Литмир - Электронная Библиотека
Содержание  
A
A

Fisher popiera także znany absolwent Oksfordu, brytyjski biolog Desmond Morris, autor bardzo popularnej, także w Polsce, książki ot „Naga małpa”. Uważa on, że kobiecy orgazm sprzyja zapłodnieniu, ponieważ zatrzymuje spermę w drogach rodnych kobiety. Pisze on o tym tak: „każda reakcja, która skłania samicę do zachowania pozycji leżącej, kiedy samiec ejakuluje i kończy kopulację, jest czymś nader korzystnym, zaś gwałtowny orgazm samicy, który zaspokaja ją seksualnie i pozostawia wyczerpaną, przynosi właśnie taki rezultat”. Twierdzenia Morrisa mają nawet swoją – dość frywolną – nazwę: „teoria ssania”. Morris wysunął jedynie hipotezę, że kobiecy orgazm przyczynia się do reprodukcyjnego sukcesu. Inni chcieli to sprawdzić empirycznie. W 1993 roku Robin Baker (kobieta) i Mark Bellis (mężczyzna) ogłosili na łamach prestiżowego czasopisma naukowego „Animal Behaviour”, że teoria ssania przekłada się na praktykę. W swoim eksperymencie zmierzyli oni objętość spermy wypływającej z wagin 32 kobiet po akcie seksualnym (objętość materiału badawczego mierzyli osobiście). W ten sposób ustalili, że kobiecy orgazm, osiągnięty w przedziale od jednej minuty przed ejakulacją mężczyzny do 45 minut po niej, zwiększa ilość nasienia, które pozostaje w drogach rodnych kobiety.

Specjaliści od anatomii także stoją po stronie Fisher. Przynajmniej jeśli chodzi o cielesne wyposażenie kobiety do percepcji rozkoszy. W 1998 roku australijska ginekolog Helen O'Connell odkryła, ku ogromnemu zaskoczeniu nie tylko mężczyzn (według badań Durexu około 23,5% mężczyzn w Polsce nie słyszało nigdy o tym, że kobieta posiada łechtaczkę, a ponad 37% nie potrafiłoby jej zlokalizować!), że łechtaczka jest wielokrotnie większa, niż dotychczas uważano, i nie jest z pewnością zminiaturyzowanym w swoich rozmiarach (i w swojej roli także) odpowiednikiem męskiego penisa. O'Connell ustaliła, że u większości kobiet łechtaczka ma około 9 centymetrów długości i swoimi skrzydłami otacza z obu stron wejście do pochwy. Łechtaczka to nie żaden „zubożały homolog męskiego penisa”. Nie dość, że jest ponad dziewięć razy większa niż dotychczas sądzono to ponadto wyposażona jest w około 8 tysięcy zakończeń nerwowych 8 tysięcy! Jest to liczba porównywalna z liczbę zakończeń nerwowych na przeciętnych rozmiarów penisie dorosłego mężczyzny. Na dodatek jedynym uznawanym przez współczesnych ewolucjonistów powodem, dla którego jest tak duża i tak unerwiona, jest właśnie umożliwienie kobiecie przeżywania orgazmu. Łechtaczka ewolucyjnie i anatomicznie służy tylko jednemu: dostarczaniu kobiecie przyjemności. Zwracam w tym momencie bardzo uprzejmie, ale zdecydowanie Pani uwagę na rok tego okrycia: 1998! Nie sędzi Pani, że nauka (zdominowana przez mężczyzn) jest – po odkryciu O'Connell – winna przeprosiny kobietom? I to na kolanach? W czasach sond kosmicznych wysyłanych na obrzeża wszechświata, bomb neutronowych, Internetu i zdekodowanego genomu nagle odkryto, że kobieta nosi w sobie coś, co jest ponad 9 razy większe i tysiąc razy wrażliwsze, niż dotychczas zakładano! To tak jakby odkryć małą Kubę i uznać oraz ogłosić światu, że odkryto Amerykę. Dawno już policzono igły wszystkich gatunków jeży, zmierzono średnią długość penisa wszystkich rodzajów wielorybów, określono dokładnie liczbę plam na skrzydłach motyli występujących w dorzeczu Amazonki, ale – przez przeoczenie zapewne (sic!) – nie zajmowano się z należną uwagę anatomią krocza kobiety. To moim zdaniem bardzo istotne przeoczenie, które może mieć – teraz piszę z jak największą powagą – praktyczne konsekwencje. Sam sprawdziłem: w żadnym podręczniku anatomii dla studentów polskich uczelni medycznych nie wspomina się o anatomicznym odkryciu dr O'Connell. W związku z tym należy założyć, że przy operacjach wykonywanych na podbrzuszu kobiety nie zwraca się zupełnie uwagi na fakt że skalpelem, nieraz bez medycznego uzasadnienia, można uszkodzić coś naprawdę ważnego. Mężczyźni nie dość, że często nie potrafię dostarczyć kobiecie przyjemności, to na dodatek mogę ją od tej przyjemności, dosłownie (!), odcięć.

Wielu biologów ewolucyjnych nie zgadza się z Fisher twierdząc, że orgazm u kobiety to nic innego niż tylko przypadkowy efekt uboczny męskiego orgazmu, i jako taki nie przynosi żadnych konkretnych ewolucyjnych zysków. Podobnie jak zupełnie niepotrzebne są mężczyźnie brodawki na piersiach. Są, ale gdyby ich nie było, to ewolucji także nic do szczęścia by nie brakowało. Naukowcy ci wyrażają opinię, że gdyby orgazm kobiety przynosił prokreacji (ewolucyjnie rzecz biorąc) jakieś korzyści, to kobieta miałaby go – tak jak mężczyzna -zawsze. Odpowiedź Fisher na ten argument (odtwarzam za wywiadem, którego udzieliła ostatnio niemieckiej prasie) jest nie tylko rzeczowa, ale i moim zdaniem bardzo piękna. Orgazm jest dla kobiety najbardziej zmysłowym przeżyciem i w związku z tym – to jest logiczne – przedkłada ona, ponad innych mężczyzn, tego mężczyznę, z którym orgazm osiąga. Orgazm staje się dla kobiety przyrządem pomiarowym, którym mierzy oddanie swojego partnera. Ten, który z cierpliwością stara się kobiecie orgazm zapewniać, zwiększa swoje szanse na to, że kobieta przy nim pozostanie. Poza tym oznacza to dla niej, że taki partner będzie nie tylko dobrym kochankiem, ale także dobrym, troskliwym ojcem ich dzieci. W odróżnieniu od niecierpliwego egocentryka, który interesuje się jedynie swoim orgazmem. W ten sposób kolejny raz orgazm kobiety sprzyja i zachęca ją do prokreacji, która dla ewolucji i przetrwania gatunku jest najważniejsza.

Zgodzi się Pani jednak ze mną, że mało kto myśli w łóżku o ewolucji, prawda? Wszyscy myślą tylko o tym jednym. I mają rację…

Pozdrawiam serdecznie,

JIW

PS Pytanie #6: Czy uważa Pani, że Fisher jest feministką?

73
{"b":"88418","o":1}