28 października
Przyjechała po mnie mama. Zebrałam bety i powiedziałam: „Żegnajcie, nigdy więcej!” Jeżeli czegoś się tutaj nauczyłam, to na pewno jednego – za wszelką cenę unikać psychiatryka.
Jechałam do domu jak na skrzydłach. Wszystko mnie cieszyło: ludzie na ulicach, inne domy. To, że mogę sama chodzić, bez żadnej opieki. Totalna radość.
Jutro będę musiała iść do szkoły. Podobno pani psychiatra też kazała mi zmienić środowisko. Ale ja nie mam zamiaru niczego zmieniać.
29 października
Poszłam do szkoły, do tej samej klasy. Tylko nie mogę zmieścić się w ławce, taka jestem gruba. Klasa wie, nauczyciele też. A więc będę miała luz. Nie będą czepiać się stukniętej. Mogę robić swoje.
Mam nadrobić dwa miesiące zaległości. Jak ja dam radę? Po tej specjalnej kuracji jestem ciągle senna.
4 listopada
Na lekcjach jeszcze mogę przesiedzieć. Ale w domu kładę się do łóżka i śpię. W ogóle nie mogę się uczyć. Trochę trzeba będzie schudnąć. Co oni ze mną zrobili w tym psychiatryku?
Omijam chatę z daleka. Dobrze pamiętam, co tam się stało. Niech się cieszą swoją wolnością, ale beze mnie. Ja nie sypnę. Ale nie chcę ich widzieć. Zaczynam o tym wszystkim myśleć inaczej.
7 listopada
Znalazłam w biurku trochę suszu i zrobiłam sobie zupkę. Jak można żyć bez ćpania? Chociaż troszeczkę.
Wzięłam i przestałam się martwić, że muszę się uczyć, że w domu coś się dzieje. Jestem na luzie. Tylko będę musiała jakoś zdobyć towar.
10 listopada
Poszłam na Rynek. Umówiłam się z jednym rolnikiem, że mi sprzeda worek suszu. Mieszka niedaleko Częstochowy. Mam jechać jutro, dał mi adres. Będę go trzymała u Marty. Do domu tego nie wniosę.
11 listopada
Wyglądałam jak święty Mikołaj, tylko bez brody. Za co z pełnym worem ślicznych makówek. Marta zgodziła się trzymać to u siebie. Nawet mogę u niej gotować. Zawsze się znajdą jakieś sprzyjające układy.
17 listopada
W szkole udaję, że coś robię. Nie robię nic. W domu sufituję. Czasami jadę do Marty i ćpam. Ale niedużo. Zaczynam trochę chudnąć. Nie mogę się pozbierać. Wychodzę niekiedy z domu i włóczę się po ulicach.
2 grudnia
Poszłam z mamą do Poradni Zdrowia Psychicznego dla Dzieci i Młodzieży. Na karcie z Lublińca jest napisane, że mam być pod stałą opieką psychiatry.
Pani doktor rozmawiała najpierw z mamą, a później ze mną. Mam przychodzić tutaj raz w tygodniu, tylko nie wiem po co. Mogę przychodzić. Jest mi to obojętne. Wszystko stało się nagle obojętne. Już nic mnie nie cieszy. Jestem jakaś taka inna. Zawsze byłam inna, ale teraz jestem inaczej inna. Ale nie umiem o tym opowiedzieć.
15 grudnia
Chodzę do pani doktor i czasami jej mówię coś o sobie. Ale nie wychodzi nam ta rozmowa. Zupełnie nie mogę zebrać myśli. Uciekają gdzieś daleko i wydaje mi się, że ja też jestem gdzieś daleko. I nie wiem, czego chce ta kobieta ode mnie.
Siedzimy naprzeciwko siebie i milczymy. Lubię tutaj milczeć. Tutaj jest inaczej.
24 grudnia
Znowu Święta. Zbiorowe, rodzinne szaleństwo. To oni są szaleni i chcą, żebym i ja taka była.
Tym razem piłam alkohol. Opłatek? To paranoja. Jesteście tylko tym, czym jesteście. A ja jestem ponad to wszystko.
5 stycznia 1976 roku
Kolejna wizyta w Poradni Zdrowia Psychicznego. Mówię pani doktor, że pije alkohol. Nie mówię, że ćpam. Straszy mnie, że mogę znowu wylądować na oddziale. Poznała mnie z psychologiem.
Podobno Filip mnie szuka. Chce mnie za tamto przeprosić. Ma dużo majki. Niech sobie ma.
8 stycznia
Wypełniam jakieś absurdalne testy. I nie mam ochoty gadać z tym facetem. W ogóle z nikim nie mam ochoty gadać. Do szkoły chodzę dla świętego spokoju. Już nawet wiem, że będę miała zaliczone półrocze.
17 stycznia
Wyszłam z domu i wsiadłam w pociąg, który zawiózł mnie do Katowic. Chodziłam po ulicach i w nocy zatrzymał mnie patrol MO. Zawieziono mnie od razu do Izby Dziecka. Powiedziałam, jak się nazywam i skąd jestem. Pytali mnie, dlaczego uciekłam z domu. Nie uciekłam. Po prostu wyszłam. Nie wiem dlaczego. Na drugi dzień przyjechał po mnie ojciec. Puścili mnie od razu.
Mama zaprowadziła mnie do pani doktor. Nie umiałam jej powiedzieć, dlaczego tak zrobiłam. Powiedziała, że chyba mam schizofrenię. Może mam, może nie. Nie wiem, co to jest? I nie chcę wiedzieć.
10 lutego
Biorę jakieś leki, a poza tym trochę ćpam. Mam zaliczony pierwszy semestr drugiej klasy, tylko nie wiem na jakiej podstawie. Nikt mnie z niczego nie pytał.
Coraz częściej myślę o śmierci. A raczej o samobójstwie. Nie chcę już żyć. Niczego już nie chcę.
Powiedziałam pani doktor, że więcej do szkoły nie pójdę, bo się boję. Nie umiałam jej powiedzieć, czego się boję. Mówiłam, że trochę piję. Myśli, że tu chodzi o alkohol. Powiedziała, że jak nie będę chodzić do szkoły, skieruje mnie do Lublińca.
17 lutego
Nie chodzę do szkoły. Siedzę w swoim pokoju. Mama była u pani doktor. Mam do niej przyjść porozmawiać. O czym mamy rozmawiać? I tak będą chcieli mnie zamknąć, czuję to.
18 lutego
Mama ma skierowanie do szpitala, do Lublińca. Mają mnie odwieźć karetką. Nie poszłam na rozmowę. Przecież i tak mnie nie rozumieją. Ja sama siebie nie rozumiem. Zupełnie nie wiem, kim jestem?
20 lutego
Jestem w Lublińcu. Milicjanci i sanitariusze zabrali mnie siłą z kawiarni. Związali w pasy i przywieźli na oddział. Szalonej już nie ma. Baśki też. Są inne chore dzieci. Ja nie wiem, czy jestem chora. Od razu podali mi insulinę. Jestem w izolatce. Ciągle mnie obserwują.
26 lutego
Przyjechała mama. Błagałam ją, żeby mnie stąd zabrała. Płakałam. Nigdy dotąd tak nie płakałam. I mama zabrała mnie. Mam tylko być pod stałą opieką poradni. Ten rok szkolny stracony. Od nowego roku mam iść do innej szkoły.