Frankfurt nad Menem, środa po południu
Małgorzato,
jeśli dusze ludzkie po śmierci faktycznie przechodzą do jakichś innych światów – a jako wierzący w Boga fizyk ufam, że tak się dzieje – to jestem pewny, że dusza Kinseya i dusza Wisłockiej trafiły do tego samego. Kinsey czekał tam niecierpliwie na Wisłocką, aby wypełnić jej ankietę i wysłuchać jej historii. Dowiedział się już wszystkiego od Ruth Westheimer, miał już dość rozmów z Mastersem i Johnson i nudził go śmiertelnie Van de Velde. Oni wszyscy przybyli po śmierci z wszechstronnie zbadanego i od dawna seksualnie wyzwolonego Zachodu. Wisłocka przychodziła z krainy, która za życia Kinseya (zmarł w 1956 roku) była białą plamą na seksualnej mapie ziemi.
Jeśli na straży tych różnych światów Stwórca postawił świętych, to z pewnością w świecie Kinseya i Wisłockiej strażnikiem jest święty Augustyn. Przyzna Pani, że wybór Augustyna byłby dowodem wielkiej mądrości Stwórcy, prawda? Pamiętam do dzisiaj jeden z Pani felietonów do „Wprost” z początku 2003 roku, w którym cytowała Pani słynne zdanie św. Augustyna: „Penis jest czymś, co nie dość, że się unosi, to czyni to z własnej woli”. Zapamiętałem ten felieton, bowiem zajmowała się w nim Pani, z właściwą sobie swadą, męskimi penisami. Gdy atrakcyjna feministka pochyla się nad penisem, to jest to moim zdaniem zawsze godne zapamiętania.
Po okresie bardzo rozwiązłej młodości (z tego okresu pochodzi powyższy cytat) święty Augustyn się nawrócił i stał się bardzo gorliwym neofitą. Jego nauki są do dzisiaj (to już grubo ponad 1500 lat) inspiracją ultrakonserwatywnej teologii moralnej. Jej głównym założeniem było zerwanie z ideą manicheizmu, według której świat jest miejscem nieprzerwanej bitwy między siłami dobra i zła, światła i ciemności. Święty Augustyn, który przed przejściem na chrześcijaństwo sam był zagorzałym manichejczykiem, zaczął w pewnym momencie swojego życia z pasją zwalczać dawną wiarę. Odmówił złu wszelkiej realności i zaczął głosić, że zło jest po prostu brakiem dobra, a nie samodzielnym, niezależnym bytem. Podobnie jak ciemność jest niczym innym jak tylko brakiem światła. Ludzie według św. Augustyna dzielą się na dwie rozłączne grupy: jedni będą zbawieni, drudzy skazani na wieczne potępienie.
Nie kto inny jak Augustyn połączył grzech pierworodny, pożądanie i seks. Twierdził, że grzech pierworodny jest przenoszony z pokolenia na pokolenie poprzez przyjemność seksualną. Zdaniem Augustyna stosunek seksualny, sam w sobie skażony, powinien być usprawiedliwiony czystym motywem – dążeniem do prokreacji. Św. Augustyn nie tylko przebiegł w swojej biografii sprintem od rozpusty, przez stoicyzm do religijnego fanatyzmu, ale także okazał się pierwszym ewolucjonistą! Poszukiwanie przyjemności w seksie według Augustyna nabrało rangi powtarzalnego grzechu pierworodnego! Dotyczy to w pierwszej kolejności 88% wszystkich onanizujących się mężczyzn (według Kinseya), którzy robią to przecież nie dla prokreacji, ale dla czystej przyjemności. Nawrócony seksomaniak, który stał się świętym i dostał posadę strażnika dusz badaczy zachowań seksualnych ludzi. Nie wiem jak Wisłocka, ale Kinsey byłby zachwycony. W ziemskim świecie nigdy nie unikał dyskusji z mądrymi strażnikami moralności. Tych głupich ignorował. Gdy, nie mając żadnych przekonujących argumentów, zaczynali go obrażać, po prostu odwracał głowę i spokojnie się oddalał.
Ciągle mam w swoim księgozbiorze (przewiezionym z Polski) bardzo zniszczoną i bardzo „wyczytane” „Sztukę kochania” Wisłockiej. Nie przypominam sobie, aby moje córki kiedykolwiek miały (do wczoraj) ją w rękach, chociaż stała dostępna na półce i powinna kusić chociażby tytułem. Ale może kochanie nie jest dzisiaj żadną sztuką? Dla nich ta książka jest okropnie przestarzała, pokolenie „Bravo Girl” traktuje Wisłocką jak książkę historyczną ze śmiesznymi obrazkami. Gdy powiedziałem im, że ta książka była pierwszym z prawdziwego zdarzenia poradnikiem seksuologii w krajach Układu Warszawskiego, to zapytały mnie, co to jest… Układ Warszawski. No cóż… – pomyślałem – kolejne zwycięstwo polityki nad miłością. Odstawiłem książkę na półkę i zacząłem opowiadać wszystko, co wiem o stojących na straży pokoju polskich granic bratnich armiach w Bułgarii i Rumunii. Zdenerwowałem się dopiero wtedy, gdy młodsza córka zapytała mnie, gdzie jest Rumunia i co mogła mieć wspólnego z Polską. Czego oni ich teraz uczą w tych szkołach?!
