13 stycznia
Przed czternastką byłam dzieckiem. Naprawdę. Chodziłam grzecznie do szkoły, zbierałam piątki i słuchałam nauczycieli. Potem okazało się, że nie warto słuchać dorosłych. Wsłuchałam się w siebie i poniosłam klęskę. Całkowita przegrana. I tak już zostało. Ogłuchłam na argumenty dorosłych. Chcieli się wpieprzyć w mój życiorys. Idioci, nie umieli się ze mną porozumieć. A przecież codziennie krzyczałam o pomoc. Ale wtedy oni byli głusi i ślepi. Teraz kończymy się razem, oni ze starości, ja z młodości. Jestem młoda i muszę odejść, iść daleko, donikąd. Mijam delikatnie morfinowe słupki, kompotowe drogowskazy. Dojdę tam sama, w wielkiej dojrzałej samotności. Tak jak każdy z nas. Spotkam się z Filipem.
Filipie, gdy robiłeś mi pierwszy zastrzyk, wierzyłam, że dajesz mi szczęście. Ale ty już wiedziałeś, że mnie zabijasz. I cieszyłeś się, że kiedyś nie będziesz umierał sam.
15 stycznia
Chyba powinnam się odtruć, jeżeli naprawdę chcę zdać maturę. Nie mogę tak ćpać, bo nic się nie uczę. Niedługo są ferie. Wyjadę gdzieś się odtruć, a mamie powiem, że jadę z koleżanką nad morze. Zawsze chciałam zobaczyć morze zimą. Do sanatorium nie chcę jechać. Muszę to jakoś załatwić.
Nauczyciele dziwnie na mnie patrzą. Jestem ostatnio bardzo wybuchowa, ćpanie mnie rozwala, no i wskoczyłam na dość duże dawki.
24 stycznia
Mam kłopoty z lewym kanałem. Są tam takie zrosty, że gdy wkłuwam się w niego, to czuję je na igle. Dlatego zaczęłam robić sobie zastrzyki na nadgarstkach. Widać ślady i nie wiem, co z tym robić. Długi rękaw tego nie przykryje, a jak długie można nosić rękawy? Zaczęłam się uczyć robić lewą ręką w prawą Powoli mi się to udaje. Czasami robię sobie w stopy, ale później boli mnie przy chodzeniu. Wczoraj nie miałam nic. Wszyscy się gdzieś ulotnili. Nie mogłam sobie znaleźć miejsca. Miałam kilka różowych bibuł jeszcze od Filipa. Musiałam zaryzykować. Wypisałam majkę, ubrałam się w miarę normalnie i poszłam do apteki. Gdy podawałam receptę, cała się spociłam. Ale udało się. Dostałam ją i spokojnie wyszłam z apteki. Wlazłam do kibla miejskiego i władowałam sobie. Byłam tak zmęczona, że nie umiałam się ruszyć stamtąd. Nie nadaję się do takich numerów.
25 stycznia
Przyjęłam się na oddział psychiatryczny. Przyjęli mnie na odtrucie. W domu o niczym nie wiedzą. Będę tutaj dwa tygodnie. Na razie jest okay. Jestem przygrzana i jeszcze nic się nie dzieje. Leżę na trójce z dwiema schizofreniczkami. Ale są chyba dosyć spokojne. Nie ma tutaj sali dla ćpunów. Oddział jest tylko kobiecy. Chodzę po korytarzu. Jest to miejsce wszelkich spotkań i rozmów towarzyskich. Drzwi bez klamek, ale w oknach nie ma krat.
Byłam już na wstępnej rozmowie z lekarzem. Pytał, co chcę robić po maturze. W myślach miałam tylko jedno – ćpać. Ale nie mogłam mu tego powiedzieć. Wymyśliłam bajkę o studiach i o normalnym życiu. Nie wiem, czy uwierzył. To nie ma przecież znaczenia.
26 stycznia
Zaczyna się zabawa. Już się pocę, są pierwsze bóle mięśni. Niedługo zacznę chodzić po ścianach. Lekarz zapisał mi kroplówkę. W kroplówce zawsze jest trochę majki. A poza tym ładują we mnie psychotropy. Nie mogłam wyleżeć pod kroplówką. Ale jest trochę lepiej.
