Frankfurt nad Menem, piątek wieczorem
19 listopada jest świętem kościelnym w Niemczech. W niektórych landach (odpowiednich polskich województw) na tyle ważnym, że uczyniono z niego dzień wolny od pracy. 19 listopada jest Dniem Pokuty i Modlitwy. Nie było wprawdzie tłumów w kościołach – w Niemczech tłumów nie ma nawet z okazji Bożego Narodzenia czy Wielkanocy – ale media, relacjonując obchody tego święta, skupiły się na temacie pokuty i modlitwy. W ulicznej sondzie pytano ludzi, czy pokutują i czy się modlą. Okazało się, że nie pokutują zupełnie, a jeśli się modlą, to głównie ze strachu. Na pytanie czego boja się najbardziej, padała odpowiedź: samotności. Boja się jej bardziej niż końca świata, termonuklearnej katastrofy czy AIDS.
„Całkowita samotność jest, być może, największą karą, jakiej możemy doznać. Wszelka przyjemność słabnie i znika, gdy jej doznajemy w odosobnieniu, a wszelka przykrość staje się bardziej okrutna i nie do zniesienia…”. Tak o samotności pisał jeden z najwybitniejszych filozofów David Hume (1711 – 1776) w swoim dziele „Rozprawa o ludzkiej naturze”. Samotność okazała się dżumą naszych czasów. Potrafi być przerażająca i porażająca. Poza tym jest nieunikniona. Każdy tak naprawdę jest sam. Nieważne, czy ma kogoś bliskiego, czy nie. Sam przeżywa swoje lęki, nawet gdy ktoś inny w tym czasie trzyma go za rękę. Sam płacze nawet, gdy ten drugi ktoś ociera mu łzy. Druga osoba może być powiernikiem największych tajemnic, ale wcale nie ma się gwarancji, że tak będzie do końca. A na końcu i tak odchodzi się w samotności…
Przed 40 laty samotność kojarzyła się Niemcom z takimi określeniami – według badań tygodnika „Stern” – jak tragiczna, głęboka, odważna, wielka. Teraz na początku XXI wieku według tego samego tygodnika kojarzy się ze: smutna, stara, tchórzliwa, brzydka lub odrażająca. Samotność nie jest już podziwianym wyborem heroicznych pustelników, filozofów, artystów i myślicieli szukających niezakłóconej obecnością innych nirwany. Zresztą pustelnictwo według ostatniej klasyfikacji Amerykańskiego Towarzystwa Psychiatrycznego to jednostka chorobowa. Taka sama jak psychoza lub depresja. Samotność dzisiaj nie jest postrzegana jako wybór intelektualnej lub religijnej elity, lecz jako dotkliwe cierpienie. Niektórzy cynicy uważają, że świat istnieje jedynie dlatego, że Bóg nie chciał czuć się samotny.
Pani wie lepiej niż ja, że kobiety są częściej samotne. Bardzo wyraźnie pokazują to statystyki, na które także i Pani powoływała się w swoich książkach i felietonach. Ale kobiety o wiele lepiej radzą sobie z samotnością. A bywa, że muszą sobie z nią radzić wielokrotnie. Najpierw opuszczają je mężczyźni odchodzący dla młodszej. Potem opuszczają je dorosłe dzieci. Dla niektórych bowiem to także oznacza porzucenie i zdradę. Mimo to radzą sobie. I w czasie Wigilii, i podczas Wielkanocy, i w maju, gdy kwitnący bez bardzo przypomina o samotności (to nie szary, zimny, zamglony listopad jest miesiącem najliczniejszych samobójstw; ludzie odbierają sobie życie najczęściej właśnie w ciepłym, słonecznym maju zwiastującym odrodzenie).
Samotni mężczyźni są jak rozjuszone samce zamknięte w klatkach swoich pustych mieszkań. Ci samotni z powodu zdrady miotają się w swoim cierpieniu najbardziej. I to nie z powodu jakiejś tam banalnej niewierności, którą zazwyczaj sami wielokrotnie praktykowali. Cierpią głównie z powodu miłości. I wcale nie tej utraconej. Najbardziej cierpią z powodu urażonej miłości… własnej. Nie ma nic gorszego dla (zdradzonego) mężczyzny niż paraliżująca myśl, że jego kobieta uległa fascynacji innym mężczyzną. Tym bardziej, że doskonale wiedzą, iż ta fascynacja jest u kobiet zazwyczaj emocjonalna. Jak to, kurwa?! Ktoś jest lepszy ode mnie?! Ode mnie?!!! Tak mają i piłkarze, i tak mają profesorowie trafiający do encyklopedii (piłkarze też tam czasami trafiają).
Nie chcą wyjść z klatek i dzielić swojej samotności z innymi, bo to przecież nie wypada i byłoby dowodem słabości. Nie podniosą słuchawki telefonu, aby nie wyszło na jaw, że wcale nie są męscy i silni. Nigdy też nie wpadnie im do głowy, aby np. umyć okna i oprócz chwili zapomnienia, i wysiłku fizycznego mieć poczucie natychmiastowego sukcesu z powodu czystych szyb. Jeśli już wychodzą z domu, to po to, aby się upić w najbliższym barze na rogu, a jeśli podnoszą słuchawkę telefonu, to głównie po to, aby zamówić pizzę lub taksówkę z dostawą kolejnej butelki alkoholu. Pozornie silni na zewnętrz, w środku są jak rozbita i nieposklejana porcelana.
Nieraz ich klatką nie jest wcale mieszkanie, w którym nie ma nic oprócz materaca, kilku fotografii dzieci, ciągle jeszcze spakowanej walizki i telewizora, który włączają tuż po przebudzeniu. Tak naprawdę mieszkają w biurach. Dali się, niektórzy bardzo dawno temu, uwieść myśli, że miłość do własnej pracy stanowi najlepsze zbliżenie do szczęścia na ziemi. Nie znoszą piątków, znają wszystkich nocnych ochroniarzy po imieniu, cieszą się z powodu nadchodzącego poniedziałku. Samotność tych mężczyzn ma już swoje zwielokrotnienie na początku. Na ogół bowiem zostają opuszczeni nie tylko przez kobietę, ale i przez dzieci. Bywa, że na nowo nawiązują kontakt z dziećmi dopiero kiedy te są już dorosłe i potrafią zrozumieć, co i dlaczego się stało.
Wielu mężczyzn nie radzi sobie z samotnością. Ani z tą zwykłą, ani tym bardziej z tą zwielokrotnioną. Statystycznie samotni mężczyźni wybierają samobójstwo czterokrotnie częściej niż samotne kobiety.
Piszę ten e – mail ze swojego biura. Późnym wieczorem. Strażnik z nocnej zmiany poszedł sobie przed chwilą. Ma na imię Jürgen. Zwracamy się do siebie po imieniu. Od dwóch lat…
Pozdrawiam,
JLW