20 czerwca
Mama przyniosła moje świadectwo ukończenia pierwszej klasy liceum, a więc koniec. OK. Mam prawdziwe wakacje. A od września pójdę normalnie do szkoły. I dalej będę się uczyć. Ja będę żyć. Wyjdę z ćpania. Sama. Nie dam się. Chcę żyć.
25 czerwca
I skończyłam 16 lat. Szesnastka to już coś. Mam nawet tymczasowy dowód osobisty. Ważna mi osoba. Przynajmniej mam co okazywać organom ścigania, czyli glinom. Odkąd uznali, że jestem stuknięta, dali mi spokój. I dobrze. Niech tak sobie myślą.
Rodzice chcą mnie gdzieś wysłać na wakacje. Tak jakby gdzie indziej się nie ćpało. Przecież to takie proste – ćpun od razu pozna ćpuna i dojdą do porozumienia. Chyba będzie lepiej, jak zostanę w domu. Chociaż nie wiem. Filip zostaje. Będzie tylko jeździł na kilka dni po towar. Kazał mi kupić jak najwięcej ziomków i to w różnych aptekach. Mam tego cały zapas. Wystarczy na długie ćpanie.
Kupiłam jeszcze kodę. Prochy też są dobre, chociaż działają słabiej. Ale dłużej. A to się liczy. Teraz wszystko się liczy. Myślę, że nie jestem wpieprzona, chociaż to trwa już ponad dwa lata. Tylko ta moja wątroba. No i głowa. Coś się tam dzieje. Ale lepiej w to nie wnikać.
1 lipca
Nie ma żadnego Sezonu. Sportowe ćpanie i odpoczynek przed drugą klasą. To wszystko. Żadnych ciągów. Muszę się kontrolować. Postanowienie jest dosyć dobre, ale jak je zrealizować? Nie oszukuj się, Baśka, przecież wiesz, jak się leci po sportowym ćpaniu.
Doprawdy nie wiem. Może przydałaby się jakaś pomoc? Tylko gdzie jej szukać?
Tak już ma być zawsze: poranek, gdy nie chce się wstawać, zmierzch, kiedy nie chce się jeszcze umierać, wieczór pełen obaw, nie kończące się noce udręk. Już płakać nie potrafię, chyba nie potrafię. A kochać? Gdzie podziało się moje uczucie miłości? Boże, co ja ze sobą zrobiłam?
3 lipca
Rozklejasz się, Baśka. Nie ma się czym przejmować. Trzymasz się jeszcze i dobrze. Tomek się kończy – jego brocha. Alfa cię wkurwia – olej go raz na zawsze.
Tak myślę? Może już tak myślę. Może kiedyś tak samo będą o mnie myśleć inne, młode ćpuny, gdy ja im będę serwować towar jak lody. A może kiedyś ktoś przeze mnie się przekręci. Przecież wszystko jeszcze może się zdarzyć. W naszych życiorysach sytuacja zmienia się z minuty na minutę, bo wtedy naprawdę wiele się dzieje, chociaż niewiele robimy. Wystarczy wziąć o działkę za dużo, wpaść w łapy glinom, ześwirować. I już jest inaczej.
Wystarczy powiedzieć w domu – odchodzę i już zaczyna cię zżerać sumienie.
12 lipca
Alfa ruszył w Polskę. Odbija sobie tamten Sezon, kiedy kiblował. Filip zostaje. Filip jest przygnębiony, Filip jest smutny. Martwię się o niego. Chyba jest mocno uzależniony.
A więc Alfy nie będzie teraz w mieście. Tomek wyszedł ze szpitala i pojechał z nim. Na zatracenie całkowite. Takie jest narkomańskie życie.
Teraz ja odwiedzam Filipa. Przynoszę mu coś do jedzenia, ale on nie może jeść. Cały czas pije zupę albo ładuję ziomki. I opowiada mi o sobie. Słucham tego ćpalniczego bełkotu, choć czasami nie jest to bełkot. I on kiedyś był zwykłym chłopakiem, nawet takim, jacy są w mojej klasie. Chodził do szkoły. Gdy skończył 18 lat, wyrzucili go. To Alfa dał mu pierwszy strzał, Filip mnie – reakcja łańcuchowa. A ja kogo wciągnę? O nie, nie zrobię tego.
