1 marca
Mam pracę na oddziale neurologii. Muszę załatwić przeniesienie i inne formalności, wyprowadzić się z internatu.
Nie potrafię o niczym innym myśleć, to wszystko przytłacza mnie jak lawina i nie mam szans na wybawienie.
9 marca
Na oddziale stan zimnej wojny. Udaję, że mnie to nie obchodzi, zajmuję się pacjentami. Oni nie mogą ucierpieć z powodu moich nieporozumień z personelem.
Szefowa jeszcze o niczym nie wie. Kuruje się po operacji, ale będę musiała jej opowiedzieć o tym, co się tu wydarzyło. A jednak boję się. Boję się nawet poruszać po miasteczku. Wszędzie czuję ich badawcze spojrzenia. Rano bałam się wejść na oddział. Muszę wytrwać, jeszcze trzy tygodnie.
11 marca
Jestem na zwolnieniu, nie dało się inaczej. Serce biło jak oszalały ptak lecący w przepaść.
To boli, a Ty nie możesz być przy mnie, bym odnalazła spokój w rytmie Twego serca.
Nigdy o Tobie nie pisałam, nie zdradziłam tajemnicy Twego istnienia z tamtych lat. Tak szybko zniknąłeś, opadłeś w otchłań ziemi, zabrany przez narkotyki i ślepy los. Nie potrafię wspominać Twego imienia. Nie zdążyłam zostać wdową. Tak szybko się rozsypałeś. Nie wierzyłam w Twoją śmierć przez całe lata.
16 marca
Budzę się z bólem i usypiam z bólem. Mylą mi się dni, miesiące, lata. Uciekam w nierealny świat.
Nie wystarczyła miłość do schizofreników, by przetrzymać oddział.
19 marca
Lekarz namawia mnie na operację serca, chciał dać skierowanie do szpitala, ale muszę wrócić do Lublińca i zakończyć kilka spraw.
20 marca
Złożyłam podanie o przeniesienie. Witaj wiosno, odchodzę stąd, nie można inaczej.
Powraca sen o pętli, którą nakładam na siebie wiele razy, a oni odraczają termin wykonania wyroku. Pomyliłam się.
24 marca
Szefowa zrezygnowała z walki o mnie w imię świętego, psychiatrycznego spokoju.
Można zawładnąć sercem schizofrenika, ale nigdy duszą. Nie przegrałam tym razem. Będzie mi ich bardzo brakowało. Nie mówię nikomu, że odchodzę, nie robię pożegnania. To nie ma znaczenia.
Powracam na stałe do domu. Może tym razem dokonam tego.
26 marca
Pomimo tego, że wiem o końcu mojej drogi tutaj, nie potrafię wyzbyć się stałego napięcia wewnętrznego, które towarzyszy każdemu ruchowi, spojrzeniu. W bezpośrednich rozmowach z pacjentami to mija i powraca nagle, gdy muszę kontaktować się z personelem.
Takie decyzje zawsze podejmuje się samemu, ale poczucie wielkiego osamotnienia nie opuszcza mnie i powoduje ucisk w okolicy serca.
27 marca
Pracuję spokojnie, prowadzę oddział tak, jakby się nic nie wydarzyło. Schodzimy sobie z oddziałową z drogi, nie rozmawiamy. Sądzę, że domyśla się, iż odchodzę. Pewnych rzeczy nie da się tutaj ukryć.
Koledzy namawiają mnie, bym została, bo na psychiatrii jest moje miejsce. Tak, żal psychiatrii. Zdradziłam marzenie? NIE.
Doprowadzili mnie do stanu wrzenia, paranoidalnej desperacji. Gdybym nie podjęła decyzji teraz, mogło dojść do katastrofy – jako pacjentka mogłam dopełnić ich oczekiwań. Stary porządek byłby zachowany – świry za kraty, psychopaci u władzy. Nie, moi drodzy, ja jestem normalna i nie możecie mi nic zrobić.
30 marca
Spacerowałam z obiegówką po szpitalu i wszyscy byli zdumieni, że odchodzę. Nikomu nie podałam prawdziwej przyczyny. Nie uczyniłam gestu pożegnania.
Znowu samotnie wychodzę po „procesie” z sali sądowej. Kto jest sędzią, a kto oskarżonym?
Zdaje mi się, że wypłynęłam na brzeg jeziora, które było zapadającym się bagnem. Nie ma powrotu na drugą stronę. Byłam tu dziewiętnaście miesięcy, jak kwiat zrzucony na skalistą pustynię, w urojony las z nierzeczywistymi drzewami, Stawałam się zwierzęciem do zarżnięcia dla chciwych świeżej krwi. Chcę odnaleźć w sobie nowy spokój, inaczej tego nie przetrzymam.
Załadowałam bagażówkę i powróciłam do domu z górą książek. Trzeba będzie zrobić remanent.
Zostawiłam noc na oddziale 0 – 2. Czy wejdę już w światło?
31 marca
Wypakowałam górę książek w moim Królestwie, na środku pokoju. Trzeba to będzie posegregować, uporządkować i wejść w nowe życie. Czuję się fatalnie, jak ze stuletnim kacem.
Lubliniec stanie się kolejną przeszłością, lecz nim to nastąpi, będzie powracał w każdym wspomnieniu. Jednego naprawdę żałuję – utraty świata schizofrenii. I jednego nie żałuję – wejścia w świat schizofrenii. To cenny skarb, którego nikt mi nie odbierze.
1 kwietnia
Pracuję na oddziale neurologii. Znowu formalności, podpisy, załatwianie spraw oczywistych. Zaczęłam od prima aprilis. Co z tego wyniknie?
Poruszam się po świecie innych ludzi, jak w kręgu otoczonym tajemniczą barierą. Nie wiem, co mi znowu zagraża i z której strony. Dlatego oczekuję ataku zewsząd.
2 kwietnia
To bardzo ciężki oddział, na czterdzieści łóżek większość pacjentów jest leżących, z niedowładami po krwotokach, zatorach, w stanach zagrożenia życia.
Jestem wyczerpana ostatnimi wydarzeniami. Czekam na wyjazd do sanatorium.
6 kwietnia
Poznaję nowe choroby i problemy z nimi związane. Depresje w SM, zaburzenia emocjonalne w uszkodzeniach mózgu.
Rozkładające się ciało ludzkie we własnych odchodach i ropiejących odleżynach ŚMIERDZI i zaskakuje mnie to codziennie rano, kiedy wchodzę na oddział.
Koniec często bywa niegodny egzystencji. Jak bardzo teraz rozumiem modlitwę o dobrą śmierć, szybką, bezbolesną. A tu żyć się nie da i umrzeć nie można szybciej. Trzeba trwać w oczekiwaniu, odliczając każdą sekundę nowego bólu. Jak wielki jest wtedy czas!
9 kwietnia
Dlaczego muszę oglądać rozkładające się za życia ciała ludzkie? W ropiejących odleżynach, odchodach? Taka jest moja droga do poznania.
Pochodziłam po Częstochowie w wiosennym słońcu. Muszę od nowa przyzwyczajać się do tłumu.
Cezar jest szczęśliwy.