopił resztę kawy i odstawiwszy filiżankę, dobył zatknięty za cholewę ułamany kawałek bata. — Przewodnika straciłem.
Kozub zacisnął w pięść leżącą na kolanie rękę, a potem otworzył ją z wolna, ale nic nie powiedział. Są ludzie, którzy nigdy nie płaczą nad rozbitym szkłem, nie rozważają, co by było, gdyby nie stało się to, co się stało.
Jeśli niespodzianie wyskoczyć z ciemności, oślepić obsługę pociskiem, to... My moglibyśmy spróbować... — zaproponował Kos.
— Nie — porucznik pokręcił głową i powtórzył uparcie to samo, co na żwirowisku: — w Kreuzburgu potrzebne mi wszystkie czołgi.
Milczeli chwilę niewesoło.
— Wyżej głowy nie podskoczysz — stwierdził filozoficznie Franek Wichura i zmarszczył perkaty nos.
— Może jaka płycizna — powiedział Gustlik. U nas, koło Ustronia, to na Wiśle...
Przerwał zdziwiony, bo nagle od strony ściany rozległ się wysoki, przybierający na sile pisk. Nie od razu pojął, że dźwięki te wydaje niższa z kobiet stojących pod ścianą. Jeleń zrobił groźną minę, wstał z krzesła, ale nie bardzo wiedział, jak postąpić. Zanim cokolwiek zdążył powiedzieć, dziewczyna o okrągłej buzi pokrytej piegami odwróciła się tak gwałtownie, że skoczyły w górę jej dwa długie warkocze, i zawołała:
— Tyś jest ustroński?
— Ustroński.
— A ja z Koniakowa, zza przełęczy! — Zarzuciła mu ręce na szyję, płacząc i śmiejąc się jednocześnie.
— Czemu żeś mi to prędzej nie rzekła? — mruknął gniewnie Gustlik.
Puściła go, cofnęła się o krok i aż przybladła ze złości.
— Jakże miałam co rzec, kiedyś się od razu automatem zamierzał.
„Raus, raus” tak pysk na mnie rozdziawiał — poskarżyła się Kozubowi. — Pod ścianę postawił razem z tą generalską wiedźmą...
Ani śladu nie zostało po płaczu. Zarumieniły się policzki, a małe dłonie spoczęły na biodrach. Dziewczyna odwinęła nogą róg dywanu. Wskazała ukryte pod nim metalowe wieko w podłodze i skomenderowała osłupiałemu Gustlikowi:
— Dźwignij. Mocniej, sił nie masz?
Jeleń nie bez wysiłku podniósł płytę osadzoną na zawiasach i zobaczywszy stopnie, zeskoczył w dół. Obracając koło sterujące zasuwami, otworzył grube drzwi do niewielkiego pomieszczenia i zaświeciwszy sygnalizacyjną latarkę, zobaczył legowiska po bokach.
— Schron jak na sztab — oświadczył wychodząc.
— Wszystko dla tej jędzy. Na front dziadów pchają i dzieci, a u niej wartownicy jak byki...
Nie przestając mówić, dziewczyna podbiegła do ściany, szarpnięciem odwróciła pierwszego z brzegu Niemca i pokazując otwarty schron, krzyknęła:
— Włazić! Będziesz ty teraz łapy przy sobie trzymał. Właź!
Jednego po drugim wszystkich zagoniła do środka, pomogła ostatniemu kolanem i zatrzasnęła drzwi. Drobnymi, lecz mocnymi rękami zakręciła koło przesuwające zamki, a potem, chwyciwszy stojący przy wejściu łom, wstawiła go między szprychy, żeby tamci od wewnątrz nie mogli otworzyć.
Łażewski, Kos i Wichura wstali ze swych miejsc i razem z Gustlikiem w milczeniu i z podziwem obserwowali błyskawiczne działania dziewczyny. Aż furczała plisowana kwiecista spódnica, kiedy wybiegła po schodkach, przeżegnała się i stanąwszy na palce pocałowała Janka.
— Honorata. Takem ślubowała, że pierwszego polskiego żołnierza...
Wspięła się znowu, cmoknęła podchorążego i za jednym zamachem Wichurę, który szeroko ramiona otworzył.
— Honorka mi mówią. Że pierwszego pocałuję, żeby był nawet...
Stanęła przed Gustlikiem, ale że chłop był na gwardyjską miarę, to i z wysokości czubków palców działania nie rokowały sukcesu bez pomocy atakowanego.
— Żeby nawet był bolszewikiem — dokończyła.
— Jakie my to zaś bolszewiki?! — oburzył się Jeleń i podstawił policzek.
— Od wschoduście przyszli, to bolszewiki — stwierdziła Honoratka, pocałowała Gustlika i zrobiła parę kroków w kierunku siedzącego na kanapie Kozuba. — Ale co mi tam — machnęła ręką — może i bolszewiki, ale przecież Polacy.
Dygnęła zgrabnie, przysiadła na kanapce, obciągając biały fartuszek na kolanach, i mówiła dalej ściszywszy głos, jakby się bała, że kto może usłyszeć:
— Ja panom żołnierzom powiem, gdzie taki most, co go nikt nie pilnuje.
— Powiedz. — Porucznik dopiero teraz rozchmurzył twarz. — Mocny?
— Mocny, bo stary — szturchnęła Kozuba łokciem w bok i zachichotała jak z dobrego dowcipu. — Dawniej jak co robili, to żeby się nie złamało. To taki most... — nie wiedząc, jak określić, machała wyprostowaną ręką wprost przed nosem dowódcy patrolu.
— Zwodzony — podpowiedział Janek.
— Nie zwodzę, tylko prawda. On się tak podnosi i opuszcza. Sto lat ma albo dwieście. Z żelaza zrobiony. Był tu jeden taki w cylindrze jak kominiarz — znowu się roześmiała głośno na samo wspomnienie — i generałowa pokazywała mu, że historyczny.
— Panna Honoratka nam pokaże? — spytał Gustlik.
— Jak pan Gustlik poproszą, to pokażę i most, i co tylko... Ale żeby potem odwieźli. W garażu stoi samochód generała, można wziąć.
— Jaki? — zainteresował się podchorąży.
— Może bym wziął to pudło — zaproponował Franek. — Prezent potem można by zrobić naszemu dowódcy...
— Tylko do samego mostu nie do jedzie, bo tam rów zeszłej niedzieli wyryli głęboki, żeby czołgi bolszewickie nie przeszły.
— Na motocyklu odeślemy — zdecydował Kozub.
— Tych drani pod podłogą muszę dopilnować. Jak reszta naszych przyjdzie, to oddam i niech ich do Polski na roboty zawiozą — wyjaśniała swe plany długofalowe Honoratka, zaglądając jednocześnie w lustro i gładząc blond grzywkę sczesaną na czoło.
— Jaki ten wóz generała? Mercedes? — wypytywał Wichura.
— Duży i czarny — odpowiedziała dziewczyna. — Z chorągiewką.
— Ruszamy — rozkazał Kozub. — Szkoda czas tracić na gadanie. — Wstał i włożył hełmofon.
Wyszli razem z Kosem i Łażewskim, a za nimi ciężko westchnąwszy, ruszył Wichura.