Frankfurt nad Menem, poniedziałek nocą
Pani Małgorzato,
zaczęło się lato na naszej (północnej) półkuli. W powitaniu lata wyniosłem laptopa na balkon mojego mieszkania, otworzyłem butelkę schłodzonego Pinot Grigio i piszę ten list pod letnim już niebem. Szkoda, że światła Mainhattanu (tak we Frankfurcie nazywa się dzielnicę drapaczy chmur, w pobliżu której mieszkam) zakłócają ciemność rozgwieżdżonego dzisiaj nieba. Denerwuje mnie, że czerwone światełka sygnalizacyjne na szczytach wieżowców mieszają się z białymi światełkami gwiazd. Nagle dyszel Wielkiego Wozu ma światło stopu. Okropne! Współczesność zawsze okropnie przeszkadza (przez jakiś czas) wieczności. Potem zaczyna się do niej zaliczać. Ciekawe od kiedy i kto o tym decyduje?
À propos Wielkiego Wozu. Ostatnio nie mogę uwolnić się od niemieckiego dowcipu o Polakach, który swego czasu wypuścił w obieg niezrównany niemiecki komediant Harald Schmidt, który około godziny 23.00 każdego dnia tygodnia (oprócz weekendów) naśmiewa się w telewizji SAT1 z każdego absurdu, który w ciągu ostatnich 24 godzin dotknął ludzkość Harald Schmidt wie doskonale, że absurdem jest oskarżać Polaków o namiętne kradzieże samochodów. Sam cytował dane, z których wynika, że we Włoszech ginie każdego dnia więcej samochodów niż w Polsce (okay, we Włoszech żyje więcej ludzi i jest więcej samochodów, ale nie bądźmy aż tak skrupulatni…). Pomimo to w Niemczech kradzieże samochodów, o czym wie każde tureckie dziecko mieszkające w tym kraju, kojarzone są z „nosicielami polskiego paszportu”. Takiego jak mój.
Schmidt zaczął bardzo poważnie:
– Proszę państwa, wczoraj pierwszy polski astronauta został wystrzelony w kosmos. Gratulujemy, podziwiamy i zazdrościmy. To nie udało się nawet w byłym NRD… (pierwszy śmiech na widowni).
Gdy zapadła pełna oczekiwania cisza, Schmidt złożył obie ręce i dodał z grobową miną:
– I proszę państwa, od wczoraj na niebie nie ma Wielkiego Wozu…
Lubię Schmidta na tyle, że mu to wybaczyłem, chociaż poczułem ukłucie w moją polską dumę. Nie śmiałem się razem z widownią. Nie chciałem dać im tej satysfakcji. Śmiałem się z opóźnieniem.
Lato…
Jeszcze tak niedawno był sylwester. Mam uczucie, jak gdyby to było dwa tygodnie temu. Przerażające, jak ten czas goni. Czy Pani ma także takie uczucie? Mój kolega matematyk Jean-Pierre, Francuz z biura obok, ma na to bardzo proste (dla niego) wytłumaczenie. Gdy mamy 10 lat, to jeden rok jest jedną dziesiątą naszego życia. Gdy mamy lat 50, to jest to jedynie jedna pięćdziesiąta. To takie proste! Jedna pięćdziesiąta musi być (pięć razy) krótsza od jednej dziesiątej. On w to wierzy Żyje monotonicznie zresztą, tak jakby lata życia były ciągiem monotonicznie malejących liczb naturalnych. Stara się zmieścić jak najwięcej kobiet w monotonicznie malejących odcinkach swojego życia. Kiedyś opiszę to Pani. Sztukę flirtu Jean-Pierre opanował do perfekcji. Zupełnie nie pasuje tym do wizerunku matematyka. Nikt nie uwodzi kobiet z taką gracją. I z taką skutecznością…
Zaczynające się właśnie lato to dobry pretekst, aby powrócić do tematu zdrady kobiet. Latem dzieje się o wiele więcej w życiu seksualnym kobiet niż np. jesienią. Tak przynajmniej twierdzą naukowcy z Kinsey Institute przy Indiana University w Bloomington w Stanach Zjednoczonych. Instytut Kinseya to światowy autorytet w sprawach seksu pojmowanego naukowo. Jego powstanie sięga czasów słynnych raportów Kinseya, amerykańskiego biologa, specjalisty od owadów, który opracował swoje raporty w latach 50. ubiegłego wieku na zlecenie rzędu USA i zaszokował nimi purytańską wtedy (a także i dzisiaj) Amerykę. Szczególnie swoim drugim raportem. Tym o seksualności kobiet „Sexual Behavior in the Human Female” (1953). Uczeni Instytutu Kinseya kontynuują prace i wynika z nich między innymi, że kobiety zdradzają swoich partnerów latem o około 58% częściej niż w innych porach raku. Latem także dochodzi do relewantnie zwiększonej liczby poczęć pozamałżeńskich. Poza tym incydenty masturbacji kobiet latem są o ponad 73% (!) częstsze niż zimą. Wiosna rozbudza, ale to lato jest tak naprawdę sexy. Summer 69. Kto to śpiewał? Brian Adams? Pamięta może Pani?