Dla mnie ta książka jest symbolem. Gdy wyszła po licznych perypetiach (dowiedziałem się o tym z ostatniego wywiadu z Wisłocką udzielonego kilka miesięcy przed śmiercią) w 1976 roku (miałem wtedy 22 lata), była sztandarowym znakiem zmian zachodzących wtedy w Polsce. Peweksy, małe fiaty, fotografie nagich kobiet na ostatniej stronie studenckiego miesięcznika „ITD” (przez pewien czas bardzo wtedy jeszcze młody, szczupły i socjalistyczny Aleksander Kwaśniewski był redaktorem naczelnym tego miesięcznika) i Wisłocka – substytut wolności w Polsce należącej wtedy do Układu Warszawskiego. Ludzie, naczytawszy się zachłannie Wisłockiej, wsiadali do swoich małych fiatów i jechali do lasu kochać się jak szaleni na tylnych siedzeniach samochodów zaprojektowanych dla liliputów z cyrku. Po drodze zatrzymywali się przy Peweksach i kupowali papierosy marki „More”. Pamięta Pan? Czarne i erotycznie długie, po 40 centów paczka. Około 10 mg trucizny na jeden papieros zakupiony za bony lub dolary nabyte nielegalnie od konika.
W „maluchach” robili to samo co Amerykanie na tylnych siedzeniach swoich wielkich jak czołgi cadillaców. Zapalali potem cienkiego, czarnego More'a i chwilowo czuli się wyzwoleni. Jeśli kobiety nie miały na tylnym siedzeniu małego fiata orgazmu, to po powrocie do swoich M2, M3 lub M4 w blokach z betonu, w których nie ma wolnej miłości, otwierały na powrót książkę Wisłockiej i dowiadywały się, że „brak orgazmu zdarza się kobietom bardzo często”. Gdy mężczyźni mieli zaburzenia erekcji lub przedwczesne wytryski, to zrzucali to na sytuację, smród benzyny i oleju dochodzący z komory silnika umieszczonego zaraz za siedzeniem albo brak miejsca w samochodzie. Kobiety nie dość, że martwiły się brakiem swojego orgazmu, martwiły się również dysfunkcją erekcji lub eiaculatio praecox swoich partnerów z tylnego siedzenia. Wisłocka i w tej materii je uspokajała.
Michalina Wisłocka była pierwszą prawdziwą polską nauczycielką seksuologii. Może nawet (na początku) o tym nie wiedziała. Jej książka była oprócz wszystkiego także podręcznikiem. Nowoczesnym i na tamte, i jak się okazuje także na te czasy, jedynym prawdziwie uczciwym. Jakże innym od tych drukowanych w dzisiejszej Polsce wolnej od cenzury Ostatnio wpadł mi w ręce podręcznik wychowania seksualnego dla szkół średnich pod redakcją niejakiej pani Teresy Król wydany przez wydawnictwo Rubikon. Podręcznik jest zalecany przez ministerstwo i powstał za pieniądze podatników (czyli także moje). I co tam czytam? Na przykład to (tylko dwa charakterystyczne cytaty):
(1) pigułka antykoncepcyjna całkowicie rozregulowuje naturalne mechanizmy funkcjonowania kobiety;
(2) masturbacja może być przyczyną niedorozwoju lub innych schorzeń.
Przerzucałem kartki tego „podręcznika” i czekałem z niecierpliwością na fragmenty o tym, że mężczyznom od masturbacji robią się na dłoniach czyraki, kobietom od seksu oralnego wypadają zęby, a prezerwatywy regularnie stosowane powodują łupież lub w skrajnych przypadkach ślepotę. Na szczęście nie trafiłem. Ale cenzura, jak widać, ciągle istnieje…
„Sztuka kochania” Michaliny Wisłockiej nigdy nie była dla mnie tylko zimnym poradnikiem. Pamiętam, że gdy już otrząsnąłem się z pierwszego hormonalnego podniecenia wywołanego tą książką, zrozumiałem, że jest ona także o tym, jak kochać. Pełna ciepła, serdeczności i wyrozumiałości.
Jestem pewny, że gdy Św. Augustyn oddali się na chwilę, Kinsey szepnie do ucha Wisłockiej, że bardzo jej zazdrości. I że wcale nie chodzi mu o te niewiarygodne siedem milionów sprzedanych egzemplarzy „Sztuki kochania” (nie licząc pirackich dodruków), ale że najbardziej zazdrości jej jednego: że udało się jej napisać o miłości. Nie raport, ale książkę…
Serdeczności,
JLW