22 sierpnia
Mieszkam w akademiku w Ligocie. To jakiś cyrk – skoszarowano nas i chcą nam nawet organizować wolny czas. Nie wolno nam jeździć do domu. Traktują nas jak głupich smarkaczy.
Mieszkam razem z Iwoną.
24 sierpnia
Tęsknie za domem. To uczucie spadło na mnie w sposób niezrozumiały.
Nikt nie wie, że jestem odpowiedzialna za swoje szaleństwo i w przeciwieństwie do normalnych ludzi nie skrzywdzę nikogo.
25 sierpnia
Z Iwoną i Justyną będziemy obsługiwać stołówkę studencką. Duża rzecz – zmywanie talerzy po 1200 osobach.
Właściwie to ja zupełnie nie wiem, jaki jest ten świat. Iwona przygląda mi się uważnie i pyta, o czym tak ciągle myślę. Wyłączam się. Uciekam w siebie, w swój świat. Boję się ludzi.
28 sierpnia
Moje serce nie wytrzymuje takiego obciążenia pracą.
Muszę wytrwać. Choćbym miała upaść w te tysiące talerzy.
Strajki nadal trwają.
Iwona już nie pyta o moje milczenie.
30 sierpnia
Jednak pojechałam do domu. Pies odtańczył swoją radość. Zakończono strajki w Szczecinie i Świnoujściu. Powstały wolne związki zawodowe.
Śniłam człowieka z układem krążenia na zewnątrz. Blada postać pęczniała w zwoju poskręcanych żył i tętnic pulsujących rytmicznie. To bardzo niebezpieczne wystawiać się na urazy świata.
Mam wrażenie, że wszyscy ludzie przyglądają mi się na ulicy, jakby znali moją tajemnicę. Wiem, że to absurdalne, lecz to natrętnie powraca.
Lato ciepłe, a ja nie mogę chodzić w ubraniach z krótkimi rękawami, bo dowody moich win są wypisane na przedramionach. I nie tylko.
Dobrze, że brać studencka toleruje dziwactwa, więc można przejść przez ich sito „w swoim stylu”.
1 września
Zaczyna strajkować Śląsk.
Kolejne nieprzespane noce. Już wiem, na czym polegają imprezy studenckie w pokoju obok. Czy muszą wyć całą noc?
Nadal boję się przebywać w grupie ludzi, wtedy czuję się osaczona z każdej strony.
Kiedyś chciałam popełnić samobójstwo, bo nie miałam siły, by przetrzymać realny świat. Ale odkąd poznałam tajemnicę, umieranie stało się tylko jedną chwilą uniesienia.
3 września
Tak po prostu można bez lęku zadzwonić do domu i usłyszeć ciepły głos mamy. Jest spokojniejsza, kiedy przebywam w Katowicach – tutaj więcej ćpunów niż u nas, ale ona o tym nie wie. To niepojęte, lecz moi rodzice nadal nic nie wiedzą o narkomanii.
Jest to pewna zmiana środowiska i jestem tu anonimowa, mimo wszystko. Wyłapuję ich wzrokiem na ulicach. Są. Jest ich tak wielu.
5 września
Iwona zabrała mnie do kościoła Franciszkanów. Wydawało mi się, że zaraz runą na mnie mury i zmiażdżą za wszystkie winy.
Iwona nie wie, kim jestem.
Czy kiedyś będę umiała jej zaufać? Czy ona tego pragnie?
Nie mogę pozbyć się pytań o przyczynę istnienia. A może zadaję niewłaściwe pytania?
7 września
Przyglądam się normalnym ludziom, słucham ich opowieści. Kim są na co dzień? O czym marzą, co czują, czego pragną, kogo kochają, czego nie znoszą, w co wierzą, o co walczą, kiedy się smucą? Nie wiem. Dla mnie są nieznanymi zwierzętami, które inaczej postrzegają świat. Zupełnie nie rozumiem ich problemów, tak jak oni nie wiedzą nic o narkomanii.
A jednak żyjemy obok siebie, śmiejemy się, rozmawiamy, przeżywamy.
10 września
Wymuszają na nas zrobienie kabaretu na koniec praktyki, inaczej nie dostaniemy zaliczenia. Nie trzeba tego robić, kabaret jest na co dzień, wystarczy się rozejrzeć wokoło, tylu błaznów nas otacza.
Chciałabym być na samotnej, dzikiej plaży i zjednoczyć pulsujące skronie z szumem fal, i poczuć ciepło piasku, wniknąć w jego ziarenka, i rozsypać się na wszystkie strony świata.
13 września
Przyglądam się modlącej Iwonie. Jest wtedy cała zatopiona, zjednoczona z Bogiem.
Nie potrafię się modlić.
A może ich choroba polega na tym, że to Oni są rozszczepieni na tysiące światów, nakładają setki masek w zależności od sytuacji
15 września
Często „wyłączam się” poza Nich, kiedy powracają bolesne wspomnienia. Zakłopotanie zagłuszam nerwowym śmiechem lub zbędnymi gestami.
Wydaje mi się, że jestem usychającym drzewem, przeniesionym z pustyni do wspaniałej oazy, lecz nie mam szans na przyjęcie się w nowej glebie. Za późno.
To, co Ich podnieca do życia, mnie powoli zabija.
19 września
Powrót do domu utrudniony strajkiem komunikacji miejskiej.
Wytrwałam…
21 września
Chodzę z psem na spacery nad rzekę. Rozmawiam z nim i opowiadam, co mnie boli.
Oni nieustannie pytają mnie, kim jestem, jakby bycie człowiekiem nie wystarczyło do życia wśród nich.
Noc nadal jest zwiastunem demonów. Kim się jest, kiedy drugiego człowieka traktuje się jak martwego?
Ten mały ludzik w prawym uchu nadal szepcze i muszę go słuchać. Panie Boże, pozwól mi zapomnieć o działaniu morfiny, heroiny, kodeiny, opium. Pozwól mi zaistnieć.
24 września
Cezar gdzieś zaginął. Chodzę jak ogłuszona. Przyjacielu, wróć!!! Wszyscy „silni” bardzo szybko upadają, kiedy życie da im kopa. My obrastamy pancerzem cierpień, w który każde następne wtłacza się i asymiluje. Ale istnieje kres naszej wytrzymałości.
25 września
Lekarz od razu mnie podejrzewał o złamanie abstynencji, a ja płakałam. Nie umiałam dzisiaj wrócić do domu.
Oni stanowią tłum masek. Nie potrafimy się odnaleźć.
27 września
Cezar wrócił. Już wiem, jak wygląda wyczekiwanie w lęku z tysiącem obsesyjnych myśli o katastrofie, przeplatanych złudnymi nadziejami. Wtedy się jest jak wyschnięte koryto rzeki, bez zdolności do zwykłego działania nawet na poziomie biologicznym.