Литмир - Электронная Библиотека
A
A

— Potem — wstrzymał go Ślązak. — Chciołech, cobyś ustał być markotny, a się zeźlił. Terozki bierz erkaem.

Opadł dym i kurz. Przez trójkątną lukę w zerwanej z zawiasu bramie Jeleń zobaczył w oddali gnający czołg, a bliżej, zupełnie blisko, pod zwaloną z dachu belką — rękę przyprószoną grudami ziemi i jasnowłosą głowę.

— Grześ! — krzyknął ochrypłym, nie swoim głosem i wskazał mu klucze detonatorów. — Mur po lewej, brama, a ten — chałupa. Jak dojadą — wysadzaj.

Ostatnie słowa dopowiadał już od drzwi. Wybiegł do krętego rowu, trzasnął włazem. Zatrzymał go ostry świst nadlatujących granatów. Zadudniły bliskie eksplozje, sypnęły kęsami rozszarpanej murawy.

Jeszcze gwizdały i furkotały w powietrzu odłamki, gdy Gustlik oderwał się od ściany okopu, wyskoczył i pobiegł ku bramie, raczej w tę stronę, gdzie była brama, a teraz na zmiętych arkuszach blachy płonęła olejna farba. Za rozwalonym murem galopowały trzy czołgi w szyku klina w przód, a w tyle, w lukach między nimi, pełzły działa pancerne.

Gustlik dopadł miejsca, w którym leżał Janek, odrzucił kawał muru, odwalił belkę, dźwignął z ziemi nieprzytomnego, który jednak nie wypuścił snajperskiego karabinu z kurczowo zaciśniętej dłoni. Zerknąwszy na czołgi, spostrzegł, że zaczynają zwalniać, że chcą przystanąć dla oddania celnego strzału.

— Dwadzieścia jeden, dwadzieścia dwa — biegnąc z kontuzjowanym na rękach mamrotał rytmicznie pod nosem — dwadzieścia trzy, dwadzieścia cztery...

Wiedział, że te cztery sekundy starczyły tamtym, by wycelować po zahamowaniu, więc nie czekając padł na ścieżkę, odrobinę osłoniętą przez wypukły klomb, rozpłaszczył się obok Kosa. W tej samej chwili runął na niego błysk, gwizd, huk wybuchów. Pociski waliły w ściany domu i kruszyły mur rozszerzając wyłom.

Ciężkie odłamki rozdrapywały pazurami trawę. Gustlik położył szeroką dłoń na głowie przyjaciela — nie hełm, ale choć trochę osłoni. Poczuł ostre szarpnięcie za nogę. Poruszył ostrożnie stopą, zgiął w kolanie, żeby sprawdzić, czy mięśnie i kości całe. W porządku, widocznie ledwo podeszwę zaczepiło. Nie czekając dłużej zerwał się, zarzucił Kosa na ramię i dopadł włazu do bunkra.

Saakaszwili przy erkaemie widział przez strzelnicę tylko czołgi — rosnące, nadjeżdżające czołgi. Czekał, kiedy znajdą się tak blisko, by można je było oślepić serią po wizjerach u wjazdu na pole minowe.

Gdy Jeleń otworzył właz, przeciąg zmiótł pył z betonu. Grigorij osłonił oczy dłonią, odwrócił się i dopiero wówczas dostrzegł, że Gustlik z twarzą zmienioną nie do poznania układa na podłodze nieprzytomnego Kosa.

— Janku, Janiczku... — w głosie Ślązaka brzmiała rozpacz i strach.

Szarpnął mundur na piersi leżącego. Guziki prysnęły na boki, a Gustlik ostrożnie przyłożył ucho, by sprawdzić, czy serce bije. Biło, ale nierówno i jakby zbyt cicho. Pospiesznie dotykał rąk i nóg, odgarnął włosy z czoła w poszukiwaniu rany. Delikatnie starł krew na skaleczonym policzku.

— Tanki! — krzyknął ochryple Gruzin.

Nieprzyjacielskie wozy podjechały tak blisko, że skryły się za resztki muru. Widać było tylko ten, który na wprost bramy, a w głębi za nim działo pancerne. Wóz zrobił krótki przystanek, błysnął ogniem. Równocześnie zagrzmiały wybuchy paru pocisków. Jeden granat trafił w szczyt kopuły bunkra i we wnętrzu sypnęło bielidłem z sufitu.

— Gustlik!

Ślązak nie zwracał uwagi na wołanie. Cienkim strumieniem lał wodę z menażki na głowę i pierś Kosa, na twarzy miał wyraz krańcowego napięcia, rozpaczy i nadziei.

Saakaszwili zrozumiał, że w tej chwili zdany jest tylko na siebie. Wtulił się w beton na samym skraju strzelnicy, by mur go lepiej osłonił, rozchylił lekko usta. Górna warga obnażyła zęby.

Czołg rósł, wycie silnika stawało się nieznośne, stalowy łoskot gąsienic ranił uszy. Pokraczny grzyb przeciwodrzutowego hamulca na końcu lufy mijał już rozwalony narożnik budynku i nadkruszony słup betonowy, który ocalał z bramy. Desant zza wieży zaczął się sypać na ziemię, jazgocząc seriami pistoletów maszynowych.

