Литмир - Электронная Библиотека
Содержание  
A
A

Frankfurt nad Menem, piątek nocą

Godzinę temu zastanawiałem się, czy nasz los jest przypadkiem, czy przeznaczeniem. A jeśli przeznaczeniem, to kto pisze jego scenariusz? Kto dostał takie prawo? I od kogo? Jeśli Bóg, to od jakiego innego Boga je dostał?

Wracając wczoraj późnym wieczorem do domu, jechałem samochodem pustą ulicą w jednej z miejscowości pod Frankfurtem. Żadnych skrzyżowań. Lekki łuk oświetlony lampami żółtych lamp. Dobrze widoczna biała przerywana linia na dobrym asfalcie. Co 100 metrów znaki przypominające, że dopuszczalna prędkość wynosi 40 km/h. Pustka ulicy w wypieszczonym niemieckim miasteczku około dziesiątej wieczorem. Nagle zatrzymują mnie fioletowe światła migoczące na dachu policyjnego auta. Za czerwonym szlabanem zamykającym ulicę karetka pogotowia, obok mercedes, którym przyjechał lekarz (w niemieckich karetkach są sanitariusze, ale nigdy lekarz; lekarz jest przywoływany tylko, gdy zajdzie taka potrzeba). Arogancki policjant w czarnej skórzanej kurtce nakazuje mi zaparkować na poboczu. Parkuję i podaję dokumenty policjantowi. Kontroluje moje dokumenty. Sprawdza ich prawdziwość w komputerze w swoim samochodzie. Mam polskie nazwisko. Mówię z akcentem. Korzystając z nieuwagi policjanta, podchodzę bliżej karetki. Na poboczu ulicy wbity w przydrożne drzewo stoi czarny vw golf z dachem wgniecionym od strony pasażera do wysokości klamki. Na asfalcie ciało przykryte czarną folię. Dwóch młodych mężczyzn wydobywa metalizowaną trumnę ze srebrnego mercedesa stojącego naprzeciwko wraka. Jeden z nich ma papierosa w ustach. Stawiają trumnę na asfalcie obok ciała leżącego pod folią. Podnoszą ciało, nie zdejmując z niego folii. Folia przesuwa się. Dostrzegam białe buty z ostrym szpicem kończące się 10 cm za kostkę. Takie same kupowałem ostatnio z moją młodszą córką. Wpychają ciało do trumny. Zatrzaskują ją i wstawiają do mercedesa. Znajduję telefon w kieszeni kurtki. Dzwonię do córki. Odbiera.

– Ada, do cholery gdzie jesteś?! – krzyczę do telefonu.

– W domu, a gdzie mam być? – odpowiada spokojnie. – Czemu tak wrzeszczysz?

W tym momencie policjant w skórzanej kurtce wraca z dokumentami. Z krzykiem każe mi natychmiast wrócić do samochodu i odjechać. Nie rozumie polskiego. Nie ruszam się z miejsca. Zaczyna mi grozić. Przywołuje do pomocy kolegę. Odchodzę.

„W domu, a gdzie mam być…”. Jej głos, jej własny. Boże…

Przed godziną pojechałem w to miejsce. Do drzewa przybity drewniany krzyż. Świece. Pluszowe misie. Kwiaty. Miała na imię Sabrina. Na przybitej do drzewa fotografii postać młodej uśmiechniętej dziewczyny. W styczniu miała skończyć 17 lat. Przy drzewie młodzi ludzie, jechała ze swoim chłopakiem z tego samego gimnazjum, z maturalnej klasy. Nikt nie wie, jak doszło do tego wypadku. Chłopakowi, oprócz zgniecionej stopy, nic się nie stało. W karetce pobrali mu tylko krew do analizy. Nie stwierdzili obecności alkoholu. Jest w szpitalu psychiatrycznym.

Przypadek czy przeznaczenie? Na ten temat powstały książki, naukowe i pseudonaukowe rozprawy: filozofów, teologów, matematyków, astrologów lub szamanów. Niektórzy są na tyle aroganccy, że z przewidywania przeznaczenia, bądź jak kto woli przypadku, zrobili sobie zawód i za ustaloną stawkę wróżą z linii dłoni, układu gwiazd lub kart. Ja jestem wierzącym w Boga fizykiem, informatykiem, a ostatnio także chemikiem i wiem, że odpowiedź na to pytanie jest uzależniona od chwili. Są takie momenty, gdy wierzę, że coś zostało mi przeznaczone, aby tydzień lub godzinę później być pewnym, że to nic innego jak tylko przypadek. Życie to swoista realizacja Programu Losu. Nikt tak naprawdę nie wie, kto jest jego Programistę. I może na tym polega magia życia. Nie uważa Pani? Dla jednych zbiegi okoliczności to wynik z rachunku prawdopodobieństwa, dla innych to sposób Boga na to, aby pozostać w cieniu. I jedni, i drudzy mogą mieć rację. Mogą.

Zapalę jutro świecę przy drzewie Sabriny.

Pozdrawiam,

JLW

37
{"b":"88418","o":1}