11 września
Od czterech dni jestem w szpitalu psychiatrycznym w Lublińcu na oddziale młodzieżowym. Muszę się ukrywać z pisaniem, bo oni wszystko kontrolują i czytają dla dobra leczenia i obserwacji.
A było to tak: siódmego września poszłam do chaty. Było dużo ludzi. Wrócili z trasy Alfa i Tomek. Przywieźli wysuszone mleczko makowe i ładowali ludziom. Ja wzięłam za dużo, nie miałam wyczucia po ziomkach i zupie.
Przysnęłam sobie gdzieś w kącie. W nocy zaczął dobierać się do mnie Alfa. Zaczęłam się bronić. Wtedy on wyciągnął żyletkę i zaczął ciąć mnie po brzuchu, po twarzy i szyi. Zaczęłam krzyczeć. Filip odciągnął Alfę ode mnie, a ja uciekłam. Z brzucha i twarzy lała mi się krew. Niedaleko było pogotowie ratunkowe. Tam na progu zemdlałam. Gdy się obudziłam, byłam już połatana na stole chirurgicznym i stali nade mną panowie z Wydziału Kryminalnego. Nie chciałam zeznawać. Wezwano rodziców. Wydział Kryminalny skierował mnie na obserwację psychiatryczną, rodzice podpisali zgodę na leczenie.
Jechałam karetką z jakimś stukniętym facetem. Miał chyba urojenia, ciągle krzyczał. Na oddziale przebrano mnie w piżamkę i załadowano do łóżka w wielkiej sali. Rano zaczęłam się wściekać, byłam na głodzie. Zaczęłam rozwalać oddział. Wezwali sanitariuszy. Wsadzili mnie w kaftan, pasy i ładowali we mnie straszne zastrzyki. Teraz już wiem, że to fenactil. Język stawał mi kołkiem, przestałam w ogóle myśleć. Może to i dobrze. Uśpili mnie na trzy dni. Potem mnie rozwiązali i wróciłam na swoją salę.
Oddział jest ogromny. Moja sala nazywa się insulinowa, bo leczy się tutaj insuliną. Ciekawe, jak to wygląda? W jednym skrzydle są upośledzone dzieci, niektóre stale przywiązane do łóżka, bo walą głową o ścianę. W izolatce jest „coś – ” lub „ktoś”. Strasznie wyje po nocach.
14 września
Powoli wracam do siebie. Po tych zastrzykach chodzę jak automat. Mogę. tylko pić. Niekiedy w ogóle nie mogę się ruszać. Rano i wieczorem dostaję stówę fenactilu. Gdy przytomnieję, usiłuję dogadać się z dziewczynami z mojej sali. Chłopcy są w innym budynku.
Kilka jest naprawdę walniętych. Jest jedna ćpunka z Warszawy, Żorżeta, i mała glinianka z poprawczaka na obserwacji – szalona. I chore dzieci. Naprawdę chore. To jest chyba to, co oni nazywają chorobą psychiczną.
17 września
Psycholog wziął mnie na badanie, ale usnęłam mu nad testami i w ogóle nie mogłam mówić.
Byłam też na rozmowie z lekarzami. Wypytywali o cały mój życiorys. Nie chciałam z nimi rozmawiać. Z nikim nie chcę rozmawiać. Niech oni wezmą sobie stówę fenactilu, to wtedy pogadamy. A poza tym, co oni mają do mnie. Jestem zdrowa i nie mają prawa mnie tu więzić. W oknach kraty, drzwi bez klamek.
25 września
Odstawili mi zastrzyki, bo mam przejść na kurację insulinową. Jaka kuracja? Z czego oni mnie tutaj leczą. I nikt, oprócz pielęgniarek, z nami nie rozmawia. Tylko stałe nas kontrolują. Gorzej niż w pudle. I zapisują wszystko: co zrobiłam i co powiedziałam.
Dorwał mnie psycholog. Pokazywał mi jakieś plamy i kazał mi w tym coś widzieć. I to wszystko. Olewają nas tutaj totalnie. Tylko ściśle kontrolują branie leków.
