Frankfurt nad Menem, środa rano
Pani Małgorzato.
chciałbym usiąść przy Pani na tej ławce… Tam w Busku.
Wydaje mi się, że Domagalik w T-shircie odbarwionym przez siarkę i niedbale spiętych włosach, Domagalik uwolniona sama przez siebie, bez ciśnienia pośpiechu, bez kortyzolu we krwi, bez telefonu komórkowego w pobliżu, bez myśli krążących po stronach właśnie zamykanego numeru gazety, bez gorączki właśnie kręconej „Gorączki”, bez astmatycznego oddechu Warszawki na plecach, ta Domagalik jest zupełnie inna. Dotychczas – tak mi się wydaje -nieodkryta. I dlatego chciałbym przysiąść się do Pani na tej ławce i porozmawiać. Bez dyktafonu i bez notatnika. Czy chciałaby Pani wiedzieć, jakie pytania zadałbym Pani, z obietnicą, że natychmiast zapomnę odpowiedzi?
Mam kolegę, Niemca, który dzieli kobiety na dwie kategorie: te, które interesują się piłką nożną i te, które są brzydkie. Gdybym ja był kobietą, to nigdy by na mnie nie spojrzał. Nie uważam, że jako kobieta byłbym szczególnie ładny, ale interesuję się piłką. Tyle tylko, że zupełnie nie interesuje mnie, kto wygrał, kto przegrał, kto zremisował, kto strzelił, kto nie strzelił, a kto przestrzelił. Wynik meczu jest mi zupełnie obojętny (chyba że gra Polska, wtedy staje się na krótko telewizyjnym ortodoksyjnym szalikowcem). Nieobojętne mi jest jednak, co z tego wyniku wynika dla ludzkości. Ostatnio późnym wieczorem, po meczu Niemcy-Holandia (1:1) jechałem samochodem ulicami opustoszałego Frankfurtu. Billboardy na ścianach miasta pełne są reklam nawiązujących do odbywających się właśnie mistrzostw Europy. Najczęściej reklamują piwo, bez którego „piłka nożna nie ma smaku”, lub ciekłokrystaliczne – ciągle jeszcze bardzo drogie – telewizory, bez których „piłka nożna jest nie do poznania”. Tak jakby na ekranach tradycyjnych telewizorów ci faceci grali w piłkę ręczną. Szczególnie reklamy telewizorów zwróciły moją uwagę. Billboardy układają się w historię opowiedzianą w trzech obrazach. Na pierwszym po wyświetlanym wyniku 1:0 (w tle jest niemiecka flaga) atrakcyjna dziewczyna ma w ręku stanik, który z siebie zdjęła, na drugim (2:0) ma w dłoni koronkowe stringi, a na trzecim (3:0) klęczy z głową pomiędzy udami mężczyzny siedzącego przed telewizorem. Na razie nie przeczytałem, aby jakaś niemiecka feministka podniosła alarm i zaczęła nawoływać do bojkotowania firmy produkującej te telewizory i zrywania plakatów z billboardów.
A jeśli już mówimy o telewizji, piłce nożnej i kobietach, to nie mogę się powstrzymać przed podzieleniem się z Panią -prawdziwym kibicem – informacją, którą wyczytałem wczoraj w jednej z brytyjskich gazet. Okazało się, że ponad 4o% mężczyzn najchętniej oglądałoby telewizyjne transmisje ze spotkań piłkarskich w samotności lub z kolegami i chętnie pozbyłoby się swoich i w ogóle wszelkich kobiet w tym czasie. Okazało się, że kobiety po prostu im przeszkadzają i w najwyższym stopniu denerwują. Z ankiety przeprowadzonej na zlecenie gazety wynikają następujące – w porządku od najważniejszych do najmniej ważnych (procentowo) – powody, dla których mężczyźni wolą oglądać piłkę nożną bez kobiet:
– kobiety przytulają się w trakcie transmisji
– nieustannie pytają, co to jest spalony
– chwalą wygląd graczy drużyny przeciwnej
– pytają o powód rzutów karnych
– przekręcają nazwiska piłkarzy
– w trakcie meczu chcą rozmawiać na tematy niezwiązane z piłką nożną
– przez pomyłkę krzyczą z radości, gdy bramkę zdobywają przeciwnicy
– nawet w drugiej połowie potrafią zapytać: w jakich kolorach grają nasi?
