Литмир - Электронная Библиотека
Содержание  
A
A

Warszawa, poniedziałek

Panie Januszu,

uwielbiam latać samolotami, chociaż za każdym razem, gdy zapinam pasy swego fotela, sprawdzam, czy na mojej szyi wisi oprawiony w złoty sznureczek turkus, który od zawsze należał do kobiet w naszej rodzinie. Towarzyszy mi wówczas – takie być może naiwne – poczucie, że i tym razem uchroni mnie on przed każdą turbulencją. Latam i latałam bardzo często, ale tylko raz, kiedy po starcie zgasło światełko „zapiąć pasy” i niespodziewanie odezwał się mocny głos stewarda „proszę natychmiast siadać na miejsca”, zamarło mi serce. Podaliśmy sobie z Dirkiem dłonie i byliśmy przekonani, nie trzeba było słów, że to już koniec. Jedyną myślą, jaka wówczas przyszła mi do głowy, była ta, że jeszcze na lotnisku we Frankfurcie zadzwoniłam do rodziców. Znali więc moje ostatnie minuty. Pewnie byłam wtedy gdzieś bardzo blisko paraliżującego strachu, którego musieli doświadczyć ci wszyscy, którym nie udało się szczęśliwie wylądować. To taka potwornie porażająca i zarazem słodka słabość. Jeszcze jesteś, a już cię nie ma. Podobnie jak Pan i pewnie miliony pasażerów, wsłuchuję się w to, jak brzmi głos pilota witającego pasażerów na pokładzie. Spięty? Nowicjusz czy stary wyjadacz? Raz, kiedy leciałam bardzo daleko na północ, wydawało mi się przez chwilę, że w samolocie zamilkły wszystkie silniki. Po minach obsługi zorientowałam się, że to tylko moje przesłyszenie albo niedosłyszenie. Nie wiem, czy słyszał Pan o katastrofie lotniczej sprzed lat, w której zginęło kilkaset osób lecących z Nowego Jorku do Paryża. Na pokładzie samolotu miała być jedna z Miss Polonia, ale spóźniła się na odprawę i nie odleciała. Szczęściara, powiesz? Tak, przez moment. Już wkrótce zginęła zasztyletowana przez nieznajomego adoratora na jednej z wrocławskich ulic. Do czego zmierzam? Człowiek strzela, a Pan Bóg kule nosi. Banał, a jednak. W kwestii latania trzeba więc także sobie odpuścić. Moja znajoma, która w ogóle mogłaby nie wychodzić z samolotu, twierdzi, że nie ma się czego bać, bo przecież pilot też chce wylądować. Chyba żeby akurat nie chciał. Ale wtedy ocieramy się już o Camusa i egzystencjalno-alkoholowe rozterki literackich bohaterów.

Z upływem czasu zauważyłam w swoim dziennikarskim przepytywaniu i rozmawianiu z mężczyznami zupełnie inny trend niż ten, o którym Pan pisze. Teraz wręcz panuje moda, czyli, jak mówią, jest całkiem jazzy przyznawać się do własnych lęków, obaw i niepewności. I to nie na kozetce u psychoterapeuty, ale przed całą Polską. Co więcej, pewny siebie we wszystkich okolicznościach życiowych telewizyjny bohater zaczyna wychodzić na bezrefleksyjnego kretyna i nie budzi zainteresowania nawet u pań, które jeszcze do niedawna marzyły o jego silnym ramieniu. W uczuciowej modzie coraz częściej są rozterki, a nie stuprocentowa niezłomność.

