Frankfurt nad Menem, wtorek wieczorem
W dzielnicy Frankfurtu, w której mieszkam, znajdują się budynki siedmiu banków, siedziby czterech ogólnoniemieckich firm ubezpieczeniowych, pięć włoskich restauracji, cztery sklepy, których właścicielami są Włosi, oraz jeden duży włoski rzymskokatolicki kościół. Większość pojazdów, które parkują w pobliżu mojego bloku, to skutery Piaggio, samochody firm Fiat, Alfa Romeo lub Porsche. Włosi jeśli już nie kupią włoskiego samochodu, to będą tak długo oszczędzać, aż zbiorę pieniądze na Porsche. Jeździć Porsche nie jest według Włochów zdradą narodowych interesów. Wszystko „poniżej” jest. Porsche według Włochów tylko dlatego jest niemieckie, a nie włoskie, ponieważ nie można mieć w jednym kraju i papieża, i fabryki Porsche jednocześnie. Dla Włochów, przynajmniej tych, których spotykam i z którymi rozmawiam (moi sąsiedzi, sklepikarze, kelnerzy) samochód marki „Porsche” jest święty i lubieżny jednocześnie. Sam widziałem (i słyszałem), jak Antonio, właściciel pralni chemicznej na rogu, gwizdał i składał dłonie jak do modlitwy, widząc przejeżdżające ulicę porsche. Antonio składa tak dłonie i tak samo gwiżdże za każdą piękną młodą kobietą, która mija jego pralnię. Im kobieta ma dłuższe włosy (najlepiej blond) i krótszą spódniczkę, tym głośniej gwiżdże i tym nabożniej kiwa złożonymi dłońmi.
Antonio skończy w tym roku 60 lat, ma trzy córki, które widuję czasami, gdy prasują koszule, oraz żonę, którą zobaczyłem po raz pierwszy podczas przedwczorajszej niedzielnej mszy we włoskim kościele. Antonio w eleganckim czarnym garniturze siedział obok córek i żony w pierwszym rzędzie. Uśmiechnął się, gdy mnie zobaczył. Ostatnio na moją prośbę uczył mnie „Ojcze Nasz” po włosku. Nie powiedziałem mu, po co. Dzisiaj rano razem z nim wypowiadałem: „Padre Nostro che sei nei cieli, sia santificato il tuo Nome, venga il tuo Regno…”. Antonio miał złożone dłonie. Tak samo jak przed swoją pralnią, gdy odwraca głowę za porsche lub za kobietą.
Msza po włosku jest przeżyciem, nawet gdy rozumie się tylko „Ojcze Nasz”. Kazanie, którego nie rozumiałem, także zrobiło na mnie wrażenie. Ten język ma w sobie coś bardzo uroczystego. Dodany do miejsca i kościelnych pieśni generuje uniesienie. Nawet w niemieckim Frankfurcie.
Po mszy zatrzymałem się przy stoiskach z książkami, które sprzedawano przed kościołem. Sięgnąłem po niezwykłą książkę. Nosi tytuł „Il sesso santo”. Leżała obok Biblii. Polskie tłumaczenie tytułu to „Święty seks”. Sprzedawczyni, starsza kobieta z chustką na głowie, reklamowała tę książkę jako bestseller we Włoszech. Obok włoskiego oryginału leżało jej niemieckie tłumaczenie. Wydana przez katolickie wydawnictwo Edizione Segno jest rodzajem poradnika, który w prostych słowach wyjaśnia katolikom, jakie praktyki seksualne przed ślubem i po ślubie są akceptowane i dozwolone przez Watykan, a jakie są zabronione. Napisana przez anonimową grupę autorów – katolickie pary małżeńskie, psychologów, ginekologów, teologa – stanowi rodzaj katolickiego odpowiednika znanej, przynajmniej mnie i mojemu pokoleniu, polskiej książki „Sztuka kochania” Michaliny Wisłockiej.
Antykoncepcja według autorów „Świętego seksu” jest oczywiście surowo zabroniona. Żadnych pigułek, żadnych spiral domacicznych i żadnych prezerwatyw. Przypomina mi się w tym momencie historia odkrycia pigułki antykoncepcyjnej, która od początku wprowadziła zaniepokojenie Kościoła. W końcu lat 50. profesor ginekologii John Rock ze słynnego Harvardu zsyntetyzował pigułkę sterującą cyklem miesiączkowym kobiety. W 1960 roku amerykańskie ministerstwo zdrowia po szczegółowych badaniach dopuściło tę pigułkę do aptek. Rock (z wyznania katolik) był przekonany, że jest ona całkowicie zgodna z naukami Kościoła. Miał ku temu ważne powody. Papież Pius XII zezwolił na stosowanie tej pigułki w celach leczniczych. Rock uważał, że jest to przyzwolenie na zastosowanie jej także do wydłużenia okresu bezpłodnego u kobiet. To było błędne przypuszczenie profesora Rocka. W 1968 roku kolejny papież Paweł VI w swojej encyklice „Humanae vitae” pigułkę jednoznacznie potępił jako niezgodną z nauczaniem Kościoła i wolą Boga (zresztą wbrew zaleceniom komisji soborowej, której członkiem był między innymi liberalny belgijski kardynał Suenens „błagający wielebnych ojców, aby nie czynili z antykoncepcji nowej sprawy Galileusza”, to znaczy nie wikłali Kościoła w spór skazany z góry na przegraną). Krótko po tym profesor Rock został usunięty z Harvardu i w oficjalnym komunikacie władz uniwersytetu jednoznacznie skrytykowany i zdyskredytowany jako naukowiec. Ponadto Harvard w akcie zemsty i w majestacie prawa obciął jego profesorską emeryturę do 75 dolarów miesięcznie. Trudno w to uwierzyć, ale to prawda. Konserwatyzm i hipokryzja nie omijają nawet świątyń nauki. Najpierw Rock, ale zaraz potem Roll…
Z „Il sesso santo” dowiedziałem się ponadto, że przed ślubem wolno ciało partnerki/partnera podziwiać, ale nigdy obnażyć. Dozwolone są dotyk i pocałunki, ale należy przy tym omijać strefy erogenne. W szczególności nie wolno językiem dotykać przed ślubem wnętrza ust partnerki/partnera. Po ślubie natomiast wolno całować całe ciało partnerki/partnera, włączając włosy łonowe, clitoris lub penisa. Jednakże, aby kontrolować nadmierne podniecenie, katolicka para małżeńska powinna zawsze mieć w pogotowiu szklankę z zimną wodą stojącą na stoliku nocnym. Preferowaną pozycją katolickiej – zaślubionej oczywiście pary – jest „pozycja Edenu na dni płodne”. Mężczyzna leży na plecach, kobieta siedzi na mężczyźnie. Jego penis znajduje się pomiędzy udami żony. Żona czuje jądra męża, mąż dotyka piersi żony. Po ewentualnym orgazmie męża zalecana jest wspólna modlitwa lub rozmowa małżonków, ale dozwolone są także pocałunki.
Wczytywałem się w tę kamasutrę dla katolików, zastanawiając się nad lubieżnym katolicyzmem Antonia.
Serdecznie,
JLW