31 lipca
Jutro idę do pracy, prosto pod skrzydła ordynatora, którego wszyscy chwalą jak Boga. Więc zobaczymy, czym jest to bóstwo.
Czuję, że oni się boją, nie wiem czego, kogo, jakich układów. Widzę w ich zachowaniu panikę.
1 sierpnia
Ordynator załatwił mnie w minutę, zaiste jak młody Bóg. Nie ufa mi, bo dziesięć lat temu byłam pacjentką psychiatryczną i to wystarczy. Wyrok zapadł. Nie nadaję się do pracy jako psycholog na jego oddziale.
Wyroki bóstw są okrutne, nieodwracalne i ostateczne. Amen. To jednak nie mój czas.
A kiedy jest właściwy czas na życie?
Teraz i tylko teraz.
2 sierpnia
Czuję się wypalona jak trawa po pożarze oazy. Wokoło piasek i pustynia.
Jesteś? Więc tak to ma wyglądać! Nie można wejść na drogę, po której oni kroczą jak zastępy tchórzliwych zwierzątek.
Czy chcesz, bym do ciebie przyszła? Nie mogę, wybrałam życie. Proszę, odezwij się w moim śnie. Brakuje mi sił. Mam dwadzieścia sześć lat i nie potrafię się podnieść.
4 sierpnia
Wszystko powoli dopełnia się, zatracając sens – poranne wstawanie i nowy dzień. Nie mam siły na życie. Może jutro gdzieś powędruję. A może pojadę daleko.
Zbyt daleko teraz nie można odejść. Chyba jest na to za późno. Trzeba było to zrobić naprawdę wtedy.
Lecz tak się nie stało i jestem.
5 sierpnia
W Lublińcu potrzebują psychologów. O Boże, nie – nie tam! Anna czuwa nade mną po drugiej stronie słuchawki telefonicznej. Wierzy, że wstanę z łóżka i zbiorę się do życia, a nie do umierania. Ja nie chcę umierać, nie chcę zaćpać, zapić, pogrążyć się.
6 sierpnia
Chcą mnie w Lublińcu. Napisałam nowe podanie, krótki życiorys o skończeniu szkół. Nie napisałam nic ponad to. Zamieszkałam w internacie, wyrwana z domu w zły czas.
Miasteczko przygląda mi się i ja jemu, jakbym chciała z murów wyczytać swój los tutaj.
8 sierpnia
W nocy powróciły halucynacje słuchowe. I słyszałam zbyt wiele jak na moją wytrzymałość, lecz skończyły się i usnęłam krótkim, szarpanym snem.
Tyle jest mocnych drzew wokół internatu w lesie, który jest nową ciszą. Ordynator okazał się słabszy ode mnie. Czy miał świadomość ryzyka?
12 sierpnia
Podnoszę się powoli, chociaż już nie wiem do jakiego życia. Czy można zaistnieć w małym miasteczku psychiatrycznym?!
13 sierpnia
Dokąd znowu, Basiu? Cezar nieufnie obwąchuje bagaże, usiłują odczytać z mojej twarzy czas kolejnej rozłąki. Tak mocno wierzyłam w powrót tutaj. Najtrudniej zrozumieć sprawy oczywiste.
Ile razy podnosi się człowiek? Dopóki starczy sił…
Co jest porażką, a co stratą?
15 sierpnia
Oddycham wolną Częstochową. Nie czuję się zagrożona w mieście, nie czuję się osaczona. Powrócił spokój ulic i tłumu.
Przed znajomymi ukrywam wyjazd do Lublińca. Ukrywam wszystko, co się wydarzyło, zamykam w środku niczym przeklętą perłę w nadgniłej muszli. To chyba tak – oni psują się od wewnątrz, cały ten układ.
19 sierpnia
Kiedyś pytałaś mnie, Anno, co uczynię jutro, pojutrze, za rok… Czasy, układy i ludzie nie sprawdzili się.
Pokój w internacie jest ponury i obskurny. Zamiast obiadu kupiłam książki. Pierwsza bezsenna noc tutaj.
20 sierpnia
Dostałam angaż na trzy miesiące. Jestem psychologiem na oddziale 0 – 2 – stu dziesięciu psychotyków, głównie schizofreników. Witaj wielka psychiatrio, największa z największych. Mam pęk kluczy do drzwi i tajemniczych bram. Mam swoją samotność, którą gubię na spacerach w lesie lub na cmentarzu. Mam szefową, która wypowiada swój niepokój. Nie wiem, kim są ludzie z personelu.
Cezar musiał pozostać w domu, nie uznaje innego miejsca do życia.
23 sierpnia
Muszę żyć, jeżeli było mi dane zaistnieć tyle razy. Otrzymałam życie jak tajemny dar Boga i trzeba z niego korzystać do końca. I tak nadejdzie ta Pani w najmniej spodziewanym momencie, w radosnym uniesieniu spełniając misję. Każde odchodzenie to deptanie kwiatów i powstawanie nowych odmian.
Dogoniłam siebie. Uczyniłam tak wiele, by tego dokonać i mam nagromadzoną siłę do przetrwania kryzysów, które na pewno nadejdą niczym letnie burze, zmywające kurz z rozgrzanych ulic, i będę oddychać nową nadzieją. Wypływam na mielizny.
25 sierpnia
Mieszkańcy małego miasteczka żywią się plotkami jak planktonem. Konsumują, przeżuwają i trawią w majestacie. Smakują mnie. Jak mnie przetrawią i nie zatrują się, będę mogła zaistnieć w ich świadomości jako swoja. Na razie usiłują mną manipulować, by załatwić swoje stare porachunki.
Czuję się jak wrzucona na głęboką wodę nieznanego jeziora o idealnie spokojnej powierzchni i, by utrzymać się na niej, macham rękami, robiąc zamęt.
Sparaliżowany pacjent zabił swoją żonę, tocząc się na wózku inwalidzkim, kiedy ona zabawiała się z kochankiem. Mam orzekać o jego stanie psychicznym z szefową i dyrektorem.
26 sierpnia
Andrzej ma dwadzieścia siedem lat i jest opętany przez szatana. Ma nakazy potępienia i nie je, przez co chudnie bardzo szybko i ma szansę umrzeć w całkowitej ascezie.
Spokojnie podchodzę do nieznajomego.
Dałam książkę szefowej, lepiej tak niż drogą plotki.
Ze Stasiem rozmawiam o ruchach planety nad Lublińcem i zakładaniu podsłuchów.
29 sierpnia
Oni są nieskończeni w swoich urojonych światach jak Kosmos. Wędrują po wyznaczonym odcinku czasu, zamykani przestrzenią stają się nośnikami Wielkiej Prawdy, niedostępnej psychiatrom.
Umyłam okno, zawiesiłam firankę, ale i tak pokój jest paranoiczno – depresyjny.
Zabójcę przewieziono do aresztu i umrze tam niewątpliwie, bo jest bardzo chory, ale nie pytajcie mnie o to, co dalej… To są zamki z piasku albo bańki mydlane. Tym jest tutejsza rzeczywistość.