Frankfurt nad Menem, środa wieczorem
Małgorzato,
wczoraj…
Dzwoni wieczorem telefon. Automatycznie podnoszę słuchawkę i przyciskam ją do ucha. „Halo”. Usta poruszają się bez mojej kontroli. Wargi i język dokonują akrobatyki, aby wypchnąć sylaby układające się w słowa, które inni potrafią zrozumieć. Tysiące bitów informacji. Podświadomie porządkuję je, stosując gramatykę, semantykę, syntaksę, idiomatyczne konwencje, lingwistyczne reguły specyficzne dla tego regionu, tego kraju, tych szkół, nawet tego miasta (jestem Polakiem, ale podświadomie stosuję reguły skrojone na Frankfurt nad Menem – ale już nie na ten nad Odrą – Hesję, Niemcy; w końcu to już ponad 18 lat). Gdybym wszystko realizował świadomie, a nie podświadomie, zajęłoby to wszystko minimum godzinę. Zamiast tego, zupełnie nie myśląc, wypuszczam z ust uprzejmą rozmowę z kimś nieznajomym. Podświadomie szanuję go. Gdyby dzwonił ktoś ukochany, moja podświadomość pomogłaby mi pewnie wypchnąć z ust coś zupełnie innego. Także stosując ten cały mechanizm. Podświadomie jestem uprzejmy i grzeczny. Słucham podświadomie durnia, który chce mi sprzedać losy jakiejś loterii, które można mieć za darmo i w której nikt nigdy nie wygrywa. Podświadomie albo z wyuczonej grzeczności akceptuję jego obelgę, gdy się na to nie zgadzam. Podświadomie słucham jego bzdur, zamiast po prostu po trzech jego zdaniach wykrzyknąć wulgarne „spierdalaj” (przepraszam Cię za to słowo, ale tak właśnie powinienem – świadomie – zrobić). Podświadomość zrobiła ze mnie – wbrew mojej woli – łagodnego i potulnego słuchacza bzdur. Świadomość kolejny raz ujawniła się zbyt późno i nie pozwoliła dojść do głosu mojemu adekwatnemu do sytuacji, prawdziwemu,ja”. A moje świadome,ja”, gdyby mogło się na czas wypowiedzieć, to wypowiedziałoby moimi ustami i moim językiem ten rozpowszechniony czasownik w trybie rozkazującym (tyle że po niemiecku).
Podświadomość…
Zygmunt Freud narysował model ludzkiej psychiki w postaci triady złożonej z komponentu osobowościowego, psychicznego i społecznego. Pomiędzy superego (nadjaźń), czyli kajdanami społeczno-obyczajowo-środowiskowymi a id (ono, nieświadomość), czyli zbiornikiem pierwotnych popędów jest ogromna przestrzeń ego (świadomość) stanowiąca najogólniej rzecz biorąc… zdrowy rozsądek. Dwie skrajne warstwy komunikują się ze sobą – twierdził Freud – tylko czasami. Najczęściej gdy śnimy, rzadziej gdy leżymy w rodzaju półsnu na kozetce i poddajemy się psychoanalizie. Okazuje się, że na razie nikt nie potrafi udowodnić, że Freud nie miał racji. Chociaż wielu by chciało. Jego model nadal obowiązuje. Można znaleźć go prawie w każdym podręczniku psychiatrii lub psychologii, a sam Freud, „wiedeński lekarz od nerwów” – jak go kiedyś nazywano – trafił do encyklopedii.