W tych okolicznościach powrócę do mojej listy przyczyn zdrady kobiet Nie stoi za mną żaden instytut. Tak naprawdę nie stoi za mną nic i nikt. Ale jeśli biolog Kinsey zajmujący się – przed studiami i badaniami nad seksem ludzi – bzykaniem os owocówek z rodziny Cynipidae napisał opasły raport, który przeszedł do historii, to chemio-informatyk także może spróbować, prawda? Są to moje własne przemyślenia, trochę podparte statystyką. A ta jest jednoznaczna, Ponad 52% („Der Spiegel”) wszystkich kobiet znajdujących się w stałych związkach (badania Durexu) życzy sobie „drugiego mężczyzny”. Około 34% kobiet już go ma. Dlaczego?
1. Bo ona chce i on chce…
Kobiety uwielbiają, gdy mężczyzna chce. Samo pragnienie wyrażane przez mężczyznę jest – tak mi się wydaje – dla kobiety o wiele ważniejsze niż jego spełnienie. Gdy nie doświadczają tego w swoim domu, chcą poczuć to poza nim Zupełnie nie wystarczy im okazjonalny seks dla podwyższenia statystyki lub aby mieć to „w tym tygodniu już za sobą”. Szczególnie, gdy jest to wydarzenie tak samo rzadkie jak na przykład długie weekendy, kwiaty bez okazji, wspólna nagość w łazience lub kolacja, która nie jest jedynie posiłkiem, ale elementem ceremonii przed pójściem do sypialni. Kobiety chcę, aby on chciał. I aby to okazywał. Mam w swoim archiwum artykuł ze „Sterna” sprzed dwóch lat. Dziennikarz dotarł do kilkunastu kobiet, które miały kochanków. Jedną z tych kobiet była 34-letnia Karin z Berlina, której kochankiem był… impotent. I na dodatek 18 lat starszy od jej męża. Karin opowiadała dziennikarzowi: „czuję jego pragnienie już wtedy, gdy naciskam dzwonek przy drzwiach jego mieszkania”.
2. Bo on robi to o wiele lepiej…
Z badań seksuologów ze wspomnianego wyżej Instytutu Kinseya wynika, że seks z kochankiem jest oceniany przez zdradzające kobiety na 8-10 w 10-stopniowej skali, podczas gdy seks ze stałym partnerem nie przekracza 4. Według tej samej skali oczywiście. Wielu mężów uważa, że seks i gra w golfa mają ze sobą wiele wspólnego: nie trzeba być w tym specjalnie dobrym, aby czerpać z tego radość. Żony tych mężów rzadko -jeśli w ogóle – grają w golfa, w związku z tym nie podzielają ani tej opinii, ani radości. Wielu mężów odnajdzie kluczyki od samochodu, które upadły im w ciemnym garażu. Nawet gdyby mieli uklęknąć i po omacku szukać ich na kolanach. Jednocześnie ci sami mężowie już dawno nie potrafią odnaleźć tych miejsc na ciele swojej żony (zapomnieli albo nigdy nie zadali sobie trudu, aby je poznać), które dotknięte palcami lub ustami mogłyby otworzyć coś o nieporównywalnie ważniejszego niż polakierowaną blachę na czterech kołach. Z danych zebranych przez następców Kinseya wynika, że Przeciętny seks par pozostających ze sobą ponad siedem lat w związku trwa około jedenastu minut (zbieżność z tytułem ostatniej książki Paulo Coelho Jedenaście minut” nie jest zupełnie przypadkowa). Krócej, statystycznie, trwa tylko coitus z prostytutką. Akt seksualny z kochankiem według tych samych danych trwa przeciętnie trzy razy dłużej.
