Frankfurt nad Menem, wtorek wieczorem
Małgorzato,
przedwczoraj około pierwszej w nocy obudziły mnie syreny karetek pogotowia, policji i straży pożarnej. Frankfurt nie jest bynajmniej najbezpieczniejszym miastem świata (wskaźnik przestępczości ustępuje tylko Berlinowi i jest o wiele wyższy niż ten dla Nowego Jorku), więc syreny, szczególnie policyjne, są tutaj na porządku dziennym (i nocnym). Jednak przedwczoraj w nocy brzmiały wyjątkowo histerycznie. Przez pewien moment obawiałem się, że Frankfurt został zaatakowany przez terrorystów. Rano dowiedziałem się z radia, że to nie terroryści, a.jedynie” obywatel Niemiec pochodzenia tureckiego podpalił się w pokoju swojej 16-letniej siostry, w bloku na 12. piętrze, w Gallus, najbiedniejszej dzielnicy we Frankfurcie (doskonale znam Gallus. Tuż po przyjeździe z Polski w 1987 roku mieszkaliśmy tam przez ponad rok). W nocy wszedł do pokoju siostry, rozlał benzynę z kanistra, zamknął drzwi na klucz, zastawił je kredensem i zapalił zapałkę. Spłonął żywcem razem siostrą. Rodzice się uratowali. Zanim zaalarmowana straż pożarna opanowała sytuację, spaliły się trzy mieszkania na piętrze. W jednym z nich zaczadziła się cała czteroosobowa rodzina emigrantów z Bułgarii. W radiu nie podano motywów podpalacza. Dzisiaj rano bulwarówka „Bild” (wydawana przez wydawnictwo Axel Springer, które wydaje w Polsce między innymi dziennik „Fakt” i tygodnik „Newsweek”) podała szczegóły tragedii (w swój bulwarowy, udramatyzowany sposób). „Bild” wykluczył jakikolwiek terrorystyczny motyw. Chłopak spalił się z siostrą z zemsty. Dwa dni przed podpaleniem siostra nakryła go w łazience, gdy się onanizował i opowiedziała o tym rodzicom. Zemścił się na niej za poniżenie, którego doznał z jej strony. Wstyd, na który go naraziła, był zbyt duży, aby mógł dalej żyć. Jedynym wyzwoleniem była zemsta. „Bild”, wykluczając w tym wypadku terroryzm, w pewnym sensie się pomylił. Pomiędzy tym, co zrobił ten turecki chłopak, a tym, co robią palestyńscy terroryści, gdy owiązują się kamizelkami wypełnionymi dynamitem i wysadzają w powietrze przed centrami handlowymi, dyskotekami lub w autobusach pełnych ludzi w Jerozolimie lub Tel Awiwie, nie ma prawie żadnej różnicy. Tym, co nimi tak naprawdę kieruje, jest zemsta.
Zemsta to niezwykła emocja. Ewolucyjnie musiała pojawić się bardzo późno, ponieważ oprócz Homo sapiens nie występuje u żadnych innych naczelnych. Koczkodany, goryle, makaki, szympansy czy bonobo nie mszczą się. Bywają agresywne, walczą, bronią się, ale się nie mszczą. Zemsta aktywowana jest w mózgu w tzw. ścieżce nagrody (kilka miliardów neuronów w układzie limbicznym mózgu). W tym miejscu aktywowane są takie uczucia, jak głód, pragnienie i satysfakcja seksualna. Dzięki ścieżce nagrody chcemy jeść, pić, rozmnażać się, ale także zabijać siebie i innych z zemsty. Jedzenie, picie i seks przynoszą same korzyści „sprawcy”. Jedynie zemsta ma mu przynieść „niekorzyść”. Tyle że jest ona w tym momencie postrzegana jako przyjemność i nagroda. Dla niektórych ta „przyjemność” to jedynie śmierć. Kogoś, kto zranił zbyt mocno, innych lub siebie samego. Ryzyko lub nawet pewność samounicestwienia jest także wpisane w tę przyjemność…
Uczucie zemsty roznieca się wtedy, gdy zostaniemy zranieni, bezpodstawnie skrzywdzeni, poniżeni lub dotknie nas jakaś wielka niesprawiedliwość. W takim momencie zostaje skruszony cały duchowy fundament człowieka. Dusza człowieka przypomina trochę bambus. Można ją napinać i zginać. Prawie do ziemi. Napięta i zgięta prostuje się po pewnym czasie. Niektórzy potrzebują do tego alkoholu, tabletek, narkotyków lub psychoterapeuty. Ale przychodzi taki próg nacisku, że nawet bambus się łamie. Nie wytrzymuje duma, nie wytrzymuje godność, zawodzi instynkt przetrwania. Bambus pęka i łamie się z trzaskiem. Psychoanalitycy odwołują się, analizując fenomen zemsty, do pojęcia narcyzmu. Historia zemsty to historia narcyzmu, który urasta do gigantycznych rozmiarów. Jest on wpisany w człowieczeństwo od samego początku. Gdy niemowlę zaczyna płakać, podchodzi do niego matka i zaczyna je karmić. Gdy matka nie podchodzi, płacz dziecka nasila się do granicy wrzasku. Gdy matka przychodzi zbyt późno, zdarza się często, że niemowlę dotkliwie gryzie pierś i nie ssie mleka matki lub odchyla głowę i nie chce być nakarmione, chociaż czuje głód. W ten sposób mści się na matce. To, że samo się przy tym karze (głodem), jest składnikiem tej zemsty. Już jako niemowlęta wkraczamy w świat prymitywnego, instynktownego narcyzmu, z którego wywodzi się zemsta. Trzylatek, którego matka nie zrobi tego, czego on bardzo chce, eskaluje swoją agresję i złość do tego stopnia, że gdyby miał pod ręką wiązkę dynamitu, to bez wahania podpaliłby lont i wysadziłby w powietrze siebie z całą rodziną. Z drugiej strony, gdy matce uda się go uspokoić, dziesięć minut później będzie ponownie słodkim aniołkiem. Różnica między tym trzylatkiem a terrorystą z Palestyny polega jedynie na tym, że terrorysta nie ma takiej „matki, która go uspokoi”, ale ma za to dostęp do dynamitu, podczas gdy trzylatek nie. Ale obydwaj tak naprawdę – moim zdaniem – czują to samo: niepohamowane pragnienie zemsty.