Grigorij długich parę sekund ściskał klucz minerski w dłoni i teraz właśnie przekręcił kontakt.

Drgnął beton pod nogami. Na parę sekund wszystko przesłonił blask i chmura kurzu, z której strzelały na boki płomienie. Potem w górę trysnęła biała kita dymu i przyjaśniało nieco. Pantera płonęła i eksplodowała nie dalej niż pół setki metrów od bunkra.

Janek otworzył oczy i słabym głosem spytał:

— Strzelają?

— Żyje! — wrzasnął Gustlik jak opętany. — Sto pieronów klętych, żyje!

Chlusnął z rozmachu resztą wody na twarz, posadził Kosa pod ścianą, omotał mu głowę mokrym ręcznikiem i dopiero teraz skoczył na pomoc Gruzinowi.

— Wleźli?

— Jeden.

Jeleń patrzył, jak pod ciosami pocisków rozpada się mur ogrodzenia.

Czołgi nauczone doświadczeniem pantery nie kwapiły się wejść na pole minowe. Rozsypały piechotę desantu, która postrzeliwała z rzadka.

— Jakoś zdrada szykują...

Janek dźwignął się, z wysiłkiem rozprostowywał kolana, szedł dłońmi w górę po chropawym betonie. Zakołysał głową. Poprawił mokry kompres podobny do hinduskiego turbanu. Wolno ruszył szorując ramieniem po murze, ale ze snajperką w ręku, i stanął przy trzeciej strzelnicy.

W tej chwili z okna na parterze budynku z sykiem i świstem strzelił w ich stronę strumień płynnego ognia. Odskoczyli, dym sięgnął wnętrza.

Gustlik z klęczek rzucił się w stronę kontaktów, przekręcił klucz prawej grupy min.

Rozpadły się ściany domu grzebiąc strzelca z miotaczem ognia i innych piechurów, którzy tam przeniknęli, ale jednocześnie bunkier odsłonił się przed działem pancernym przyczajonym na połu za drogą. Działo natychmiast otworzyło ogień.

— Rozłupie! — po pierwszym uderzeniu pocisku krzyknął Grigorij, który seriami z emge omiatał przedpole, żeby przyciskać piechotę do ziemi.

— Albo i nie — odpowiedział Gustlik i chwyciwszy dwa pancerfausty wybiegł z bunkra.

Saakaszwili i Kos usłyszeli jeszcze jeden wystrzał armatni, a potem ciężką eksplozję obok działa, która zmusiła je do ruszenia się z miejsca.

Ledwo drgnęły traki, nadleciała druga głowica, podobna do ciśniętej z rozmachem futbolowej piłki, trafiła w boczny pancerz i Sturmgeschütz stanęło w płomieniach.

— Nie rozłupie! — wołał tryumfalnie Gustlik, wpadając z powrotem do bunkra, i jeszcze bardziej się ucieszył, widząc, że Kos z kolbą u policzka posyła kulę ze snajperki. — Strzelasz, Janiczku? Myślołech już... Tfu, nawet nie powiem, com myśloł.

Kos z lekkim uśmiechem i jednocześnie ze skrzywieniem ust, bo głowa bolała potężnie, ścisnął go za ramię.

— Cegłą w łeb dostałem?

— Belką — wyjaśnił Jeleń. — Alech podgrzał ta brytfanna, co?

— Nie jest dobrze — rzekł Janek.

— Nie mogło być gorzej — podkpiwał Gustlik.

— Cofają się — dodał Saakaszwili, obserwujący przez strzelnicę, jak odskakują piechurzy i odchodzą trzy wozy na tylnym biegu.

— Ano właśnie — zmartwił się Kos. — Staną poza zasięgiem pancerfaustów i będą walić granatami w naszą skorupę aż do skutku.

Na chwilę w bunkrze zaległo milczenie. Jeszcze jeden wystrzał z karabinu, jeszcze dwie serie z emge i potwierdzając słowa Janka rozerwał się tuż obok armatni granat, cisnął piachem i odłamkami w strzelnicę, odkruszył od pułapu garść kamyków słabiej wrośniętych w betonową masę.

kawał rozszarpanej skorupy pocisku wyrżnął w leżącą w kącie Tomaszową harmonię, rozsypał po betonie kawałki klawiszów i metalowe przyciski. Jeleń rzucił się do niej, ale rozbity instrument tylko westchnął bezsilnie.

— Pierony by ich spaliły — cisnął Gustlik przekleństwo i zagadnął: — A co my?

— Sam wiesz: tylko czekać.

Jeleń ustawił w kącie Grzesiową szablę i plecak Czereśniaka, położył na wierzchu czapkę rotmistrza, poprawił ją, żeby była prosto, i coś w sobie ważył.

— Uszy mi spuchną, jak o tej harmonii się dowie — mruknął pod nosem, a potem, przykucnąwszy obok Kosa, poradził: — Janek, a jakby tak po cichuśku do śluzy, na barkę i z prądem... Bo tego znaku, co ma być, to nie będzie.

133
{"b":"759768","o":1}