Frankfurt nad Menem, wtorek nocą
Małgosiu,
„głoszone przez innych prawdy…” – piszesz w swoim liście. Zastanawiałem się właśnie, czyich prawd słucham zawsze z największą uwagą, a potem w skupieniu myślę o tym, co usłyszałem. Dla mnie istnieje obecnie tylko jeden jedyny taki głosiciel. Karol Wojtyła, Polak na emigracji w Rzymie. Nie zgadzam się czasami z tym, co twierdzi, ale wiem, że cokolwiek twierdzi, to mówi prawdę. Swoją prawdę. Prawda jest tak samo względna jak wszystko inne i ulega weryfikacji, gdy przy niej trwamy. Wojtyła trwa przy swoich prawdach. Jest głową Kościoła, przewodzi Watykanowi i w związku z tym jest także politykiem. Żaden polityk – oprócz niego – nie jest prawdomówny Ani tu, gdzie obecnie mieszkam, ani w Polsce. W politykę wpisane jest kłamstwo. Dyplomacja jest sztuką żonglowania kłamstwami w taki sposób, aby „nie” oznaczało „być może”, a „tak” było zawsze warunkowe.
Politycy to ludzie, którzy najpierw robią sztorm na morzu, a potem Przekonują, że tylko oni mogą nas przed tym sztormem uratować. Poza tym wydaje im się, że są „autorytetami”. Wszystko bowiem ichzdaniem jest polityczne. Gdy staruszka sadzi kwiaty na grobie swojego zmarłego męża, ich zdaniem uprawia politykę agrarną i popiera w ten sposób jakąś partię. W Polsce najprawdopodobniej chłopską, w Niemczech najprawdopodobniej Zielonych. Tyle że „autorytet” polityczny to moim zdaniem ktoś, kto uzurpuje sobie prawo do tego określenia tylko dlatego, że udało mu się zgadnąć coś jeden raz. Jeden raz zgaduje się kolor w konkursie audiotele: „jaki kolor ma czerwone auto: czarny, czerwony czy zielony?”. Generalnie nie lubię polityków, chociaż wiem, że także wśród nich są godni zaufania i prawi ludzie. Myślę, że tych jest około 10%. A pozostałe 90% wytrwale pracuje nad tym, aby tę uczciwą mniejszość zbagatelizować. Ostatnio zastanawiałem się nad pytaniem, co w ogóle motywuje mężczyznę do bycia politykiem. Poszperałem trochę w bibliotece i w sieci. Natrafiłem na bardzo interesującą książkę Amerykanina Harolda Laswella pt. „Psychopatology and politics” (Psychopatologia i polityka), nie mam pojęcia, czy została przetłumaczona i wydana w Polsce. Laswell, wychodząc z psychoanalizy freudowskiej, stara się dowieść dość zaskakującej tezy: w politykę angażuje się mężczyzna, który ma na celu skompensowanie swoich porażek w życiu osobistym. Kariery polityczne według Laswella ujawniają istnienie zaburzeń seksualnych w okresie dzieciństwa lub w wieku wchodzenia w dorosłość.
