Panie Januszu,
czasami mam wrażenie, że wiele spraw traktuje Pan szalenie serio, w jakimś sensie pryncypialnie. Zresztą, to nie zarzut Na przykład ten mój feminizm. Dla Pana jest ideologię, dla mnie sposobem życia. Mojego życia. Takiego bez pochodów, okrzyków i niepotrzebnych manifestacji. Niech Pan pomyśli, czy to nie fajne, że mój sposób postrzegania świata równoważy się z zawodem, który uprawiam? U Pana nie jest inaczej, prawda? Pewnie dlatego nie wierzę, że bez względu na to, gdzie toczy się akcja, na biegunie czy w afrykańskim slumsie, jego mieszkanki nie przekazują sobie historii własnych losów. Przekazuję, tyle tylko, że sobie znanym kodem. Szyfrem dla nas niezrozumiałym i niełatwym do złamania Piszę do Pana i słucham mojego ukochanego Herberta Grönemeyera, a ten śpiewa: „Am Strand des lebens ohne Grund, ohne Verstand ist nichts vergebens ich baue die Traume auf den Sand, Es ist ok Alles auf dem Weg Est ist Sonnenzeit unbeschwert und frei Der Mensch heisst Mensch” (Na plaży życia bez powodu, bez rozsądku, wszystko ma cel. buduję marzenia na piasku. Jest ok. Wszystko po drodze. Jest czas słońca, niezakłócony i wolny).
No właśnie. Mogę słuchać Grönemeyera dzień i noc, bo z duszy i serca jest dla mnie stuprocentowym feministą. Der Mensch heisst Mensch (Człowiek znaczy człowiek).
Podobnie rzecz ma się z Pigmejką i Arabką, i tą, która jeszcze o tym nie wie, że kiedyś i ona będzie musiała się zmierzyć z własną biografią. Prędzej czy później, każda z nich sama przed sobą przyzna się do tego, kim naprawdę jest. Feministkę? Nie ma to znaczenia. Sobą – to najważniejsze. Dlatego że emancypacja, tak jak ją rozumiem, polega na przyznaniu sobie prawa do własnych myśli. Zaś pierwszy stopień jej wtajemniczenia to pogodzenie się z własnym ja. Tak a propos, czy Pan wie, że to właśnie Arabki kupują najwięcej na świecie luksusowej francuskiej bielizny? Feministycznej? Czy wśród zamówień są podwiązki i pasy do pończoch? Z góry zakładam, że zna Pan odpowiedź na to pytanie. Poza tym jak tu nie wierzyć w metafizykę, chociaż pewnie ja mam łatwiej w tym względzie niż Pan, bo nie zgłębiam sprawy naukowo. Otóż, wczoraj przysłał Pan z Emiratów maila, a ja dziś dostałam telefon z zaproszeniem na prezentację. Czego? Uśmiecha się Pan? Oczywiście… zgadł Pan. Najdroższych perfum świata „Amouge”. Przeczytałam maila jeszcze raz i gwoli sprostowania, nie denerwują mnie powtarzane telefonicznie scenariusze, bo przecież i ja niejeden w tej sprawie mogłabym napisać, ale wkurza bierność. Niemoc w walce o siebie. I jeszcze to wielożeństwo.
Oczami wyobraźni zobaczyłam te wszystkie kolejne żony, które jak jedna z bohaterek „Ojca chrzestnego”, zapalają świeczkę w kościele na wiadomość, że ich jurny mąż sypia z innymi kobietami. Nareszcie będą miały spokój. Wyśpią się, nie będą się bały kolejnych ciąż, pomyślą… Chociaż to ostatnie może być zbyt niebezpieczne, prawda?
Dla ich mężów.
Z dużą sympatią pozdrawiam i dobranoc,
MD