Miłości, którą kochasz, którą promieniujesz teraz, którą obdarowujesz tych, których spotykasz. Dlatego tak cieszę się, że Cię spotkałem.
Pisanie o czymkolwiek w tej chwili byłoby niestosowne wobec treści i uczuć, które przywołałem. Pozwól więc, że już pożegnam się z Tobą. Pozdrawiam Cię, Kochana Basiu, mocno i gorąco.
Wiktor
1 lipca 1980 roku
Śniłam tego dnia poronienie własnego płodu. Leżał koło mnie zimny i siny, a oczami śniętej ryby porażał moją wolę.
Obudziłam się.
Obudziłam się w szpitalu na sali reanimacyjnej. Lekarze uparli się, że wyrwą mnie śmierci klinicznej i przywrócą światu. Udało im się. Funkcje biologiczne zaczęły działać w odwiecznym rytmie.
3 lipca
Obdarz mnie spokojem. Panie.
Ktoś zadzwonił na pogotowie, zamiast w przypływie panicznego strachu wynieść moje ciało i porzucić w parku, by dokonało żywota.
Podłączono mnie do respiratora i czekano. Tracono wiarę i podjęto decyzję o odłączeniu. Wtedy moje serce zaczęło bić.
5 lipca
Wróciłam do domu.
Daj mi siłę, Panie.
7 lipca
Rodzice złożyli moje dokumenty na Wydział Psychologii Uniwersytetu Śląskiego do Katowic.
8 lipca
Tata zawiózł mnie na egzaminy wstępne na studia. On wierzy, że mi się uda.
Dowiedziałam się, że Zbyszek Thile nie żyje. Dostał kolejnego zawału, poświęcając się leczeniu ćpunów.
10 lipca
Słucham jak bajki wyśnionej i wymarzonej wierszy Iwaszkiewicza o afirmacji życia.
Podczas moich egzaminów tata zasłabł na ulicy z emocji. Zdarzyło mu się to pierwszy raz w życiu.
Przeraża mnie moje myślenie. Za dużo i niepotrzebnie. Wtedy się rozklejam i wszystko wydaje się kolejnym absurdem, jakbym żyła życiem zaprogramowanym przez nich, bez mojej zgody. Czy mam żyć z obowiązku, dla ich szczęścia?
Obsesyjnie powracają tamte obrazy, pragnienie narkotyku, fizyczny ból tęsknoty za jednym zastrzykiem. Obłęd.
12 lipca
Wyczekujemy na wynik egzaminów. Poruszam się po mieszkaniu w zwolnionym tempie. Każdy ruch jest nie mój, obcy. Każda myśl przeraźliwie rani. Boję się samej siebie. Czuję, że coś we mnie narasta, rozsadza od wewnątrz, gad, który chce zadusić. Czy to początek jakiejś choroby psychicznej?
13 lipca
Czuję, że piszę na siłę. Nie jestem w nastroju.
17 lipca
Jestem studentką pierwszego roku psychologii Uniwersytetu Śląskiego.
18 lipca
Oswajam się. Jak ślepiec dotykam każdej części nowej rzeczywistości i uczę się jej od nowa.
Przytuliłam się do mamy. To nagle okazało się takie proste.
19 lipca
Chciałam do kogoś zadzwonić, podzielić się dobrą nowiną, lecz było to niemożliwe. Byłam martwa dla świata, a inni nie żyli naprawdę.
Napisałam list do Anny.
Mam zapalenie płuc.
22 lipca
Byłam na wsi, poszłam na pola, łąki. Oddychałam świeżym powietrzem, wdychałam nową wiarę.
Tłumaczyłam drzewom i trawom, że muszę.
Szumiały potakująco.
25 lipca
Przeraża mnie codzienność, każdy krok na mojej ulicy przypomina tamte, zaćpane powroty. Każdy dźwięk telefonu staje się osaczeniem i poraża mnie jedna myśl – to Oni, chcą mi dać narkotyk, a potem ta druga – nie, Oni już nie żyją. Wszyscy. Zostałam tylko ja.
26 lipca
Czy ja to ja?
Czy możliwe jest wyleczenie z narkomanii? Jest to choroba nieuleczalna. Więc jakie mam szanse, jaki sens próbować?
31 lipca
Diagnoza lekarska: ogólne wyczerpanie fizyczne i psychiczne. Skoki ciśnienia, duszność. Wszystko boli, wszystko się sypie, jakby bez narkotyku nie chciało funkcjonować. Mój organizm jeszcze nie potrafi się przestawić na życie bez trucizny. I wiem, że mam wątrobę, nerki, śledzionę. Tak jakbym rozsypywała się na poszczególne elementy fizyczności, osobne organy, narządy. Cielesność zawładnęła myślami i uczuciami.
Czy istnieje skala bólu? On wypełnia nas do granic wytrzymałości, a jednak go znosimy.
3 sierpnia
Chciałam być samotną wyspą, ale przeczytałam, że to niemożliwe.
7 sierpnia
Przychodzi taki moment, że wszystko przytłacza mnie, dławi, paraliżuje. I wtedy czuję, że żyję w szklanej kuli, a świat jest zdeformowany, jakbym patrzyła przez wypukłe szkło.
Byłam z rodzicami w lesie na jagodach. To takie niesamowite – przytulić się do mchu, zrywać świeże owoce i cieszyć się.
10 sierpnia
Ach, te daty, które są zawsze pretekstem do zaćpania i mają tyle znaczeń.
Wbijam paznokcie w chore żyły, by przetrzymać ból, ale nie wiem, czy to się uda. Nie wiem, czy ktoś naprawdę wyszedł z narkomanii.
Wymyślam sobie różne rzeczy na przyszłość i… przyłapuję się na pytaniu o dawkę, którą teraz mogłabym wziąć, by nie przedawkować, by była optymalna, nie zwaliła z nóg, nie rozdrażniła z niedoćpania.
Nie, Basiu, nic z tego. Nie zaćpasz. Zrozum to w końcu.
11 sierpnia
Już widać hipów na ulicach. To ciebie, Basiu, nie dotyczy, to jest poza tobą.
List od Anny – wierzy we mnie. Czy ja wierzę w siebie?
15 sierpnia
Dekabrysta zbierał na ulicy pieniądze na wódkę. Ksiądz Andrzej mówił o godności człowieka.
Doskonalenie się w samotności.
Msza przeciwko narkotykom.
19 sierpnia
Jutro wyjeżdżam na praktykę studencką, tak zwyczajnie. Jeszcze do mnie nie dociera, że zwykłe życie może być moim udziałem. Nie wiem, jak mam zachowywać się wśród ludzi, nie pamiętam, jak się żyje z normalnymi.
W domu zostawiam mojego Małego Przyjaciela. Mój pies przeczuwa, że wyjeżdżam i cały czas za mną chodzi.