– w czasie przerwy przełączają telewizor na inny kanał, zamiast słuchać komentarzy ze studia
– na zarejestrowane na kasecie wideo najlepsze fragmenty meczu nagrywają, już po tygodniu, jakieś bezsensowne seriale.
Przyzna Pani, że są to bardzo ważne powody, prawda?
Piłka nożna, a przede wszystkim jej aktorzy, są w Niemczech ozdobnym i nakręcającym sprzedaż tematem mediów. Publikuje się chętnie ich rozliczenia podatkowe (w milionach euro), zamieszcza zdjęcia ich domów w najlepszych dzielnicach niemieckich metropolii i najnowszych modeli Ferrari lub Maserati (Mercedesy są dla tych z ławki rezerwowych) parkujących przed tymi domami. Bardzo rzadko zwraca się uwagę – mam wrażenie, że nawet celowo przemilcza – na to, że są to milionerzy bez matury. Specjalne zainteresowanie poświęca się kobietom, z którymi akurat sypiają „nasi chłopcy”. Prasa stara się odzwierciedlać przekonania „narodu” i oburza się wraz z „narodem” (czytającym najczęściej SMS-y i „Bild” – gazetę-matkę polskiego „Faktu”), gdy piłkarze narodowej dwudziestki dwójki (bo przecież już od dawna nie jedenastki) nie sypiają w swoich małżeńskich łóżkach. Dzięki piłce nożnej poznajemy prawdziwe wartości moralne wyznawane przez społeczeństwo. Ktoś, kto biega po boisku w koszulce z narodowymi symbolami i ma dokopać – ma dokopać, bo to za nasze podatki! – Holendrom, Francuzom, Portugalczykom, a najbardziej Anglikom, powinien być wierny swojej żonie. Okay, gdy dokopie, to przymknie się na to oko, ale gdyby, broń Boże, nie dokopał, biada mu.
Pamiętam nagłówki gazet (nie tylko „Bilda”) sprzed kilku miesięcy, gdy Oliver Kahn (z Bayern Monachium), bramkarz narodowej niemieckiej drużyny, został przyłapany na zdradzie. Jeśli zdrady mogą mieć w ogóle jakiś ranking, to na tej liście rankingowej zdrada Kahna ma najwyższy wskaźnik mojej dezaprobaty. Kahn zdradzał swoją żonę z naćpaną bywalczynią nocnych klubów w Monachium na dziewięć dni przed narodzinami swojego drugiego dziecka. Moim zdaniem nawet zdradzać trzeba z poczuciem godności i odpowiedzialnością. Jak Pani myśli? Może gdy ma się maturę, zdradza się z większą klasą?
Piłka nożna, nawet jeśli pominąć wyniki, jest interesująca. Czasami żałuję, że nie czuję żadnych specjalnych emocji, gdy 22 dorosłych mężczyzn ugania się za piłką. Włączam telewizor, wyłączam głos i siadam z książką w fotelu. Znam wynik i na drugi dzień mam co opowiadać w firmie przy automacie do kawy. Przecież oglądałem mecz…
A Kahna nigdy nie polubię. Nawet gdyby zdobył mistrzostwo nie tylko Europy, ale i wszechświata.
Nieprzypadkowość biografii? Im dłużej żyję, tym więcej przeżywam. A ostatnio także im więcej czytam książek, tym bardziej zastanawiam się nad pytaniem, co jest przypadkiem, a co jest przeznaczeniem. Kiedyś pytano mnie o to jako fizyka i ogólnie naukowca w jakimś prasowym wywiadzie. Nie potrafię z pamięci odtworzyć dokładnie tego, co wtedy odpowiedziałem dziennikarce, ale wiem, że było to coś zbliżonego do tego, z czym chcę się z Panią podzielić teraz.