To podświadomość spowodowała, że zamiast „spierdalaj” nie powiedziałem nic i bez słowa odłożyłem słuchawkę telefonu. Ale to nic specjalnie nowego. Narciarz, który myśli na stoku, spadnie w przepaść, a świadomie grający pianista sfałszuje. To podświadomość pozwala nam albo nas zmusza, jak w moim wypadku, do nieświadomych, zautomatyzowanych zachowań. Czynność wielokrotnie powtarzana staje się wzorcem, według którego zaczynamy, nie zdając sobie z tego sprawy, postępować. Wiedzą o tym na przykład psychologowie reklamy. I to od bardzo dawna. Już w 1957 roku amerykański ekspert od marketingu James Vicary wywołał skandal (w tamtych dobrych czasach to ciągle jeszcze było skandalem), twierdząc, że można bardzo istotnie podnieść sprzedaż coca coli i prażonej kukurydzy w kinach, jeśli podczas seansów przez ułamek sekundy na ekranie będzie się wyświetlać (świadomie niemożliwe do przeczytania) napisy „pij colę” lub,jedz kukurydzę”. Okazuje się, że takie informacje, odpowiednio często powtarzane, można przeszmuglować do naszej podświadomości i wywołać odpowiedni skutek. Ekspryment Vicary'ego powtórzyli niedawno z sukcesem angielscy psychologowie z uniwersytetu w Leicester. Co drugi dzień w jednym z dużych supermarketów emitowali przez głośniki kawałki francuskiej muzyki akordeonowej. Okazało się, że w te dni klienci trzy razy częściej sięgali na półki z francuskim winem, rzadko tylko kupując niemieckie (angielskiego wina nie kupi nikt, nawet gdyby na żywo grali Rolling Stonesi). Taki podświadomy bodziec lub zespół bodźców podprogowych (z angielska nazywanych „priming” czyli pierwszeństwo lub czynić coś pierwszym) działa przeważnie na poziomie emocjonalnego, a nie intelektualnego bodźca. Podświadomość bardziej dotyczy emocji niż intelektu. To także nic nowego. Ewolucyjnie ludzie najpierw zaczęli czuć, wyobrażać sobie, a dopiero potem myśleć.
To może być niebezpiecznie wykorzystywane do manipulacji. I niekoniecznie tylko przy zakupie wina, coca coli lub prażonej kukurydzy w kinie. Taką manipulacją można zmienić historię, odważę się napisać, całej ludzkości. Podczas wyborów prezydenckich w Stanach Zjednoczonych w 2000 roku republikańscy stratedzy kampanii wyborczej Busha skojarzyli dwa angielskie słowa: „democrats” i „bureauctrats”, czyli demokraci i biurokraci. W swoich telewizyjnych spotach wyborczych (republikanie) wyświetlali przez krótki ułamek sekundy po słowie „democrats” słowo „bureauctrats”. To już prowadzi do negatywnych asocjacji. Ale to nie wszystko. Fragment „rats” słowa „bureauctrats” został w tym słowie bardzo intensywnie wyeksponowany na ekranie. „Rats” to po angielsku „szczury”. W 2000 roku, jak pewnie pamiętasz, Bush wygrał różnicą kilku tysięcy głosów na Florydzie. Szczury w tamtym klimacie są prawdziwą plagą…
Emocjami, poprzez podświadomość, można wpływać na intelekt i jego wybory oparte na wiedzy i inteligencji. I to w bardzo prosty sposób, jak wykazali w swoim eksperymencie psychologowie Peter Gollwitzer i John Bargh z uniwersytetu w Konstancji w Niemczech. Opracowali oni swój własny test na inteligencję. Do testu zaprosili kobiety i mężczyzn, których wyniki standardowego testu IQ były identyczne lub bardzo zbliżone. Tuż przed testem niektórym z uczestników (ale tylko wybranym) pokazywali fotografię ich matek lub ojców. Test wykazał, że te właśnie osoby osiągnęły wyraźnie lepsze wyniki. Gollwitzer i Bragh tłumaczą to „podświadomym emocjonalnym czynnikiem motywacyjnym”. Emocje związane z oglądaniem fotografii matki lub ojca, których nawet podświadomie nie chce się zawieść, prowadził automatycznie do zwiększonego wysiłku intelektualnego i w rezultacie wyraźnie lepszych wyników testu.
