Литмир - Электронная Библиотека
Содержание  
A
A

14 stycznia

Coraz częściej odchodzę od rzeczywistości i szefowa chyba to zauważa. Usiłuje pobudzić mnie do większej aktywności.

Mogę siedzieć wpatrzona w jeden punkt i brakuje kontaktu, jak w przerwanej rozmowie telefonicznej. Nawet ciało lewituje i nie potrafię normalnie chodzić. Zataczam się.

26 stycznia

Kiedy patrzę na tłum przed sobą, coś pcha mnie w szklane szyby.

Szefowa poszła na operację i zostawiła mnie samą na kilka miesięcy. Jestem pełna obaw.

Rosiek, to wszystko twoje fantazje, perfidne ucieczki, dawne schematy reagowania. Zapominasz o najważniejszym, że to Ty przeszłaś drogę od DNA do GÓRY, a oni taplają się, siedząc na jednopoziomowym szczeblu z czarciego tchnienia.

Ludzie twierdzą, że nadal mnie nie rozumieją. I słusznie. Niepoznawalne jest nie do pojmowania, tylko do pokochania. Ten, kto mnie pokochał, nie pytał, dlaczego mam świra. On jest ze mną.

30 stycznia

Salowe „puszczają”, czują bezkrólewie, wyłazi z nich całe chamstwo jak robaki ze zgniłego owocu. Nie mogę tak, nie potrafię się na to zgodzić.

4 lutego

Trzeba objąć tyle spraw, które warto omówić z lekarzem, ale tutaj wszystko jest nastawione na przetrwanie. Czuję, że stoję na rozdrożach, a drogowskazy kręcą się wokół własnej osi.

Twoje ciało… drżę, kiedy się ode mnie oddalasz, chociaż nie jesteś dla mnie tylko ciałem. Wspaniałe i namacalne stanowi podporę mego istnienia. Jest częścią naszej całości. Jest mną i Tobą zarazem, chociaż jest sobą. Tylko w człowieku może zrodzić się pojecie rozłączności i wspólnoty jednocześnie. Nie odchodź ode mnie zbyt często.

7 lutego

Na kilka godzin odwiedził mnie Paweł i wlał w serce ciepło, odwagę i siłę.

Kiedy sen nie nadchodzi, wciąż pytam, jak można tutaj być.

Mój lekarz traktuje mnie jak dziecko, z łagodną życzliwością. Mówiąc o mojej śmierci, jest poważny, ale to jeszcze nie czas. On o tym nie wie i martwi się pracą serca. Nie wyprowadzam go z błędu, nie uwierzyłby mi.

Ja wiem, ile mi jeszcze zostało. Wyczuwam to doskonale, potrafię zmierzyć własną śmierć, jej siłę i sposoby ataku. Jest zbyt słaba, by teraz ze mną wygrać, kiedy pokochałam.

13 lutego

Cały oddział na mojej głowie, nie poszłam na konferencję, bo byłam zbyt zajęta pracą, i dyrektor kazał mi złożyć pisemne wyjaśnienie. Tak, jest to typowy urzędnik z opowieści Czechowa, który niczego nie chce zrozumieć, a w sercu ma paragrafy i przepisy. Źle mu doniesiono, sądził, że mnie przyłapie na jakimi niedopatrzeniu. Sam nic w tym szpitalu dobrego nie czyni, tylko doprowadza do ruiny to, co jeszcze można uratować.

Mój Mały Przyjaciel jest ranny. Jakiś łotr przetrącił mu łapę. Ile okrucieństwa może być w człowieku…

15 lutego

Kocham Cię.

17 lutego

Salowe posuwają się za daleko w rozmowach na mój temat z pacjentami: oskarżają mnie o ćpanie, kradzież leków, opowiadają plotki o mojej przeszłości, zupełnie nieprawdopodobne. Prymitywni ludzie, zaślepieni nienawiścią i zazdrością

Zalecenia lekarza: nie skakać, nie biegać, nie dźwigać ciężarów, spacerować po lesie.

I tak, Basiu, reagujesz utratą ciepła z serca na to, co tutaj się dzieje i musisz inaczej żyć.

18 lutego

Lekarz dochodzi na pół godziny i muszę mu wszystko przekazać. To dużo, bo odpowiadam za wypisy, robię przyjęcia, informuję o zmianach w psychice, rozmawiam z rodzinami pacjentów.

Piszę inne zakończenie do drugiego wydania Pamiętnika narkomanki. Czas powrócić do żywych.

19 lutego

Wiem, wiem. Jestem coraz słabsza. Nic na to nie poradzę. Mogę przejść na rentę, zamieszkać w domku na wsi i pisać inne opowieści.

Powróciły halucynacje, a już się wystraszyłam, że jestem wyleczona. Żyję w chaosie własnego niepokoju.

24 lutego

Udzieliłam wywiadu „Filipince”.

To wszystko jest nie tak… Na tym polega choroba narkomanii. Przy raku nie trzeba nikogo oskarżać, a tu zawsze trzeba szukać winnych, by do końca nie zwariować. Nie bierze się narkotyków dlatego, że dom, rodzice, chłopak, dziewczyna, bierze się dlatego, że jest się UZALEŻNIONYM. Tylko dlatego, że jest się chorym. I nic więcej.

27 lutego

Personel sądził, że nie ma mnie na oddziale i usłyszałam wiele. Więc po południu, kiedy czują się zupełnie bezkarni, pacjenci są zagrożeni, bo oni w każdej chwili mogą ich skrzywdzić. I pacjent nie przyzna się, bo się boi.

Obudziłam się ze zbyt dużym ciężarem i przestraszyłam się, że mogę go nie udźwignąć.

2 marca

Poprosiłam oddziałową o rozmowę z niektórymi salowymi, by zmieniły swoje postępowanie wobec pacjentów.

3 marca

Rozpętałam burzę. Salowe mi wygrażają, a oddziałowa trzyma ich stronę. Ona także bije pacjentów po twarzy. Nie mam do kogo zwrócić się o pomoc. Muszę stąd odejść. Nie wytrzymam tego. To klika, stado rozjuszonych wilków, zjadają się między sobą, ale gdy znajdą ofiarę, solidaryzują się.

4 marca

Żyję w sytuacji nieustannego zagrożenia. Oni traktują mnie z pogardliwą ironią, którą odczuwam na każdym kroku, w każdym słowie i sytuacji. Czuję się osaczona ich spojrzeniami, gestami i uśmiechami. Wiem, że wygrywają, a ja uciekam w zacisze gabinetu, przestaję z nimi rozmawiać. Moje ciało odpowiada realnym bólem.

Do tej pory wszystko odbywało się w pozornej tajemnicy przede mną, a teraz włączają w to pacjentów. To mnie najbardziej rani, chorzy nie mogą być narzędziem w ich rozgrywkach, a ja nie mogę zapewnić im bezpieczeństwa.

Siostra oddziałowa przypomina tę z Lotu nad kukułczym gniazdem, lecz jest prymitywna i bez polotu. Teraz, gdy jestem w jej polu widzenia, odwraca głowę z obrzydliwym grymasem, jakby nieustannie bolały ją zęby lub miała niestrawność.

5 marca

Wzięłam urlop i szukam pracy w Częstochowie. Nie mogę już pozostać w Lublińcu, musiałabym zgodzić się na to, co tam się dzieje. Nie mam siły patrzeć na poniżanie schizofreników.

73
{"b":"100484","o":1}