3. Bo on potwierdza jej atrakcyjność i w efekcie czyni ją atrakcyjniejszą…
Kobiety chcą być zdobywane, podziwiane i atrakcyjne. Nie czują tego przy kimś, kto zaczął nazywać je „mamuśką”, nie zauważa ich nowej fryzury (chyba że ogoliłyby zupełnie głowę), a wizytę u kosmetyczki traktuje wyłącznie jak zbędny kaprys i „dziurę w budżecie”. Chcą być rozbierane z sukienek, bluzek i bielizny, które sobie kupiły. Chcą, aby potargano „głodnymi” dłońmi ich nowe fryzury. Chcą, aby ktoś je znowu doprowadzał do śmiechu. Mają dość chronicznego złego humoru swoich mężów, którzy przed południem do śmiechu doprowadzają wyłącznie swoje młode asystentki, a wieczorami przynoszą do domu skwaszone miny, stresy, porażki i zranione ego wymagające kompresów. Wyżalający się przed snem na swojego szefa lub na niepłacących w terminie kontrahentów facet w piżamie leżący obok w łóżku nie ma nic wspólnego z erotyką. Gdy różaniec jego żali zna się już na pamięć, można udawać, że się go słucha, ale myślami być przy kochanku. Ciekawe, że ten także przeważnie ma jakiegoś szefa i niepłacących kontrahentów. Tylko że nigdy o tym nie opowiada w łóżku. Szkoda mu na to czasu.
4. Bo on nadaje nowy sens życiu…
Wiele kobiet jest znudzonych i sfrustrowanych swoim życiem małżeńskim. Pozornie ułożonym, dla zewnętrznego świata szczęśliwym. To te niewierne z grupy niegrzecznych libertynek. Po pewnym czasie przeraża je codzienność i powtarzalność granicząca z rytuałem. Chcą od niego uciec. Nie chcą samotności we dwoje. Nie chcą ciągnąć małżeńskiego zaprzęgu. W pewnym momencie swojego życia odkrywają na nowo starożytną mądrość mówiącą o tym, że „małżeństwo jest zaprzęgiem tak trudnym do powożenia, iż trzeba być we troje, aby dobrnąć do celu”. Poszukują nowego sensu, nowej drogi, rozwoju i znajduję… kochanka. Zauważają, że tylko przy nim rozwijają swoją osobowość, że przy nim leczą się z choroby osamotnienia. Pobudza znowu ich apetyt na życie. Kochanek jako psychoterapeuta. Nie dość że o wiele tańszy, to jeszcze można dostawać od niego prezenty. Istotą niewierności jest dla kobiet realizacja niezbywalnego prawa do poszukiwania szczęścia. To prawo do szczęścia stoi dla wielu z nich nawet ponad boskim prawem sakramentu małżeńskiego.
5. Bo ona może się zemścić…
W ankietach przeprowadzanych przez Instytut Kinseya około 36% kobiet przyznaje, że zdradza swojego męża w odwecie za jego zdradę lub zdrady. On nigdy się o tym, niestety, nie dowie. Po pierwsze, jest zbyt mało czujny (już w drugim roku związku, średnio po 18 miesiącach) i zbyt leniwy, aby wykonać wszystkie czynności sprawdzające, a po drugie (albo jednak chyba po pierwsze), żaden tzw. szanujący się mężczyzna nie jest nawet w stanie założyć, że jego kobieta mogłaby go zdradzać. Myśli, że jeśli on pożąda jej tylko incydentalnie, to dotyczy to także wszystkich pozostałych mężczyzn. A tymczasem kobieta wyrównuje rachunki ze zdradzającym mężem Najpierw słodka jest tylko zemsta. Potem słodszy staje się kochanek.