Schizo uważnie mi się przyglądają. Jedna pytała, co mi jest. Odpowiedziałam, że to choroba na śmierć. Trochę ją przestraszyłam. Oczywiście w nocy nie mogę zasnąć. Wędruję po korytarzu. Nawet jest cicho. Nie jest to oddział dla chroników, tylko dla rokujących wyleczenie. Pielęgniarka usiłowała mnie władować do łóżka, straszyła pasami. Schowałam się w pokoju i liczę, ile to jeszcze może trwać. I piszę. Trochę lżej, gdy to piszę. Pisz, Baśka, może jakoś to przetrwasz. Przecież tak bardzo to chyba nie byłaś wpieprzona.
27 stycznia
Łzawię, kicham, pełna galareta. Nie umiem utrzymać kubka. Przyszła do mnie pani psycholog, by zabrać mnie na rozmowę, ale sama zrezygnowała. Teraz nie nadaję się do niczego.
Chodzę po całym oddziale, by nie myśleć o sobie, usiłuję rozmawiać z pacjentami. Nie bardzo mi to wychodzi, bo nie mam z nimi o czym rozmawiać Nie kontaktują. Przy jedzeniu jest trochę krzyku. Ale poza tym są spokojni, są jak śnięte ryby po tych lekach.
28 stycznia
Dzisiaj już nie mam siły wstać z łóżka. Zrobili mi EKG, nie bardzo chyba im się to podobało, bo dołożyli mi leków. Lekarz tylko patrzy na mnie i nic nie mówi. Mówić nie trzeba nic, wszystko widać. Całe dno widać.
Schizo ze mną rozmawia. Opowiada mi, jak studiowała, miała chłopaka. Choroba przychodzi powoli. Nie mogła zrozumieć, co się z nią dzieje, przestała się uczyć, przyszedł lęk. I wtedy ją zamknęli. Trwa to już od 10 lat. Ale rzadko ma nawroty i ma nadzieję, że się wyleczy. Tak, ma nadzieję. Ja jej już nie mam.
29 stycznia
Jestem bez sił, skręca mnie z bólu, gryzę dłonie, nie wiem, co można zrobić ze sobą w takiej chwili. Znów mi dają kroplówkę i jest trochę lepiej. Pierwszy sen tutaj.
30 stycznia
Wstałam z łóżka, ale chodzę trzymając się ściany. Jakaś kobieta patrząc na mnie krzyczy, że nas tutaj wszystkich wykończą. Pani psycholog znów mnie dopadła. Odpowiadałam na jej pytania, było mi absolutnie wszystko jedno. Nie mówiłam tylko o włamaniu do apteki. Nawet mnie to bawiło. Biedna, męczyła się, wysilała na mądre pytania. Szokowały ją moje odpowiedzi. Widziała, że jestem zrezygnowana.
31 stycznia
Zaczynam jeść. I patrzeć na świat prawie trzeźwo, bo jeszcze łykam psychotropy. Ale mam ochotę już stąd uciec. Najgorsze już przetrzymałam. I co z tego?
Tak bardzo chce mi się zaćpać. Lekarz zaproponował mi dłuższy pobyt z pełną terapią. Odmówiłam, muszę wrócić do szkoły. A poza tym nie powiedziałabym o tym rodzicom. A tak naprawdę to chyba bym tu nie wytrzymała. Nie wyszłam z ćpania w sanatorium, to już chyba nigdzie mi się to nie uda.
1 lutego
Proszę o wypis. Nikt mnie nie zatrzymuje. A więc już zrezygnowali ze mnie, bo nie chcę ich pomocy. Ciągle spotykam się z bezsilnością tych ludzi. Ja jestem bardziej bezsilna. Znam może jednego ćpuna, który z tego wyszedł.
Po południu jestem już wolna. Wolność, zawsze o niej marzyłam. Wydawało mi się, że jestem wolna, bo robię to, co chcę. Dziecinne marzenia.