Ma Pan rację, najgorsze, co może się nam w życiu przydarzyć, to upokarzające poczucie niższości. Z tego się rodzę same nieszczęścia Jestem gorsza. Nawet nie idzie o kompleksy, które naprawdę mogę nam wiele spraw pokomplikować i sprawić, że lepiej lub gorzej ułożymy sobie życie. Tu idzie o głębokie przeświadczenie, że przez tę naszą gorszość (taki nowy przymiotnik, może być?), psychiczną ułomność i intelektualną podrzędność wielu ważnych spraw i pewnych emocji nigdy nie doświadczymy. Pamiętam spotkanie z młodymi Niemcami z Hamburga. Lata 70. Byłam dla nich niewątpliwą atrakcją zza Odry. Wanda, co nie chciała Niemca. Jak się okazało po latach – do czasu. Spędzałam, zwłaszcza z jednym z nich, wiele czasu, ale mój zachwyt dla jego nieprzeciętnej aryjskiej urody rósł wprost proporcjonalnie do rozczarowania, jakie wzbudzał we mnie nie tyle swoją niewiedzą, co nazwijmy to niedoinformowaniem. Charakterystycznym luzem Świat zewnętrzny, począwszy od polityki, a na showbiznesie skończywszy, był mu potrzebny o tyle, o ile w danej chwili się nad nim pochylał. Nie, nie, z pewnością nie był wychowanym w kapitalistycznym ciepełku kretynem. Chociaż trzeba przyznać, że kapitalizm nie szczędził mu dóbr. Nie miał jednak żadnego dyskomfortu z tego powodu, że nie znał życiorysu Sartre'a i nie wiedział, że Simone de Beauvoir prała mu koszule. Tylko czasami najwyraźniej zaskoczony pytał, skąd o tym wiem i po co mi ta wiedza. Gdy ja z konsekwencją (w uszach brzmiało mi gierkowskie pomożecie) wystawiałam dobre świadectwo socjalistycznej edukacji, wyrzucając z siebie przy każdej okazji z szybkością karabinu maszynowego nazwiska, daty i zjawiska, moi niemieccy koledzy kiwali z uznaniem głowami. Dziś jestem pewna, że ani przez moment nie przychodziło im do głowy, żeby z tego powodu mieć poczucie, że są dziećmi gorszego Boga.
Bardzo mnie to złościło i konsekwentnie budowałam między nimi a mną. na podobieństwo berlińskiego, mur. Ja jestem zza żelaznej kurtyny i wiem a wy, którzy macie wszystko podane na tacy, nie wiecie? Wstyd. Poza tym gdzie tu sprawiedliwość? Czy nie jestem lepsza i czy w związku z tym nie zasługuję na lepsze życie? Paradoksalnie z perspektywy dwudziestu paru lat dziękuję za swoje, spowodowane życiem w siermiężnym kraju, kompleksy. Pozbyłam się ich jak wielu młodych ludzi, którym nie przychodzi dziś do głowy, że mogliby je w tym względzie mieć. Dostojewski, Proust, Kafka przeczytani przed piętnastym rokiem życia. Kino francuskiej nowej fali, włoski neorealizm w jednym paluszku. Żeby tylko ci inni nie pomyśleli, że jeszcze nie zeszliśmy z drzew. Ta potrzeba przynależności do świata lepszych była tak silna, że prawie zapomnieliśmy, że to dla siebie, ale nie dla innych. Ta rywalizacja z czasem przerodziła się w tak ważne dla ducha poczucie własnej wartości. Wiem dla siebie i to mi wystarczy. Pewnie gdybym miała dzieci, to dziś musiałabym je przekonywać, że to, iż ich koledzy z innych krajów nie wiedzą więcej niż one, wcale nie zwalnia ich z wewnętrznego obowiązku intelektualnego doskonalenia się. Pyta Pan o ten najszczęśliwszy okres w moim życiu, to chyba takie młodzieńcze poczucie całkowitego bezpieczeństwa domu rodzinnego. Można w nim było zadać każde pytanie, wiadomo było, dlaczego dziadek całymi latami słucha Wolnej Europy, że o pierwszej po południu ojczym idzie przyjmować pacjentów, a wieczorem mama zapuka do mojego pokoju i zapyta, ile kanapek zjem na kolacje. Tyle czy aż tyle?
Pozdrawiam
…MD