Homo politicus to nikt inny jak ktoś, kto próbuje te zaburzenia z przeszłości kompensować zaspokojeniem przesadnie wyolbrzymionej potrzeby szacunku i uznania Dążenie do zaspokojenia tej potrzeby to charakterystyczny rys osobowości politycznej. U jej podstaw leżą jednak frustracje i liczne kompleksy. Dlatego nie mogę się pogodzić z faktem, że to politycy ustalają, kiedy mam umrzeć, jeśli nie umrę w sposób naturalny: w wypadku samochodowym, w katastrofie lotniczej, w trakcie trzęsienia ziemi, na BSE, na SARS, na ebolę, na ptasią grypę. na AIDS, na chorobę magdeburską, na zawał serca, na wylew krwi do mózgu, na marskość wątroby, na raka płuc, na innego raka lub po prostu ze starości (czego sobie najmniej życzę). Ostatnio myślę o swojej śmierci dość często. Jest pięć rzeczy, które chciałbym zrobić zanim odejdę: spisać testament, pożegnać się z najbliższymi, zjeść ostatnią truskawkę, uśmiechnąć się do całego świata, zasnąć. Najbardziej chciałbym umrzeć tak jak bohater poruszającego i pozostającego na długo w pamięci francuskiego filmu „Inwazja barbarzyńców”. Ale taka wymarzona śmierć ma miejsce tylko w filmach…
Czasami śmierć jest jednak jak z zupełnie innego filmu. Szczególnie, gdy trzeba ją objaśnić komuś, kto jeszcze pojęcia śmierci zupełnie nie rozumie. Pewien ojciec w Niemczech stara się właśnie wytłumaczyć swojej trzyletniej córce Angelinie, że wkrótce umrze. Robi to publicznie, w gazetach, aby pomóc innym ojcom, którzy być może są w podobnej sytuacji. Córka nie potrafi jeszcze czytać, a zanim się nauczy, jej ojciec nie będzie już żył. Nie będzie żył od kilku lat. Thomas mieszka w Poczdamie i w jego mózgu rośnie z przerażającą prędkością glioblastom, ogromny zrakowaciały tumor. W żaden sposób nie daje się tego wzrostu zatrzymać. Thomas ma 31 lat i jeśli nie pojawią się żadne komplikacje, ma przed sobą jeszcze maksymalnie trzy miesiące życia. Jeśli się pojawią, jego życie może skrócić się do trzech tygodni. Ma szczęście (przyznasz, że szczęście to bardzo pojemne słowo), że ciągle może mówić. „Słonecznik rośnie, najpierw jest ziarno, potem łodyga, a potem wykwita przepiękny kwiat Taki kwiat wyrasta także w mojej głowie. Gdy całkiem wyrośnie, będę musiał odejść” – opowiada Thomas swojej córeczce Angelinie. „Dokąd?” – pyta Angelina. „Poszukać innego kwiatu” – odpowiada Thomas. „To będzie bardzo, bardzo długo trwać…” – dodaje. Śmierć ma bardzo różne scenariusze… Tyle że to nie jest w tym wypadku scenariusz żadnego filmu.
Wróćmy jednak do eutanazji w polityce. Znam i Wilbera, znam także Oates, pamiętam również ten precedensowy (ustali więc prawo na przyszłość) werdykt Trybunału w Strasburgu. Nie ja tych sędziów wybierałem. Jedynie z moich podatków opłacam ich pensje (ponad 10 tys. euro miesięcznie) i płacę za ich togi i podróże służbowe samolotami w business class do Strasburga. Czyli w pewnym sensie i ja przyczyniam się do ich werdyktów. Także tego odnośnie do Diane Pretty. Prawo do śmierci powinno być równoważne z prawem do życia. Jeśli ktoś popiera nieograniczone prawo do życia od pierwszego podziału komórek w zygocie (Kościół na przykład), to powinien także popierać nieograniczone prawo do śmierci (także Kościół). Jeśli mam (wolną) wolę umrzeć, to jest to o wiele ważniejsze niż (niewolna) wola narodzin. która nie jest moją wolą tylko wolą kogoś na początku zupełnie mi obcego (poza genami), wolą moich rodziców. Dlaczego wola obcych ma być ważniejsza niż moja własna? Tego pojąć nie potrafię. Eutanazje popieram tak jak większość Holendrów, którzy za nią głosowali Czasami zastanawiam się, czy w tym kontekście życie „za tamą”, na depresji, sprzyja mądrości. Holendrzy żyją „za tamą” i mają jedno z najlepszych oraz najmądrzejszych ustawodawstw w świecie. Może gdyby cała Polska mieściła się na Żuławach, bylibyśmy mądrzejszym narodem? To ciekawy temat dla socjologów i antropologów, nie sądzisz?
Starałem się zrozumieć prawników ze Strasburga. Doszedłem do wniosku, że prawdopodobnie nauczeni życiowym doświadczeniem, nie wierzą w wolną wolę, a jedynie w dobrą. Według nich objawem dobrej woli jest pragnienie życia nawet wtedy, gdy przypomina ono życie warzywa. Nikt wolny – nigdy w to nie uwierzę – nie chce jednakże być warzywem. Ale z warzywem trudno się dogadać, więc o wszystkim powinni decydować hodowcy (rodzice, małżonkowie, dzieci, kuratorzy, lekarze, prawnicy etc). Ale z embrionem lub płodem także nikt nie rozmawia. Wolna wola wydaje się złudzeniem strasburskim sędziom życia i śmierci. Ale dobra wola nie. Czy to nie paradoks? Chociaż jest ona (ta wolna) fundamentem ludzkiej kultury, cywilizacji, systemów etycznych i… prawnych. Na tym założeniu opiera się na przykład większość kodeksów karnych, według których inaczej osądza się zbrodnię w afekcie, a inaczej zbrodnię popełnioną z zimną krwią.
