Литмир - Электронная Библиотека
Содержание  
A
A

Frankfurt nad Menem, sobota rano

Pamięć jest funkcją czasu. Im dłuższy minie czas od jakiegoś wydarzenia, tym więcej nieistotnych szczegółów przyćmiewa samo wydarzenie, przenosząc jego prawdziwe znaczenie na dalszy plan.

13 grudnia 1981 roku miałem 26 lat i mieszkałem w Polsce. Wiedziałem, że są kraje, w których żyje się lepiej, wygodniej lub po prostu normalniej. Podróżowałem na tyle dużo, aby to wiedzieć. Ta wiedza nie uwierała mnie w żaden dotkliwy sposób. Urodziłem się między Bugiem i Odrą i byłem z tego dumny. Brzmi to być może patetycznie i dzisiaj w zglobalizowanym świecie bez granic nie jest en voque, ale tak było naprawdę. To był taki, gdy dzisiaj o tym myślę, geograficzny patriotyzm. Takie młodzieńcze niewzruszone przekonanie, że twój kraj jest lepszy od innych, ponieważ ty się w nim urodziłeś.

Gdyby ktoś wtedy powiedział mi, że będę kiedyś mieszkał w innym kraju, nie uwierzyłbym mu. Chciałem mieszkać wyłącznie w Polsce i wierzyłem, że doczekam się w końcu na swoje mieszkanie z łazienką i zaoszczędzę na małego fiata. Nie miałem paszportu w szufladzie, brałem udział w jakiś paranoicznych wyborach z 99,9% frekwencją wyborczą i kupowałem dolary na czarnym rynku, aby zaraz wydać je na dżinsy w Peweksie.

Jedyne, co mi tak naprawdę dokuczało, to uczucie, że urodziłem się w drugoligowym kraju. Świat (zachodni) postrzegał Polskę jako kraj biedaków, którzy raczej pójdą 5 km pieszo, niż wydadzą dolara na metro w Nowym Jorku lub Paryżu. Nie dostrzegał, że my szliśmy pieszo z kanapkami w plecakach do muzeów lub oper, a nie do Disneylandu. Bolało mnie, że zakwalifikowanie mnie do drugiej ligi, dotyczy to także mojego mózgu, mojej wiedzy, mojej kultury i mojego wykształcenia. Nie wiedziałem, w jaki sposób je się langustę, ale potrafiłem w czasie kolacji rozmawiać o najnowszych tendencjach w informatyce. Wiedziałem wprawdzie, że te tendencje wkrótce uobecnią się w ich laboratoriach, a ja będę tylko o nich czytał, ale mimo to wydawało mi się, że wiem o nich tyle samo, jeśli nie więcej. Po kolacji oni zamawiali taksówki i jechali z żonami do hoteli z wieloma gwiazdkami w centrum miasta, podczas gdy ja zabierałem swój plecak z szatni i szedłem pieszo do hotelu na przedmieściach. Bo ja wtedy sumiennie kolekcjonowałem wyrzeczenia, żeby powiększyć kolekcję dolarów, z którymi wrócę do Polski.

Ale moja żona, gdybym mógł ją tam zabrać, przyćmiłaby urodą i elegancją wszystkie kobiety.

Poza tym wiedziałem, że mieszkam w kraju, który odgrywa cały czas rodzaj politycznej komedii. Katoliccy milicjanci, partyjni byli ministranci, relacje ze zjazdów partii na początku dziennika, relacje z posiedzeń episkopatu na końcu. Dobrobyt w rocznikach statystycznych i kolejki przed kościołami po paczki żywnościowe ze znienawidzonych Niemiec.

Taki był scenariusz tej komedii. Historia była jej scenarzystą. Jałta, zimna wojna, „przewodnia rola” i strefa wpływów. Ja urodziłem się w swojej strefie i nie miałem czasu zmieniać historii. Pogodzony z nią robiłem swoje. Pracowałem i studiowałem, awansując społecznie z robotniczej klasy wiodącej do zubożałej klasy przyszłych inteligentów. Zresztą jaką historię ja miałem zmieniać?