Starość nie jest przypadkiem. To pewne. Starzenie się i nieuchronnie następująca po nim starość jest naszym przeznaczeniem (jeśli oczywiście nie pojawi się w naszym losie jakiś zły przypadek i nie pozwoli nam jej doczekać). Życie ludzkie zaprogramowane jest ze skończoną liczbą podziałów komórek. I tego nie zmieni ani farmakologia, ani chirurgia plastyczna, ani -jak na razie – genetyka i inżynieria molekularna, w których pokłada się obecnie największe nadzieje. Po pewnej liczbie podziałów wyczerpujemy swój limit i wszystko się kończy.
Muszę się Pani przyznać, że bardziej boję się starzenia niż starości. Głównie dlatego, że ze starzeniem trzeba potykać się każdego dnia przez długi okres, a starość trzeba któregoś dnia po prostu zaakceptować. Średnia długość życia dzięki postępowi w medycynie, wzrostowi dobrobytu i rozbudowie systemów opieki zdrowotnej stale wzrasta (przynajmniej w krajach tzw. gospodarczej Północy). Ale gdy przyjrzeć się temu dokładnie, to bez trudu można zauważyć, iż wydłużeniu ulega jedynie… starość. Nie przedłuża się nam ta najlepsza środkowa część życia. Przedłuża nam się jedynie starość. Nie wiem, czy chcę, aby tak zdarzyło się i moim przypadku.
Zastanawiałem się ostatnio, kiedy zaczyna się starość? I od czego się zaczyna? Czy u kobiety starość zaczyna się menopauzą czy raczej decyzję, że ta spódnica jest w jej wieku za krótka? A u mężczyzn? Kiedy u mężczyzn zaczyna się starość? Czy od momentu, w którym mając wieczorem dwie opcje do wyboru, wybierają tę, dzięki której będą szybciej w domu?
Ma Pani rację. Wszystko w życiu ma swoją porę. Właściwą porę. Swoje miejsce i swój czas -jak Pani to ujęła. Tylko kiedy pora jest właściwa?
Ten temat jest bardzo filozoficzny. Pamięta Pani naszą rozmowę o Schopenhauerze i Nietzschem? Obydwaj intensywnie zajmowali się naturą przemijania czasu. Artur Schopenhauer porównywał poszczególne okresy życia do pór roku. Wyróżnił trzy dziesiątki lat między 20 i 50 rokiem (w jego czasach medycyna nie była tak zaawansowana). Według niego odpowiadały one wiośnie, latu i jesieni. Nietzsche inaczej to ujmował, ale generalnie zgadzał się z nim, pisząc, że jesień życia jest „tajemnicza jak wszystko, co znajduje się w spokoju, podobna do wysokiego, obszernego płaskowzgórza, po którym przebiega wiatr chłodny; z jasnym bezchmurnym niebem ponad tem, dniem i nocą spoglądającym zawsze z jednakową łagodnością…”.
Wczoraj kupiłem sobie skuter. Klasyczną, wytęsknioną vespę (po polsku osę) w metalizowanym perłowym kolorze, na którym zatrzymane krople deszczu mają lazurową poświatę. Nie ma praktyczniejszego środka lokomocji w zapchanym samochodami Frankfurcie. Nie przyszło mi do głowy, że w moim wieku na skuterze mogę wyglądać jak ktoś, kto „podejmuje desperackie próby zatrzymania na sobie wzroku”. Może i te kobiety w zbyt obcisłych bluzkach przechadzające się po parku w Busku także nie zdają sobie z tego sprawy?
Niech Pani wypoczywa…
Serdeczności z Frankfurtu,
JLW
PS Dzisiaj jest 16 czerwca 2004 roku. Dokładnie 100 lat temu 22-letni absolwent University College w Dublinie James Joyce umówił się na pierwszą randkę z Norą Barnacle, córką piekarza i zarazem pokojówką w jednym z podrzędnych dublińskich hotelików. Musiało to na nim zrobić duże wrażenie, skoro właśnie ten dzień, 16 czerwca 1904 roku, jest dniem w którym żydowski akwizytor ogłoszeniowy Leopold Bloom, bohater „Ulissesa”, przeżywa swój niezwykły dzień-jak-co-dzień wypełniony zwyczajną krzątaniną. Dla niektórych opis przeżyć Blooma Joyce zamknął w Największej, Najważniejszej i Najbardziej Oryginalnej książce w historii literatury, wszystko pisane wielką literę.