Panie Januszu,
pamięta pan Rocco Buttiliogne? Homoseksualizm jest grzechem. Tak uważa. Co więc nim jest w tym wypadku? Czy homoseksualizm, to przewinienie wobec Boga, nas heteroseksualnych, natury czy też przede wszystkim wobec tradycji i obywatelskiej przyzwoitości? Ta wielowątkowość w definiowaniu homoseksualnego grzechu to jeden z powodów, dla których tak mocno trzyma się ten, jeden z ostatnich obyczajowych bastionów, homofobia. Nie chcę mieć sąsiada, nauczyciela, przyjaciela – homoseksualisty. Określenia tego po raz pierwszy użyto w 1868 roku i według Michela Foucaulta mniej więcej w tym samym czasie nadano mu kategorię seksualną i prawną. Kobiecość i homoseksualizm to plemienne tabu Polaków? – pisze w jednym z rozdziałów wydanej właśnie książki „Homofobia po polsku” Tomasz Kitliński. Skąd w nas nienawiść do kobiet i gejów? Skąd zło? Jak pisał wychodzący poza heteroseksualizm Witold Gombrowicz: w tym sęk, że ja wywodzę się z waszego śmietnika. We mnie odzywa się to, co w ciągu wieków wyrzucaliście jako odpadki. Geje w Polsce to ciągle odpadki, podsumowuje Kitliński. Czy przesadza? Nie ma racji, gdy pisze, że w Polsce nadal obowiązuje podział na obcych (Żydzi, Romowie, kobiety, geje, bezrobotni i bezdomni) i swoich – wszystkowiedzących, sprawiedliwych i żeby wrócić do meritum, bezgrzesznych? Co więcej, nazwanie kogoś homoseksualistą nadal nie jest etycznie neutralne. Gej – grzesznik, rozpustnik. Homoseksualista jest grzeszny, bo jego seksualne inklinacje nie są uwarunkowane genetycznie, bo w jego miłości chodzi tylko o seks, bo jego orientacja to swego rodzaju moda na rozpustę. Mary McIntosh, brytyjska socjolog, uznała etykietę „homoseksualista” za narzędzie kontroli społecznej umożliwiające oddzielenie skażonych dewiantów od nieskażonej większości. I dlatego jedynym remedium na homofobię jest wyjście z ukrycia obcych i rozpoczęcie przez nich życia u boku swoich. Wiem jedno, gejowi nie z każdą kobietą jest po przyjacielskiej drodze. Nie znoszą zwłaszcza tych, które obnoszą się ze swoją kobiecością. Tą zewnętrzną. Nie lubią unoszących się piersi w mocno rozpiętej bluzce.
Brzydzą się ostentacyjną seksualnością. Nie denerwuje ich kobieca dusza, bo w tej równie wiele dramatu, co w ich codziennych lękach. Największy problem mają ci spośród nich, którzy mimo wszystko robią dobrą minę do złej gry.
Odpowiadają na zachęty i komplementy kobiet, którym się podobają, ale potem gdy mają im dać swój numer telefonu, to w ostatniej chwili zmieniają w nim ostatnią cyfrę. Bardzo męczą się także ci, którzy udają heteroseksualnych mężów i ojców. Co dzieje się z ich życiem? Wystarczy obejrzeć serial telewizyjny „Anioły w Ameryce”. Pewnie dlatego tych, którzy zdecydowali się na życie otwarte, zwłaszcza w Polsce, jest tak niewielu.
Kumpluję się z jednym z tych, którzy nie zdecydowali się na outgoing.
Przystojny, męski i nikt nigdy nie widział go w klubie dla gejów. Spotykamy się dość często i rozmawiamy o jego życiu utajnionym, o tym, jak trudno mu je sobie ułożyć. Bo z kim i gdzie? Wiem, jacy mężczyźni mu się podobają, i łapię się na tym, że gdy o nich rozmawiamy, to tak, jakby robiły to dwie kobiety. O ten… to ma coś w sobie itd. Nigdy nie precyzujemy co, choć pewnie okazałoby się, że każde z nas, mówiąc o tym czymś, ma co innego na myśli. Gdy się poznaliśmy, mój dzisiejszy kumpel już w trzecim zdaniu powiedział, bo wie pani ja… Tak, wiem – zakończyłam. Skąd?
Być może z powagi, jaką usłyszałam w jego głosie. Nie ma co ukrywać, ale należę do tych, którym lepiej się żyje z wyidealizowaną wizją świata gejowskiego. Tolerancyjni, niezawistni, pogodzeni z własnym wyborem. Pełen zakres praw (oprócz adopcji) i nie ma sprawy. O „Lubiewie” Michała Witkowskiego zrobiło się głośno. Mój inny gejowski znajomy podarował mi tę książkę ze słowami: musisz przeczytać. Cudowne, choć są w niej i mocne sceny To prawda. Są brudne, turpistycznie fizjologiczne. Wstrętne.
Witkowski oprowadza nas po świecie pedałów i ciot. Zmusza do wizyt w blaszanych szaletach miejskich i do wysłuchiwania, no właśnie czego? Gejowskich historii. Ludzkiego upodlenia. Kangurzyca, Cyganka, Paula. Z wierszy Flory Restauracyjnej taki cytat:
Ja Ciota będę się przejmowała
ukrywała
prosiła o akceptację
ćwiczyła na ulicy męski krok
znosiła przytyki
podkulała ogon, gdy krzyknę
robiła minę zbitego psa, gdy zagwiżdżę
garbiła się i przyspieszała kroku, gdy beknę,
ubierała się po męsku, żeby przypadkiem się nie obejrzeli
płaszczyła się przed tym całym heterycznym sanepidem
Niespodziewanie nieznośne stało się dla mnie to, że książka Witkowskiego i jej akcja dzieje się we Wrocławiu. Pamiętam te miejsca, które mijałam w drodze na uczelnię, ten słynny gejowski pisuar tuż obok kościoła Bożego Ciała i tę małą kawiarenkę na przeciwko gmachu Opery, gdzie z apetytem pożeraliśmy wuzetki. A więc ten świat istnieje naprawdę? A może by tak bez zbędnego patosu, ale w imię zwyczajnej przyzwoitości pochylić się nad słowami Leszka Kołakowskiego, który powiada, że marsz ku społeczeństwu otwartemu, gdzie w każdym widzi się człowieczeństwo i gdzie wszyscy są równi w moralnych powinnościach i roszczeniach, zapoczątkowały różne cywilizacje: mędrcy greccy, prorocy żydowscy, święci buddyjscy i chrześcijańscy torowali drogę ku moralności uniwersalnie ludzkiej. A przecież tam też byli obcy.
Pozdrawiam,
MD