Ostatnio podważa się wolną wolę – niebezpiecznie kwestionując przy tym ideę ludzkiej wolności. Przyczynia się do tego głównie współczesna genetyka, którą ja sam niekiedy gloryfikuję i na którą się tak często w naszych rozmowach powołuję. Słynny biolog Richard Dawkins twierdzi na przykład, że wolna wola zupełnie nie istnieje. Według niego ludzie to roboty zaprogramowane do transmisji „egoistycznych molekuł zwanych genami”. Z kolei brytyjska psycholog Susan Blackmore posuwa się jeszcze dalej i w swoich badaniach nad mózgiem ludzkim posługuje się pojęciem „memu” jako odpowiednika genu. Blackmore twierdzi, że umysł człowieka jest niczym innym jak zbiorem memów wytwarzających w nas poczucie fikcyjnej jaźni i tożsamości. Robią to dla własnych egoistycznych celów, nie zwracając uwagi na żadne ograniczenia, takie jak na przykład wola, która według Blackmore jest co najwyżej wirtualną imitacją interakcji memów. Memetyka, jako odpowiednik genetyki, robi obecnie zawrotną karierę w świecie. Podczas ostatniego Festiwalu Nauki w Warszawie organizowanego między innymi przez genetyka i niestrudzoną popularyzatorkę mądrości i wiedzy prof. Magdalenę Fikus jeden z wykładów poświęcono memetyce. Była to w zasadzie pierwsza publiczna prezentacja tej zupełnie nowej i abstrakcyjnej dziedziny nauki w Polsce.
Nie mam nic przeciwko genetyce w psychologii, memetyka zaś póki co wywołuje we mnie tylko ciekawość, ale podpieranie się nimi, aby wmówić ludziom, że pojęcia wolnej woli oraz wolnego wyboru to jedynie mity, uważam za przerażająco niebezpieczne nadużycie. Groźniejsze nawet niż odwoływanie się do eugeniki, aby uzasadnić ideę tzw. kierowanej ewolucji oraz rozgrzeszać za jej pomocą pomysł projektowania ludzi (oczywiście samych pięknych i mądrych). Gdyby wcielić wszystkie poglądy eugeników w życie, ewolucja może skończyć się wysyłkowym katalogiem biologicznych cech projektowanych dzieci i dostępnych na wolnym rynku usług genetycznych wykonywanych także w domu klienta. Wizja świata, w którym wszyscy będą jak prezydent Bush lub Kim Dzong II jest gorsza niż wizja końca świata…
Małgorzato, wykaż proszę teraz swoją wolną i dobrą wolę i wybacz mi tę przydługą dygresję na marginesie naszej rozmowy o eutanazji. Wola człowieka jest w tym wypadku tym, co powinno się bez żadnych odstępstw, ustępstw lub wyjątków respektować. Tak jednakże w przypadku eutanazji nie jest. Ponadto zastanawia mnie ogromna dawka hipokryzji, której ulega świat, gdy podnosi się temat śmierci życzenie. Zniewolona zygota (jeśli można w tym wypadku mówi o jakiejkolwiek woli) wydaje się dla wielu ludzi ważniejsza niż wola kogoś, kto ma o biliony komórek więcej i zanim stał się warzywem. mógł postanowić umrzeć w wybranym przez siebie momencie i odejść godnie. Tego dualizmu w myśleniu właśnie nie pojmuję. Ci, co mają dość siły i odwagi, mogą zabić się sami. Ci, którzy potrzebują do tego pomocy, moim zdaniem powinni ją uzyskać. Eutanazja (z grec. lżejsza śmierć) to nie to samo co zabójstwo z litości. Niektórzy ludzie chcą z różnych powodów wyjść swojej własnej śmierci naprzeciw. Poczęcie jest wydarzeniem od nas niezależnym, ale śmierć powinna być naszym wyborem. Tak na przykład uważają kultury rdzenne. Aborygeni, gdy chcą umrzeć, żegnają się ze wszystkimi i odchodzą w głąb pustyni, kiedy uznają, że ich czas nadszedł. Nikt ich nie powstrzymuje, respektując prawo do takiej decyzji. Dla Aborygenów jest ono częścią składową wolności.