Литмир - Электронная Библиотека
Содержание  
A
A

1 listopada

Rodzinne spotkanie przy grobach. Mój pies także nie ma poczucia bezpieczeństwa w grupie ludzi.

Anna pisze, że niszczą mnie przeciwieństwa.

Nie byłam na grobie Marzeny, to sen, który się sprawdzał. Zapaliłam dla niej świeczkę na nieznanym grobie. Mój jeszcze się oddalił, widocznie tam nie zapisano końca tego losu.

3 listopada

Wróciłam na treningi.

Oj, Sted, czy dane mi będzie ujrzeć całą jaskrawość, którą ty ujrzałeś? I dokąd to cię zaprowadziło?

Mamy z Cezarem nasze Wzgórze Nadziei i zawsze tam wypowiadam swoje marzenia. Może kiedyś to wszystko opiszę, kiedy już będę mogła spojrzeć na siebie bez lęku.

Nie, wtedy, kiedy pokocham.

6 listopada

Budzą się we mnie nowe tęsknoty, już czas. Czym zastąpię pragnienie narkotyku?

Réné Char: Trzeba umieścić się na zewnątrz siebie, na granicy łez i w orbicie głodowych klęsk, jeżeli oczekujemy jakiejś rzeczy niezwykłej, dokonującej się tylko w nas.

Oczekuję spełnienia tego życia, które nieustannie wyrywa się śmierci, zamiast swobodniej łapać oddech.

9 listopada

Dlaczego nadal rozmawiam tylko ze sobą lub z Małym Księciem, lub z Cezarem, lub z Nieistniejącym?

Coś niedobrego dzieje się z moim mózgiem. Słyszę głosy? Widzę upiory? Ciało rozrasta się do monstrualnych rozmiarów? Wydaje mi się, że w długą noc leżę obok siebie, niczym z siostrą syjamską zrośnięta dłońmi lub stopami i dławię się, bo jak udźwignąć aż dwie, kiedy jedna rozszczepia się na tysiące światów…

I te pełzające stwory wzdłuż łóżka. Nie chcę nic mówić, ale nie przypominają chomików z dzieciństwa.

13 listopada

Choruję i wypoczywam w domu. Trzeba zatrzymać się nad sobą, pochylić, by nie dać się sobie.

Myśl o narkotyku wypełnia mnie niczym wysychające jezioro, wypalone podczas suszy, lecz z pierwszym deszczem przemieniające się w głęboką toń, niebezpieczną nawet dla dobrego pływaka. Wbijam w dłonie paznokcie, lecz fizyczny ból nie daje ukojenia. I muszę krążyć z tą bańką w sobie jak z niebezpiecznym ładunkiem wybuchowym.

18 listopada

Wymykają mi się ważne sprawy w kontaktach z ludźmi. Znowu musimy uczyć się czegoś, co nie przypomina psychologii, i wielu innych bezsensów. I nadal traktują nas jak potencjalnych przestępców.

Wszystkie duże i małe przedmioty wydłużają się w kształt ampułki, strzykawki i igły. Nagle świat okazał się walcem z przyssawkami.

Czasem jednak wierzę w to, co robię.

20 listopada

Odwiedziła mnie w Katowicach Anna. Rozmawiałyśmy cały dzień w akademiku. Głównym problemem jest lęk przed ludźmi, co w moim przypadku – psychologa – jest kolejnym absurdem, lecz mam jeszcze trochę czasu, by coś w sobie zmienić. Jak zaufać ludziom?

23 listopada

Przyszedł czas melancholii. Ona nigdy nie zawiedzie, przybywa w porę jak wiemy przyjaciel i trwa, zniewala duszę, szczerzy zęby, wbija okrutnymi podszeptami w myśli obrzydzenie do życia i do siebie.

Nie docierają do mnie śmierci, które nie powinny zaistnieć. Nie przyjmuję do wiadomości kolejnych zgonów ludzi z dawnego orbitowania wokół planety Narkomana.

Znaleziono cię z igłą w tętnicy szyjnej, najbardziej błogosławionej w tej śmierci; znaleziono cię w piwnicy, w zamarzniętej kałuży z błotem na twarzy. Finis coronat opus. A byłeś takim ładnym chłopcem, zanim stoczył cię heroinowy rak.

29 listopada

Justyna chyba będzie wychodzić za mąż. Ma dwadzieścia jeden lat. Zawsze mnie zadziwiał ten przeskok w dorosłe życie. Może dlatego, że tak niewiele o tym wiem. Skąd mam wiedzieć?

A jednak spokojniejsze są moje kontakty z ludźmi. Chyba jestem z nimi bliżej związana, czego nie było wcześniej. Czuję to jakimi nowym zmysłem.

Między mną a Iwoną wyrosła ściana. Zagubiłyśmy się w porozumiewaniu na początku i teraz nie możemy się odnaleźć. Należymy do innych czasoprzestrzeni.

1 grudnia

Powraca uczucie przemęczenia. Podsypiam w autobusach, jestem ospała po treningach. Ale nareszcie chce mi się uczyć, chodzić na zajęcia, być z ludźmi. Odkrywam w sobie nowy stan istnienia w rzeczywistości, którą przeżywam na co dzień.

4 grudnia

Moje imieniny. Nie da się ukryć, zapisane we wszystkich kalendarzach świata.

Jestem szalona – pragnę miłości i snów. To ja, Barbara Rosiek, umarłam za życia i, o ironio losu, muszę codziennie przyglądać się innym umarłym. A jednak kocham innego szaleńca – kiedy trzymamy się za ręce, świat wiruje i wyrzuca nas na orbitę okołoziemską. W ciemnościach szukamy naszych gwiazd. Są zagubione, lecz świecą blaskiem tak cudownym, że zaczynam od nowa kochać życie.

7 grudnia

Zbliża się czas zimowy, rocznicowy i nieco niespokojny. Ludzie tak wielką wagę przywiązują do wszelkich dat, pozwalają odnaleźć się świadomości w świecie.

Czuję, jak przyrasta do mnie język psychologii, nakłada się na język poezji i na ten codzienny. Kiedy jesteśmy w swoim gronie, to poznaje się od razu, z kim mamy do czynienia. Nie mam już tęsknot, tylko deprawacje potrzeb emocjonalnych itd. Ale nie dam się zwariować. Na co dzieli jestem sobą, tak chcę.

8 grudnia

Pan od polityki z uśmiechem psychopaty udowadnia nam na wykładach, że jesteśmy niczym razem z naszą psychologią, i ma poniekąd racje. Lecz on także jest niczym ze swoją zawiścią do świata. Nikt nie wie, gdzie są granice prawdy i fantazji.

14 grudnia

Réné Char: Stworzyć wiersz, to wziąć w posiadanie weselną tamtą stronę, obecną w tym życiu i ściśle z nim związana, w sąsiedztwie jednak urn śmierci.

Czy można się nauczyć poezji?

Nie, to trzeba czuć od początku do końca w sobie.

18 grudnia

Moja samotność to ja. Niczego nie trzeba tutaj zmieniać. Nie można tego ruszać i zniszczyć.

Ludzie zarzucają mi powściągliwość, a ja nigdy nie potrafiłam się otworzyć, nawet w MONARZE tego nie dokonałam. Mnie trzeba oswajać latami przyjaźni lub szaleńczym opętaniem.

51
{"b":"100484","o":1}