Литмир - Электронная Библиотека
A
A

— Jaki?

Nim Gruzin zdążył odpowiedzieć, rozległo się głębokie, potrójne uderzenie i popłynęła kurantowa melodia straussowskiego walca. Trzymając jeszcze w obu rękach przyniesiony czasomierz, Gustlik podniósł oczy i zobaczył rozwieszone na hakach i gwoździach zegary: z wahadłami, z gongami, z prętami, z dzwoneczkami i kurantami; owalne i okrągłe, z rzymskimi i arabskimi cyframi. Wszystkie tykały, cykały, wachlowały się wahadłami, a każdy wskazywał inny czas.

— Ten przyniósł starszyna gwardii Czernousow. — Grigorij pokazywał i objaśniał tonem przewodnika po muzeum. — Te sześć jego zwiadowcy, a tamten u góry — ja. Nikt harmonii nie znalazł i dlatego wszyscy...

Jeszcze nie skończył się walc, gdy spod brody Gustlika, zgrzytając skrzydłami, wyskoczył drewniany ptak i krzyknął na cały głos:

— Kuku!

— Weź. Bier to, bo ciepnę! — rozzłościł się Jeleń.

— Kuku — wrzasnął przeraźliwie drugi.

Saakaszwili chwycił dzikie kukułki, powiesił na gwoździu i chciał zatrzymać, ale tylko podciągnął wysoko tarczę na wahadle, w związku z czym machina wyrwała mu się z rąk i w sprinterskim tempie pogalopowała przed siebie, cykając i kukając jak oszalała.

W tej właśnie, może nie najlepiej dobranej chwili pojawił się w drzwiach cywil z czerwoną opaską na ręku, zastukał we framugę.

— Obergefreiter Kugel — zameldował, przykładając dłoń do filcowego kapelusza — zastępca komendant goroda do ludności cywilnej.

Trzepnąwszy otwartą dłonią po drewnianym cyferblacie, Jeleń przepłoszył kukułki i wobec Niemca przybrał minę spokojną, godną żołnierza armii zwyciężającej w wojnie.

— Wiązuj — zezwolił przybyłemu. — Co z różami?

— Róże? — Niemiec zrobił smutny gest, a potem odrobinę się uśmiechnął. — Bez kwitnie obok cegielnia, bo tam góra i woda nie doszła.

Ale trochę ludzi jest. Starzec, dziecko, kobieta.

— Staraj się o nich — powtórnie przyzwolił Ślązak. — Ino kabli nie gryź, bo drugi raz ci to nie przejdzie — podsunął mu pięść pod nos.

— Dobrze — wyraził zgodę Kugel. — Teraz tylko trzeba łączyć kabel, naprawiać, reperować. Ratusz już się sprząta, zaraz zegar na wieży zacznie chodzić...

— Z tym możesz się nie spieszyć — mruknął Jeleń.

— Ja mam wdzięczność — rzekł Niemiec. — Kazałem przynieść pamiątka, a potem coś powiem.

Odsunął się na bok, dał znak swoim pomocnikom, którzy na pasach przerzuconych przez szyję, jak przystało fachowym tragarzom, wnieśli duży podłużny przedmiot, owinięty w prześcieradło.

— Trumna czy szafa? — spytał Jeleń.

— Szafa — radośnie uśmiechnął się były obergefrajter, pomagając ustawić pionowo mebel w kącie pokoju. — A w środku...

— Sznaps — podpowiedział Gustlik.

— Kein Schnaps. — Kugel uchylił prześcieradła i skrycie majstrował pod nim chwilę. — Żeby czas dobrze mijał — dodał zagadkowo.

Potem jednym ruchem, niczym podczas odsłonięcia pomnika, zsunął materiał z mahoniowego meblowego zegara, który zgrzytnąwszy wesoło zaczął cykać tak głośno, jakby artylerzystę chciał ze snu obudzić.

Tego już było za wiele nawet dla spokojnego Jelenia. Nie mogąc się opanować przesunął pistolet maszynowy z pleców na piersi, podszedł blisko do gościa i szepnął z wściekłością:

— Spieprzaj.

— Ich verstehe nicht — zmarszczył brwi Kugel, a potem spytał pocierając o siebie poduszeczkami palców. — Do zupa? Soli też?

— Ciąg, a gibko! — wrzasnął na cały głos Gustlik podnosząc rękę, ale urwał w pół gestu i zastygł w postawie na baczność.

Do pokoju wszedł generał w ciemnym czołgowym kombinezonie, zmęczonym ruchem zsunął hełmofon z głowy, odsłaniając czoło prawie białe w porównaniu z zakurzoną i opaloną twarzą.

Między oficerami sztabu i fizylierami osłony wyśliznął się z izby Kugel i jego dwaj tragarze, czując, że nic tu po nich.

Dwie czy trzy sekundy trwało niezręczne milczenie, gdyż Czernousow czekał, że Polacy sami złożą raport swemu dowódcy, a potem, kiedy poważnie i spokojnie zaczął bić szafkowy zegar, prezent obergefrajtra, obaj jednocześnie z Jeleniem zdecydowali się meldować:

— Towariszcz generał...