Gryzące pierś matki niemowlę, rozjuszony odmową trzylatek rzucający zabawkami w ekran telewizora i palestyński terrorysta wysadzający się w powietrze w pełnym ludzi klubie nocnym w Tel Awiwie z okrzykiem „Allahu akbar” („Bóg jest wielki”) różnią się jedynie rodzajem broni, jaki wybierają, aby się zemścić. Wszyscy oni czują się tak poniżeni swoim losem, że nie widzą innej drogi powrotu do odtworzenia swojego poczucia godności niż droga zemsty. Zemsta to narkotyczna, skrajnie oszałamiająca emocja o wiele bardziej niebezpieczna niż miłość. Zdradzeni kochankowie nie zabijają przecież z miłości. Zabijają z zemsty.
Zemsta zawiera w sobie zawsze jakiś dramat. Najczęściej wiele spektakularnych dramatów. Jest przez to niesłychanie literacka i stanowi gotowy scenariusz filmowy, o czym najlepiej wiedzą w Hollywood. Jedną z wielu książek, których fabuły oparte są na aktach zemsty i która przychodzi mi akurat na myśl, jest na przykład „Hrabia Monte Christo” Alexandra Dumasa. To dziewiętnastowieczna klasyka. Główny bohater, spokojny marynarz Edmond Dantès, zostaje niewinnie skazany. Traci honor, traci ukochaną kobietę i wskutek tego przeistacza się w łaknącego zemsty i tylko zemsty demona. Na końcu o wiele ważniejsza jest dla niego słodycz zemsty niż słodycz nowej miłości. Książka Dumasa jest przykładem fascynacji niszczycielską siłą zemsty. Innym literackim przykładem apologizacji zemsty jest poruszająca książka pt. „Ragtime” napisana przez Amerykanina E.L. Doctorowa. Pamiętam, że czytając tę książkę, czułem w ustach równolegle z głównym bohaterem słodycz jego zemsty, W Hollywood vendetta jest obecna w wielu obrazach. Ostatnio w superprodukcji kolejnego epizodu „Gwiezdnych wojen” Lucasa („Zemsta Sithów”). Najbardziej chyba jednak do mnie przemawia, sfilmowany przez Quentina Tarantino, „Kill Bill”. Gdy w ostatniej części główna bohaterka filmu, świetnie grana przez Umę Thurman, rozlewa na ekranie krew z mózgów ludzi, którzy ją poniżyli, widownia w kinie podświadomie cieszy się z tej krwi, czując, że bohaterka ma rację, i podziela wraz nią rodzaj nieskrywanej, perwersyjnej satysfakcji. Solidarność z mścicielem, który ma rację, to uczucie bardzo powszechne u ludzi. Pamiętam wypowiedź skrajnej feministki Andrei Dworkin. U niej to nie była tylko solidarność. To była jawna i demonstracyjna pochwała zemsty. Swego czasu Dworkin powiedziała: „Pewna mieszkanka Kalifornii zastrzeliła pedofila, który skrzywdził jej syna – weszła po prostu na salę sądową i zabiła go na miejscu. Zachwyciła mnie”. Potrafię zrozumieć desperację i ból tej kobiety, ale nie podzielam zachwytu Dworkin… Jest niebezpiecznie bliski prymitywnemu zachwytowi linczem. O tym, że ten zachwyt nie ma nic wspólnego z człowieczeństwem i tak naprawdę jest jego poniżeniem, opowiada zupełnie inny film o zemście. Jak mało który nakręcony w USA ma on nastrój i konwencję filmów Kieślowskiego. Mam tutaj na myśli obraz pt. „Za drzwiami sypialni” (pięć nominacji do Oscara w 2002 roku) z przepiękną rolą Sissy Spacek. Pomysł, aby udrękę rozpaczy zakończyć aktem okrutnej zemsty, przynosi tylko kolejne cierpienie. Twórcom filmu udało się najpierw zahipnotyzować widownię pragnieniem „sprawiedliwej” zemsty, potem wprowadzić wątpliwości, czy ona ma jakiś sens, a na końcu pokazać jej całkowity absurd.
Zemsta to najgorszy i najbardziej okrutny przejaw narcyzmu. Czasami zastanawiam dlaczego do Dekalogu nie dodano jedenastego przykazania: „nie będziesz się mścił”.
Pozdrawiam,
Janusz L.