Filip nie ma rodziców, tylko jakąś ciotkę. Ale ona już się nim nie zajmuje, przecież jest pełnoletni. Chciał zostać lotnikiem. Opowiada mi o różnych typach samolotów, chodząca encyklopedia. Tylko czasami już nie pamięta. Kiedyś latał na szybowcach i wtedy w jego życiu pojawił się Alfa.
I kiedyś w moim życiu pojawił się Filip. I kiedyś w czyimś życiu pojawię się ja. I spotkamy się wszyscy tam wysoko, wyżej niż szybowce Filipa, dalej niż gniew Alfy, nawet jeszcze dalej niż moje marzenia.
15 lipca
Za miesiąc zlot, Filipie. Filipie? Za miesiąc przybędą tu nasi bracia i nasze siostry, którzy nie są może tak wpieprzeni jak my, bo oni są hipisami, a my już tylko starymi ćpunami. Filipie, zabiorę ciebie na pole namiotowe i tam każdy będzie chciał cię wysłuchać. Posadzę cię na zielonej trawie, wśród stoika i namiotów, i będziemy wspólnie słuchać.
Obudź się Filipie. Do życia się obudź.
Filip śni. Czasami się odzywa. Nie wiem, czy mnie słyszy. Może słyszy muzykę, bo uparcie nastawia magnetofon.
20 lipca
Ładuję ziomki w kanał i chodzę po mieście. Nie przyjmuję uwag rodziców. Staram się nie spotykać z ludźmi. Milicja ciągle mnie ma na oku, mimo że uważa mnie za stukniętą.
Dużo czytam. To dziwne, że mogę czytać, że chce mi się czytać. Żyję ot tak sobie, jak przelotny ptak ze złamanym skrzydłem. Nie mogę pofrunąć dalej.
3 sierpnia
Biorę codziennie. Władowałam się w ciąg. Co to będzie, przecież za miesiąc szkoła? Ale nie umiem się powstrzymać.
Chodzę do Filipa, razem przygotowujemy i bierzemy. Z Filipem trochę lepiej, zaczął zmniejszać dawki.
Nie chcę o tym w ogóle myśleć. Jestem nagrzana i jest mi OK. I to wszystko, co mogę na ten temat powiedzieć.
11 sierpnia
Nie pójdę na zlot. Filip też nie. Może nas ktoś odwiedzi. To nie ma znaczenia. Grzejemy maksymalnie. W biały dzień lepiej się nie pokazywać ludziom, zwłaszcza glinom. To nawet dziwne, że nie robią nalotów na chatę.
23 sierpnia
Już po wszystkim. Tłumy zniknęły z Częstochowy. Można spokojniej chodzić po mieście. My jesteśmy zapomnianym światem. Do domu wracam na noc. Totalnie milczę. Boję się mówić. Zapomniałam, jak się mówi. Nie wiem, kim jestem, ale nie wiem też, kim oni są.
27 sierpnia
Mam nowe książki do drugiej klasy liceum. Śliczne nowe książeczki. A za tydzień czeka na mnie klasa i pan wychowawca. Grzeczne dzieci i surowe nakazy i zakazy. Śmieszne. Jestem wpieprzona, zwyczajnie, tak po prostu. I stale nawalona. Witaj, szkoło!
2 września
Poszłam do drugiej klasy, trochę mniej nagrzana. Usiłowałam zanotować plan lekcji, ale długopis nie chciał się trzymać w mojej ręce.
Byłam blada i milcząca. Milczenie jest wiecznością, koleżanki i koledzy. Jacy oni opaleni, wydorośleli. Poważne persony. Dobre sobie. Wyglądam przy nich, jakbym była cieniem. Swoim cieniem? Nawet chyba nie swoim.