— Obywatelu generale — nałożyły się na siebie głosy, ale zwyciężył potężny bas Ślązaka — melduję radziecką grupę zwiadowczą i załogę czołgu „Rudy” podczas...

Gustlik urwał, szukając odpowiedniego sformułowania. Korzystając z tej pauzy odezwał się niespodzianie Saakaszwili i smutnym, cichym głosem powiedział, wszelkim regulaminom na przekór:

— „Rudego” nie ma... Zostaliśmy bez pancerza nad głową.

— Wiem — odrzekł spokojnie generał i wskazując na dym, który walił z koca pod rozpalonym żelazkiem, dodał: — Za chwilę zostaniesz również bez spodni pod siedzeniem.

Gruzin chwycił żelazko, plusnął wodą z menażki na tlący się koc.

— Stracili my wóz. To było tak... — Zaczął opowiadać Gustlik, lecz usłyszawszy za sobą cienkie, srebrne dźwięki pozytywki, wygrywającej menueta, stracił wątek.

— Wiem — wyręczył go generał. — W najtrudniejszej sytuacji spotkaliście kapitana Abwehry, który wskazał, którędy trzeba jechać, żeby ominąć śmierć. Ten sam kapitan w dwie godziny później zameldował nam o wszystkim przez radio.

Pierona... — mruknął Jeleń i opanowawszy zdziwienie, dodał:

— Tak jest, obywatelu generale.

— Gdzie dowódca czołgu?

Czernousow zrobił pół kroku przed siebie i zameldował:

— Z Marusią. Oni na miasto poszli szukać harmonii.

— Harmonią między nimi od dawna...

— Oni dla szeregowca Czereśniaka — wyjaśnił Gustlik — bo ta stara, co od Wichury była, to już jej nie ma.

— Przypomnijcie sierżantowi Kosowi, że dotąd raportu nie złożył.

— Jakiego zaś?

— Na piśmie. Będzie wiedział. Mówiliśmy na ten temat jeszcze przed Odrą, kiedy go do mnie kontrwywiad odesłał...

Umilkł na moment i teraz znacznie wyraźniej słychać było głośne cykanie prezentu od obergefrajtra Kugla oraz, co gorsza, zwariowany galop Gustlikowego czasomierza, wystrzeliwującego sekundy w tempie karabinu maszynowego. Generał jednak jakby nie usłyszał, czy raczej nie zauważył, zajęty swymi myślami.

Mechanik — zwrócił się do najstarszego stopniem z czołgistów, a Saakaszwili, odstawiwszy powtórnie żelazko, wyprężył się na baczność — o godzinie czternastej wprowadzam pancerną grupę szybką z rubieży pięć kilometrów na zachód od Ritzen. O jedenastej piętnaście chcę zastać załogę w komplecie.

Zegar z wahadłem, skróconym niechcący przez Grzesia, dopędził właśnie jedenastą i tuż nad głową dowódcy, spomiędzy rzeźbionych liści winorośli, kukułki poczęły wyskakiwać na przemian i wrzeszczały ochryple. Generał zdumiony spojrzał na zegarek.

— Bzdura. Będziecie musieli podregulować... — urwał, gdyż obróciwszy głowę zobaczył ścianę zawieszoną zegarami. — Cóż to ma znaczyć? Szaber?

Po raz ostatni krzyknął drewniany ptak, schował się i cisza zaległa w pokoju. Przerwał ją Tomasz swoim silnym, spokojnym głosem: Przecież nie złote i takie duże, że zabrać nie da rady. Do niewoli wzięte, obywatelu generale.

— Do niewoli, powiadasz? — zamyślił się dowódca. — Czas ukradziony przez wojnę oddają... No dobra — machnął ręką. — Będę tu kwadrans po jedenastej — przypomniał wychodząc.

Czołgiści jeszcze stali na baczność, żegnając oficerów sztabu wojsk pancernych armii, kiedy spoza framugi wyjrzał ostrożnie Kugel.

— Herr Unteroffizier — nieśmiało zwrócił się do Jelenia.

— Podsłuchujesz?

— Nie.

— Co chcesz?

— Coś powiem.

— O zegarze?

— Nie. W cegielni schowany jeden Niemiec. On uciekł z Munitionsfabrik Konzentrazionslager in Kreuzburg...

— Słuchajcie! — zawołał Saakaszwili, który do tej chwili w zadumie marszczył brwi. — Coś wam powiem...

— Dobra — przerwał mu Jeleń i zwrócił się do obergefrajtra: — Niech się nie boi. Daj mu jeść i jakieś odzienie — klepiąc Kugla po ramieniu, wypychał go lekko, gdyż ciekaw był, co Grześ ma do powiedzenia, a jednocześnie widział początki pożaru:

— Słuchajcie! Pułkownik powiedział: pancerna grupa szybka. To znaczy, że czołg dadzą...

139
{"b":"759768","o":1}