Matka – apolityczna katoliczka, pół-Niemka urodzona w Berlinie, ojciec – Polak, ateista i liberał po trzech latach Stuthoffu. Przestał nienawidzić Niemców nie z dobrego serca, ale ze zmęczenia tą nienawiścią. Babcia pisząca mi kartki z listą zakupów niemieckim gotykiem i wstająca w wieku 89 lat z fotela na baczność, gdy w telewizji grali Mazurka Dąbrowskiego, dziadek zaczynający dzień od „Trybuny Ludu”, komunizujący ekspatriota – dla niego Polska skończyła się wraz z sanacją – nienawidzący polskich „przemalowanych komunistów”, bo Bierut wsadził go do więzienia na cztery lata za to, że w czasie wojny wstąpił do sprzyjającej Niemcom granatowej policji.

Poznałem kilka wersji tej samej historii. Do dzisiaj nie wiem, która jest prawdziwa. Czy w ogóle istnieje jakaś jedna prawdziwa wersja historii? Według Marqueza („Sto lat samotności”) historia to wcale nie to, co się naprawdę wydarzyło, ale głównie to, co ludzie sobie przypominają i co oraz jak o tym opowiadają. Trzy pokolenia na 50 metrach kwadratowych w moim toruńskim mieszkaniu i czworo łudzi opowiadający cztery różne wersje tych samych wydarzeń. Piątą, zupełnie inną wersję ze zdumieniem poznawałem w szkole. Wydaje mi się, że to musi być jakaś narodowa cecha Polaków (i chyba także Żydów): mamy w sobie gen anarchii przejawiający się dążeniem do własnego wyjaśniania świata.

13 grudnia 1981 roku w niedzielę około 9.00 obudził mnie rano ojciec i powiedział, że mam wstawać. Bo inaczej nie zdążę na korepetycje. Zapytałem dlaczego. Odpowiedział: „Wprowadzili w nocy stan wojenny, nie będziesz mógł pojechać samochodem . Wstawaj, ho się spóźnisz”.

Mój ojciec przyjmował historię ze spokojem. Nie znosił polityki i polityków. Do końca życia traktował polityków jak totalnych nieudaczników. Mówił mi zawsze, że polityk, to ktoś, kto oprócz tego, że potrafi wiarygodnie kłamać, nie potrafi nic innego.

„Ucz się, abyś nigdy nie musiał zostać politykiem” – dodawał.

Stan wojenny ogłoszony w telewizji przez generała z pudrem na twarzy nie zrobił na nim specjalnego wrażenia. Gdy ktoś przez cztery lata wychodził rano przed barak na apel w obozie koncentracyjnym i słyszał wrzask pijanego lub skacowanego gestapowca, nie przejmuje się specjalnie usłyszanym w ogrzanym mieszkaniu apelem zaczynającym się od słów „Drodzy rodacy”. Dla mojego ojca świat składał się obietnic i gróźb wypowiadanych przez normalnych ludzi. Tych prawdziwych, poza historią. Takich jak jego syn, który miał być w Toruniu na korepetycjach o 10.30. Ojciec traktował 13 grudnia jak kolejną scenę w komedii, którą przyszło mu oglądać.

Nie poszedłem tego dnia na żadne korepetycje. Nie podzielałem obojętności mojego ojca. Słuchałem w telewizji propagandowych przemówień i zastanawiałem się, ile w nich jest prawdy. Do dzisiaj tego nie wiem.

Moje życie zmieniło się tamtego dnia. Okazało się, że historia nie rozgrywa się na oddalonej scenie jak sztuka, którą ogląda się z widowni. Że dotyczy także mnie.

Podejrzewam że każdy mógłby opowiedzieć swoją własną historię związaną z tym dniem. Pani pewnie także. 13 grudnia…

Ta data jest i pozostanie szczególna.

Serdecznie,

JLW

45
{"b":"88418","o":1}