Nie zawsze więc postawiona diagnoza wydaje się jedynie słuszna. Opowieść o ludzkim życiu może być tak długa lub tak krótka, jak kto sobie życzy – zgrabnie uwodzi czytelnika w „Cząstkach elementarnych” Michel Houellebecq. Historia każdego z nas może być smutna albo wesoła, zmyślona albo prawdziwa. Wymyślona na okoliczność literatury albo przeżyta tu, teraz i naprawdę. Z jednym „ale” – władzę w tym względzie posiada ten, kto decyduje, jaką historię chce o sobie opowiedzieć. Dla przykładu, bohaterki „Cząstek elementarnych” za pośrednictwem swego autora wybrały życie niespełnione. Samotne rozgoryczone i melancholijne, niepogodzone z upływającym czasem. Nic im się nie udaje. Ani miłość, ani praca, ani dzieci. Nie wychodzą poza tło męskich egzystencjalnych dramatów i będących ich konsekwencją rozstrzygnięć. Kończą marnie. Houellebecq tak właśnie, czyli ponuro, widzi los kobiet, zwłaszcza tych z pokolenia '68. Wystawia im rachunek za równouprawnienie, z którego wynika, że muszą zapłacić tym, że „starzeją się w samotności, a ich waginy są wirtualnie martwe”. To niejednostkowy życiorys, to według pisarza biografia całej generacji. Wolna miłość, pigułka antykoncepcyjna, rozbuchany erotyzm, żadnych ograniczeń i pustka. Coś poszło nie tak, tylko dlaczego? Bo mężczyzna tak długo wstydził się zaszlochać nad własnym losem? A kobiety nadal nie wyobrażały sobie innego życia niż to, które polegało na poświęcaniu się dla innych. Cóż z tego, że miały śmiałe marzenia i odważne ambicje, skoro i tak dochodziły do wniosku, że przyszły na ten świat po to, aby zadowalać mężczyzn. Niańczyć, usługiwać i uwodzić. Tak długo, jak tylko się da. W rezultacie, gdy mocarni mężczyźni koncentrowali się na własnej duszy, dla kobiet wartością nadrzędną stawało się ich ciało. Do dziś kobieta największe stresy przeżywa wówczas, „kiedy przewraca się na brzuch, bo widać jej cellulitis i kiedy przewraca się na plecy, bo widać jej rozstępy”. Mężczyzna zaś może spokojnie przewracać się z boku na bok, bo nie ma cellulitisu, a najwyżej erekcję, która czyni z niego pana i władcę. Kobiety. Na jej najpotężniejszą konkurentkę wyrosła młodość. Jej kult dla kobiet stał się zabójczy. Młodzi się kochają, a starzy się rozstają – prawda ta, która brzmi jak tandetne hasło reklamowe, wdarła się w świadomość współczesnych kochanków. „Starzejące się osamotnione kobiety łykają środki uspokajające, ćwiczą jogę, chodzą do psychologów, żyją do późnej starości i bardzo cierpią. Sprzedają ciało, które osłabło, zbrzydło, a jednak nie rezygnują, nie potrafią zrezygnować z pragnienia, żeby ktoś je kochał. A starzejący się mężczyźni? Im wystarczy, że są. Houellebecq pociesza nas jednak, że nie wszystko stracone, „w pewnym wieku kobieta zawsze jeszcze może ocierać się o jakieś kutasy; lecz już nigdy nikt jej nie pokocha”. Tacy są mężczyźni i tyle – wali prosto z mostu pisarz. Z tą „prawdą”, jak wiadomo, zmierzyły się emancypantki. Odtąd w życiu każdej „normalnej” kobiety mężczyzna powinien być dodatkiem do życia, a nie celem samym w sobie. Żeby jednak nabrać „ozdrowieńczego” dystansu do samej siebie, kobieta musi sobie w życiu radzić po męsku. Najpierw nauka i dobre wyniki na egzaminach, potem zawodowa kariera. W międzyczasie sport. W tej hierarchii chodzenie na randki to jedynie miłe spędzanie czasu. Nic więcej. W każdym razie nic takiego, co mogłoby niepotrzebnie skomplikować kobiecie życie. Według Houellebecqa kobietom to jednak nie wystarcza. Nieszczęsne, biorąc się za życiowe przetasowania, automatycznie „odcinają się od szczęścia” i „pozostają im tylko wspomnienia”. A wszystko przez te okropne feministki -”te pindy stale gadały o garnkach i podziale obowiązków domowych. Miały dosłownie bzika na punkcie mycia naczyń. W ciągu kilku lat udało się im zmienić facetów z ich otoczenia w znerwicowanych i zrzędzących impotentów”. Oto widzi Pan, drogi Januszu, jak wyniszczający wpływ na psychikę mogą mieć prace domowe. A ponieważ mężczyzna ze ścierką w dłoni to widok odstręczający, nic dziwnego, że i same feministki rozglądały się za kolejnymi kandydatami do unicestwienia. „Od tamtej pory z reguły zaczęły odczuwać tęsknotę za męskością. W sumie puszczały swoich facetów kantem po to, żeby potem posuwali je jacyś debilni macho w typie latino”. Proste i logiczne? Tyle tylko, że i tak przyszłość – jak twierdzi Houellebecq – nadal należy do kobiet. Wiadomo już więc, dlaczego córki feministek pokolenia'68 „debilnego macho w typie latino” przymuszają do wycierania kurzu i gotowania potrawki z kurczaka. Na co dzień, a nie od święta. I dopiero gdy postawią na swoim, to znaczy udomowią brutala, to tak jak ich matki „dadzą sobie zrobić dziecko i będą smażyły konfitury”. Przy czym opowieść o ludzkim życiu może być tak długa lub tak krótka, jak kto sobie życzy. Bo przecież tworzymy ją sami.

I jeszcze Pana zmartwię, bo w ogóle nie interesuje mnie biochemia pożądania – interesuje mnie tylko ten, kto u mnie takie reakcje wywołuje. Gen – nie gen, jedno nie ulega wątpliwości, kiedy umiera pożądanie, to raz i na zawsze. Może właśnie na tym polega jego niszczycielska i demoniczna siła.

Pozdrawiam,

MD

PS Pozostaje jeszcze nadzieja, że skoro Houellebecqa nazywają Harrym Potterem dla dorosłych, to może i jego dywagacje są nieco… No właśnie jakie? Dziecinne czy też zdziecinniałe?

82
{"b":"88418","o":1}