Panie Januszu,
ma Pan rację. Jest takie jedno pytanie, na które odpowiadam zawsze, chociaż uważam, że nikt nie powinien i nie ma prawa mnie o to pytać, a jednak. Pytanie dotyczy dziecka.
„Pani Małgorzato, dlaczego nie chce pani mieć dziecka?” – pyta siedząca przede mną młoda dziennikarka i świdruje mnie przymrużonymi oczyma: „Nareszcie mam ją. Wreszcie wyjdzie na wierzch cała prawda. Domagalik nie chce mieć dziecka, bo jest wstrętną karierowiczką i dla pisania felietonów, i pokazywania się w szklanym okienku rezygnuje z macierzyństwa”.
Zawsze wtedy sugeruję, że pytanie to powinno zostać pozbawione czasownika: „nie chce” na rzecz: „nie ma”. Jeśli już. Kiedyś na to pytanie odpowiadałam szczegółowo, że tak ułożyło mi się życie, że posiadanie dziecka to coś najwspanialszego na świecie. Odpowiedź odfajkowywano i po jakimś czasie znowu padało z tym samym obowiązkowym czasownikiem: nie chce. Przed moim wyjazdem do Buska wzięłam udział w pewnym programie, który miał ujawnić ukryte zakamarki mojej kobiecej osobowości.
Już po pierwszym pytaniu wiedziałam, ja stara wyjadaczka. w jakim kierunku idziemy: zaborcza w miłości, próżna w swojej niezależności, roztargniona, a gdzieś tam przy okazji jakieś studia, jakieś programy i książki. Pod koniec programu padło wreszcie pytanie: pani Małgorzato, a co pani może wiedzieć o miłości, skoro nie doświadczyła pani tej macierzyńskiej? Już chciałam zapytać: jakie ma pani prawo do zadawania mi takich pytań, a dlaczego sama zdecydowała się na posiadanie dziecka dopiero po trzydziestce, a dlaczego ma pani tylko jedno dziecko, czy to aby nie egoizm? Szykowałam się już z tym ciosem, a jednak odpowiedziałam jak zawsze, że najpiękniejszy stan na świecie to macierzyństwo, że tak mi się ułożyło życie i… Wywiad się skończył, dziennikarka jeszcze coś mówiła, że jest bardzo zadowolona, że będzie montowała za dwa tygodnie, a ja wsiadłam do taksówki, wracałam do redakcji i tylko sobie pomyślałam, że znowu nie było można pogadać inaczej i o czymś innym. No cóż, chcieć a mieć to rzeczywiście dwie różne sprawy.
Pozdrawiam,
MD
PS W pytaniu o to, czy ktoś miał wiele kobiet, nie widzę nic niestosownego, chociażby z tego powodu, że można na nie odpowiedzieć na kilka sposobów.
a) w sam raz
b) nie – to odpowiedź wskazana dla zazdrosnych partnerek i chyba prawdziwa o wiele częściej, niż się nam wydaje
c) tak – odpowiedź w jakimś sensie teoretyczna, zwłaszcza, że tak naprawdę zdarza się niewielu z nas
d) co to znaczy wiele?
Jeśli dobrze pamiętam, wybrał Pan literkę „d”, co przy Pana inteligencji nieco mnie zaskoczyło, ale na szczęście dla programu szybko wrócił Pan „na drogę cnoty” i zaczął mówić prawdę. Zwłaszcza że przecież nie o liczby chodziło, ale o tak zwaną znajomość rzeczy. Oczywiście przed ślubem. „Lista z książeczki do niewierności egocentryka, kłamcy i łajdaka, myśli teraz Pani?” – pisze Pan. A skąd Pan wie?
Dlatego że mówi Pan prawdę, statystyczną i męską prawdę, także wtedy, gdy zauważa, że przy kochance nie ma codzienności że skok do cudzego łóżka jest zawsze aktem odwagi, że za zdradą zawsze kryje się deficyt uczucia i żal, że nigdy więcej innej kobiety. Zastanawiam się, skąd bierze się to męskie przekonanie, że kobiety w tych sprawach nie myślą podobnie. Myślą, tylko że mają mniej czasu na skok w bok i z pewnością mniej odwagi na to, żeby rozwalić sobie niewiernością lepiej lub gorzej ułożone życie. Bo niewierność dla kobiety najczęściej oznacza początek innego poważnego związku. Pod warunkiem że On w ostatniej chwili nie ucieknie w domowe pielesze. Do lepszej zupy pomidorowej, wyprasowanych koszul i miejsca, w którym na widok kobiety nie trzeba wciągać brzucha. Logiczne i przemyślane.
A teraz muszę sprostać i odpowiedzieć na Pana pytanie: „Który raz był dla Pani ważniejszy: ten pierwszy czy ten ostatni?” Odpowiadam spontanicznie i bez dłuższych rozmyślań: „Ten, którego jeszcze nie znam”. Wieloznaczne? To także sposób na niewygodne pytania.