Литмир - Электронная Библиотека
Содержание  
A
A

23 czerwca

Mam dużo wolnego czasu, wiele książek do przeczytania, wiele do przemyślenia. Piszę moją książkę.

Coś nie pozwala mi spokojnie spać.

Odejść nie mogę.

Nie mogę teraz zostawić swego cienia.

Nie chcę tak żyć.

Nie pamiętam swego dzieciństwa. Dzieckiem przestałam być w trzynastym roku życia. Co było wcześniej? Sen, letarg… Obudziłam się, by spadać z pajęczej sieci. Wcześniej w nią zostałam zaplątana i wysysano ze mnie krew. Stałam się narkomanką.

Nadal wierzę, że ktoś mnie pokocha taką, jaka jestem. I nic więcej.

25 czerwca

Mam jakieś lęki w nocy, budzę się i serce bije jak spłoszony ptak…

Dziesięć lat temu wszystko się zaczęło, od trzech lat próbuję to zakończyć. Niekiedy nie odróżniam świata fantazji od rzeczywistości. Mieszają się ze sobą, przyciągając jak różnoimienne ładunki, tworząc całość, która jest złudzeniem. Nie wiem, czy działam w rzeczywistości, czy w wymyślonym świecie. Nie pamiętam, kogo znam, do kogo mogę się przytulić, uśmiechnąć, napisać wiersz; czy rozmowy, które prowadzę, istnieją na jawie, czy przelewam na papier widziadła czy stany jak najbardziej realne. Wypełniam duchami pustkę…

4 lipca

Przyjechaliśmy z grupą do Branic na praktykę, do wielkiego szpitala psychiatrycznego. Będziemy sprawdzać swoje umiejętności na oddziale alkoholowym. Mieszkamy na terenie szpitala. Przypomina mi to Lubliniec, ale muszę tu zaistnieć w innej roli.

6 lipca

Mój pierwszy pacjent – piętnaście lat picia wszystkiego, a także leki wszelkiej maści. W tym sześć lat więzienia. Leczony wiele razy, jest zdeklarowanym alkoholikiem i pobyt na oddziale traktuje jak wczasy, by podleczyć rozpadającą się wątrobę. Nawet szczyci się psychodegradacją.

Nasz Docent domaga się imprezy zapoznawczo – integracyjnej. Trudno mi być psychologiem.

7 lipca

Do południa jesteśmy na oddziale, a później małomiasteczkowa nuda. Okoliczni ludzie już wiedzą, że jesteśmy, i rozpoznają nas błyskawicznie. Stanowimy dla nich atrakcję. Miasteczko ma kilka ulic, szpital, doskonale zaopatrzony „monopol” i jedną czy dwie „mordownie”.

Impreza się odbyła. Nie piły kobiety w ciąży i ja. Docent jodłował i grał na gitarze. Wyszłam, zanim wpadł pod stół.

8 lipca

Na każdym kroku ściga mnie poczucie odmienności. Docent pije dalej. Sądzę, że również jest uzależniony. Usiłuje mu dorównać szef oddziału, lecz chyba nie jest w stanie dotrzymać Docentowi kroku, ma zbyt słabą głowę i za mały trening. Pacjenci na razie są trzeźwi.

Śpię doskonale dzięki codziennej kąpieli w basenie. Serce uspokajam lekami.

Czytam Schizofrenię Kępińskiego i powracają tamte chwile, kiedy lekarz orzekł, że jestem chora psychicznie. Czy moja dezintegracja była aż tak wielka, że nie można było się ze mną porozumieć?

11 lipca

Do kiosku szpitalnego przywieziono salicyl i mój „alkoholas” po zrobieniu zapasu oddalił się w nieznanym kierunku w ciąg pijaczy. Zaiste, przedni to trunek i trzeba się nim raczyć w samotności, by nie uronić kropelki. W każdym alkoholiku, gdy jest trzeźwy i kiedy pije, jest zawsze dwóch: człowiek i oszalałe zwierzę.

