2 października
Cześć chorych przenosi urojenia na nas, przez miesiące wspólnego bycia stajemy się dla nich najbliższymi osobami. Ostatnio podajemy im truciznę i chcemy ich zniszczyć. Częściowo mają rację. Dawki neuroleptyków są tak ogromne, że nie można tego inaczej określić. Pacjenci wiele czują, mimo że są nazywani schizofrenikami. Wyczuwają zło niektórych osób z personelu i wiedzą, że jestem z nimi
Nieprzebrane rzesze wiernych na całym świecie modlą się świątyniach wyznań. Ale CUD jest TUTAJ.
4 października
Byłam w Katowicach, odebrałam dyplom. Uczelnia rozpoczyna zajęcia, a ja już mocno siedzę w dorosłym życiu, którego nie wyobrażałam sobie jeszcze przed rokiem.
W wydawnictwie dowiedziałam się, że o książce już jest głośno w Polsce.
6 października
Jestem znowu inna, ale kiedy nadchodzi, boli jak dawniej i nie chce odejść na zawołanie.
Zanik uśmiechu. Nie mogę być smutna TAM? Mogę, oni zrozumieją.
8 października
Odkrycie na miarę epoki – zajmowanie się pacjentami w psychiatryku i przejmowanie się ich losem zostało uznane przez salowe za totalnego świra.
11 października
Biorę się za bary z szatanem Andrzeja, lecz on go mocno trzyma w objęciach. Inny pacjent wymyślił koncepcję mordowania ludzi w szklanych kulach – w próżni i nadciśnieniu, sprężonym powietrzem. Skąd się biorą te wszystkie wizje?
14 października
Pani Jadzia co jakiś czas poddusza mnie z miłości, napadając na mnie na korytarzu.
Szpital znowu zaatakowały sputniki, wybijając szyby na odcinku A. Wezwano posiłki z oddziału 0 – 4. Sanitariusz skaleczył rękę, pacyfikacja przedłużała się, ale zagrożenie minęło, mózg pacjenta uśpiono na kilka godzin.
Rozmawiałam przez telefon z Anną. Za mocno tutaj żyję, rozpraszam się na wiele czynności, zapominam o własnym życiu. To kolejna ucieczka przed sobą. Nie potrafię wieczorami wyhamować układu siatkowatego i bezsenność trawi mnie jak podstępna choroba.
16 października
Szefowa rozpoznała u mnie depresję szczytu. Ktoś płakał nad książką, bo mu umarłam. To mój szalony poeta. On także niegdyś umierał dla przyjaciela.
18 października
Źle znoszę zimno, moje wadliwe krążenie nie ogrzewa ciało. Ciepły pokój po pracy to minimum, którego nie mam.
Trochę oddaliłam się, powróciłam do szklanej kuli. Ale jestem otoczona tą samą materią, co moi schizofrenicy. Czuję ich ból w sobie.
Cezar ciągle się na mnie złości, że tak często odchodzę i zostawiam go samego. I on chce przytulić się do mnie.
25 października
Znowu badanie dla sądu. Nie lubię tego, to mnie przytłacza, jakbym była wymiarem sprawiedliwości, a nie mnie osądzać i wydawać opinię. Kobieta spowodowała wypadek i zginęło jej dziecko. Czy może być inna kara dla niej niż ten los?
Sąsiedzi są na etapie katowania się i wyrzucania z pokoju. Jak oni to robią, że się jeszcze nie pozabijali? Nad ranem zakończyli bitwę, jak zwykle nie rozstrzygniętą, jeżeli nie liczyć kopulacyjnego rozejmu. Układ sadomasochistyczny.
30 października
Mniej marzę? Czy wchłonął mnie ich świat? Marzenia straciły swoją moc wobec schizofrenii. A może ja śnię na jawie? Jest mi tak, właśnie tak, nieokreślenie inaczej, mimo że pracuję tutaj. Pacjenci wierzą mi. Personel nadal mnie obserwuje.
31 października
Bolało tak, że umrzeć się chciało, a potem strach przed śmiercią.
1 listopada
Powstrzymałam w sobie to wszystko, co kiedyś było nie do powstrzymania. Tylko łzy…
Jednak potrafi się we mnie obudzić szaleńcza tęsknota i chcę gnać przed siebie, rzucić się w świat psychiatrii i marzeń, i zatopić się w przeszłości.
2 listopada
Nie można istnieć poza miłością. Stan duchowego oświecenia jest wtedy bez sensu.
4 listopada
Można doprowadzić się do absurdalnego stanu umysłu na pograniczu snu i jawy, choć to jeszcze może być kontrolowane. W tym stanie ciała i umysłu można dojść do ruiny.
Po pracy coraz częściej pragnę być sama. Na oddziale coraz trudniej mi znosić zachowanie psychopatyczne personelu wobec pacjentów.
Grażyna ma smutną hebefrenię. Śmiejąc się pragnie umrzeć. Nawet w wewnętrznej strukturze schizofrenii istnieją rozszczepienia.
5 listopada
Grażyna wyskoczyła z pierwszego piętra, nie przewidziałam. Żyje, jest w gipsowym pancerzu i będzie chodzić.
Piękna schizofreniczka prawem serii odeszła o brzasku, porażona pierwszymi promieniami słońca. Była bliska wyzwolenia, lecz kat omyłkowo przeciął nić jej życia.
– To nic i tak byłam pechowa – powiedziała do mnie we śnie.
8 listopada
Praca na oddziale nie ma końca. Przyjęcia, wstępne rozmowy, opisy, terapie podtrzymujące sprawy socjalne.
Czytają Pamiętnik. W nocy mam znowu halucynacje. Chyba już wiem, co to jest, i trzeba się podłączyć.
11 listopada
Anna toleruje mnie przez telefon. Jednak muszę się leczyć, za dużo pracuję, piszę, mam spotkania autorskie. Wszystko w dużym napięciu.
Pytam, dlaczego przeraża ich własne przerażenie. Język jest taki niedoskonały, istnieje „tragiczna miłość” i „dobre cierpienie”. Czy można kochać i cierpieć? Czy można cierpieć bez żadnego sensu?
12 listopada
To czas mego smutku, co rok łapie mnie w swoje kleszcze. Nie jestem zaleczona z narkomanii. Potrzebuję tego tak samo jak kiedyś, lecz umiem się powstrzymać. Jeszcze nie jest to ten czas, kiedy powiem – wyzwoliłam się.
Moi pacjenci snują się po zamglonym świecie psychiatrycznym. Postacie z innego wymiaru bytu. Wędrowałam dzisiaj z nimi po oddziale i rozmawiałam, by przetrzymać czas.
Można utracić wiele, aby zatrzymać w sobie to, co się kocha.