Podświadomość bardzo trudno naukowcom opisać i oprócz tego, że coś takiego istnieje, tak naprawdę nie wiadomo nic więcej. Nie chce się wyrysować na encefalogramach mózgów, nie chce objawiać się w tomografach żadnymi wyraźnymi i możliwymi do zidentyfikowania w laboratoriach molekułami. Schowała się pod skorupą tego, co tak skrzętnie skrywamy, i wydostaje się czasami na zewnątrz w snach, wizjach, marzeniach, pragnieniach, ale także w automatyzmach, gdy na przykład dzwonią do nas jacyś idioci sprzedający losy loterii, w której i tak wszyscy przegrywają. Gdy już się wydostanie, objawia się w szalonym tańcu tysięcy neuroprzekaźników, hormonów, enzymów, za pomocą których steruje wszystkimi funkcjami życiowymi naszego ciała i mózgu. Jest wszechobecna w naszych odruchach. Dzięki niej niektórym udaje się prowadzić samochód, pić kawę i rozmawiać przez telefon komórkowy w obcym języku z lokalnym akcentem, robiąc wszystko to jednocześnie i nie zabijając się przy tym.
Nieprzypadkowo akurat dzisiaj piszę do Ciebie o podświadomości. Jakoś podświadomie – czyli bardzo głęboko – czuję, że ten mój dzisiejszy, ostatni, e-mail powinien być tak naprawdę… pierwszy. Chciałbym zacząć pisać do Ciebie od jutra. Wiedząc to wszystko, co wiem teraz, tej naszej ostatniej nocy… Znając fakty, których nie znałem na początku naszej rozmowy. Nasze listy ułożyły się w rozmowę. Zdarzało się, że rozmawiałem z Tobą, wcale nie pisząc. Czasami, w ciągu tych prawie dwóch lat, kolekcjonowałem zapiski myśli, którymi chciałem się z Tobą podzielić. W komputerze, w notatniku lub dyktafonie telefonu komórkowego, w notesie lub na skrawkach serwetek w restauracjach, czasami długopisem na lewym przedramieniu, gdy nie miałem innych możliwości. Obliczyłem – wiesz jak bardzo lubię statystykę – że tek było przez 188 dni i nocy rozłożonych (nierównomiernie) na 731 astronomicznych nocy i dni. Zajmowaliśmy się głównie faktami. Lub wersjami faktów. Bardziej chyba wersjami.
Opowiadaliśmy sobie w ciągu tych dni i nocy o filozofach, feministkach, starości, młodości, biologii, chemii, matematyce, fizyce, zemście, wolnej woli, rozkoszy, orgazmach (i o ich braku), o mądrości, głupocie, pragnieniach, łzach, uśmiechu, naukowcach, bogaczach, żebrakach, pisarzach i dziennikarzach, miłości i nienawiści. O śmierciach, narodzinach i poczęciach. O ustach, piersiach, udach, łechtaczkach i penisach. O prostytutkach i o zakonnicach. O ludziach prawych i o politykach. Kilobajtami tekstu opisywaliśmy sobie siebie. Chcąc lub nie chcąc…
Zastanawiałem się wczoraj wieczorem, czy jakiejś innej kobiecie opowiedziałem o sobie tyle co Tobie. Może nie wprost, ale najważniejsze i tak rzadko mówimy wprost. Pewnie opowiedziałem, ale nigdzie nikt tego nie zapisał. Nawet ja sam. Napisałem trzy książki, które wielu ludzi uważa za moją autobiografię. Ja, zgodnie z prawdą, zaprzeczam. Są to fabularyzowane opowieści o mężczyznach i kobietach, ludziach, których znałem lub znam, ale nie są to biografie. Ani ich, ani tym bardziej moja. Jest to literacka fikcja, nawet jeśli suto doprawiona fragmentami ich i mojego życiorysu. Nie potrafię napisać nic (poza naukowymi artykułami), co w jakimś sensie nie dotyczy mnie i mojego życia. Ale w listach do Ciebie nie ma żadnej fikcji. Opowiadałem siebie w moim świecie – z całej mocy starając się nie oddalać od prawdy – wystukując te opowieści na klawiaturach kilku komputerów w kilku różnych krajach. Gdy się tylko dało, słuchałem przy tym prawdziwej muzyki, gdy się nie dało, to i tak ją słyszałem. Pewnie podświadomie. Najbardziej kojarzysz mi się z Schumannem, ale także z Czajkowskim, Ive Mendes, koncertami skrzypcowymi Brahmsa i bluesem Joss Stone (ale tylko z bluesem). Z poetyką muzyki Schumanna chyba jednak najbardziej. Przy tej muzyce najwięcej rzeczy chciałem Ci napisać – gdyby to było możliwe – szeptem…