Widzę, jak moje koleżanki patrzą na nich z jednej strony biurka, ja czuję ich z obu stron. Ale nie mam do nich sentymentu, chociaż wiem, jaka to choroba.

12 lipca

Docent nadal pije, rano leczy kaca lub klinuje. Biedny człowiek. Nie wiem, na jakich zasadach prowadzi naszą praktykę właśnie na alkoholowym. To jakiś mechanizm psychologiczny, obrona JA, że nie jest jeszcze taki, jak ci mężczyźni tutaj.

Badam kolejnego pacjenta – szczerze kłamie. Sami artyści, odgrywają role zawiedzionych, niewinnych, prześladowanych. Bajka się kończy, gdy umierają w delirium. Okłamują siebie w sposób idealny, do końca.

14 lipca

To musiało się w końcu wydarzyć. Alkoholicy kolektywnie dostali amoku i uciekli z oddziału, zjeżdżając po piorunochronie.

Może Docent niedługo dostanie delirki, jest już w długim ciągu.

20 lipca

Opuściłam wcześniej praktykę i pojechałam do sanatorium. Tamto było kolejnym absurdem, przez który musiałam przejść, jeżeli chcę ukończyć studia. A przecież mogłoby być zupełnie inaczej.

W sanatorium mam zalecone leniuchowanie, spacery, nie mam zabiegów, które też są niebezpieczne dla mego serca. Chodzę do lasu i rozmawiam z drzewami, muszę przemyśleć tyle spraw, które mnie czekają po powrocie. Co będzie z karate? Czy można utracić filozofię? Nie zgadzam się na operację serca. Czy uda mi się wyjść na spotkanie swego czasu?

Wieczorem przychodzi zapomnienie. Nocą pogłębia się duszność. Łapię oddech jak niewidzialne nici i nie mogę ich zerwać. Nie ma wydechu. W dzień duszność czai się lub atakuje po wysiłku, teraz już po każdym. Moje serce wymaga ode mnie znieruchomienia, zastygnięcia w pozycji półleżącej.

Gdybym mogła kiedyś pobiec przed siebie, daleko. Dlaczego taka tęsknota za gonitwą? Bieg do przodu, bez zatrzymania się, po horyzont i dalej. Aż do cudownego zmęczenia.

24 lipca

Problemem staje się wejście na drugie piętro w sanatorium.

Przyglądam się młodym, roześmianym, pokojarzonym w pary, trójkąty, kompozycje nie nazwane przez żadną moralność. Moja samotność drażni, zabiera im dobre samopoczucie. Tutaj nie ma ludzi poważnie chorych, są wakacje, wolny czas i dużo słońca.

Lekarz uważa, że muszę jeszcze więcej wypoczywać, a mnie już gna przed siebie.

Nie myślę o narkotyku, nie staje się on obsesją przed zaśnięciem. Oswajam się z nowym sposobem uciekania w marzenia i nie ma dla niego tam miejsca. Boję się, że to kolejny podstęp, bym dała się znowu nabrać.

5 sierpnia

Odliczam dni, a lekarz nie rozumie, dlaczego serce tak pracuje. To tęsknota. Wtedy przyspiesza w zwariowany sposób i żaden lek go nie powstrzyma, nie zmieni biegu. Trzeba tylko wsiąść w pociąg i samo przestanie biec w oszalałym rytmie.

Dlatego uciekłam z sanatorium kilka dni wcześniej, a Cezar pyta mnie rozradowanymi ślepiami, dlaczego mnie tak długo nie było?

12 sierpnia

Powróciłam do pisania Pamiętnika narkomanki. Trzeba się z tym uporać przed rozpoczęciem zajęć na uczelni.

Dobrze jest pisać. To niesamowicie wciąga. Męczy i wciąga, jakbym odkrywała siebie wciąż od nowa.

Annie zdradziłam tajemnicę rezygnacji z karate. Rodziców chronię, nie chcę, by się martwili. Nic nie da się zrobić, więc trzeba to udźwignąć. Pogodzić się z chorobą. To prawie niewyobrażalne, a jednak nie ma innej drogi.

54
{"b":"100484","o":1}