27 września
Zaczęłam brać insulinę. Zaraz po obudzeniu idziemy do zabiegowego i wstrzykują nam podskórnie jednostki. Codziennie coraz więcej. Potem leżymy w łóżku przez kilka godzin, a potem dostajemy cukier i śniadanie. Nie wiem, po co to wszystko, ale nie podoba mi się to. Mam straszny apetyt, ciągle chodzę głodna.
Później są zajęcia w świetlicy. Mamy malować lub coś w tym rodzaju.
A wieczorem opowiadamy sobie różne historie ze swego życia. Żorżeta opowiada mi o swoim wielkim ćpaniu. Śmieszy mnie to, fantazjuje, ale jej nie przerywam. Tutaj każdy, kto trochę myśli, żyje marzeniami, żeby to przetrzymać.
Szalona ma epi. Boi się sprawy. Ze swoim chłopakiem skopała faceta. Nie wie, czy przeżył. Jej chłopak jest pełnoletni i siedzi w pudle. Mówi, że jak facet odstrzeli, to on z dychy nie wyjdzie.
Słucham tych ich opowieści i zastanawiam się nad swoim życiem. Ale myślę tylko o jednym – o tej prawdziwej wolności.
4 października
Tyję w postępie geometrycznym. Nie mieszczę się w swoim ubraniu. Już wolno mi wkładać moje ciuchy. Mama przywiozła mi nowe. Prawie nie rozmawiamy. Mama rozmawia z psychiatrą. Nadal nie wiem, dlaczego mnie tak leczą.
Przyjechał facet z Wydziału Kryminalnego. Rozmawiał ze mną bardzo grzecznie. Powiedziałam mu, że nikogo nie sypnę i że nie musi więcej przyjeżdżać.
Czasami wychowawczynie zabierają nas na spacer. Ten Lubliniec to kombinat psychiatryczny.
Raz w tygodniu mamy muzykoterapię. Wtedy spotykamy się z chłopcami. Żorżeta stale zaleca się do nich. Ona jest wesoła. Jeszcze niewiele przeszła. Można powiedzieć, że zamknięto ją we właściwym czasie.
7 października
Pani psychiatra usiłowała ze mną porozmawiać. Nie mamy o czym. Należymy do innych światów. Ja jestem stamtąd, czyli znikąd. Nie ma mnie.
Powiedziała mamie, że leczenie daje efekty, jest poprawa. Jaka poprawa? Owszem, chcę stąd wyjść i wrócić do szkoły. Naprawdę tego pragnę. I bardzo pragnę nigdy więcej tutaj nie wracać.
15 października
Zakończyłam kurację insulinową. Za dwa tygodnie mam stąd wyjść. Wydział Kryminalny też się zgodził na moje wyjście. Teraz biorę tylko jakieś prochy. Utyłam 20 kg.
17 października
Zrobili mi punkcję. Wredna sprawa. Głowa mnie bolała, rzygałam przez dwa dni. I nie mogłam się ruszać. Przywieziono kilka nowych pacjentek. Drugą z poprawczaka, cała pochlastana, wszędzie sznyty. I Baśka. Baśka ma schizo, 190 cm wzrostu i wszyscy się jej boją. Jest niesamowita. W nocy zarzuca na głowę koc, staje przed każdym łóżkiem i patrzy. Potem odchodzi. Gdy zaczyna szaleć, wiążą ją w pasy. Ale ona umie się rozwiązywać. Zamykają ją w izolatce. Na nią fenactil nie działa.
25 października
Jestem grzeczna, czuję się dobrze, pełnię dyżury w kuchni. To po to, żeby nie było wątpliwości, że można mnie wypuścić. Wychodzę za trzy dni. Żorżeta wyszła wczoraj.
Wywożą ją z Warszawy, żeby zmieniła środowisko. Szalona jeszcze zostaje, Baśka też. A więc za trzy dni będę na wolności, nikt nie będzie mi pluł w talerz, skakał z dzikim okrzykiem na plecy. Nie będą we mnie ładować bezsensownych prochów i stale kontrolować.