Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Koniec sierpnia

8. tydzień:

Dziecko jest wielkości ziarna fasoli 14 – 20 mm. Na twarzy widać dziurki nosa. Tworzą się uszy. Palce są jeszcze ukryte w fałdach skóry. W sercu rozwijają się zastawki. Doskonalą się płuca.

O trzeciej kończę pisać ostatnią stronę Miasteczka, cudem zdążyłam. O czwartej na lotnisko. Żegnamy się, Pietuszka żegna nas dwoje: „Dbaj o Połę”. Upieram się, że będzie Nana albo Lula.

– Ty wybrałeś nazwisko, zostaw mi imię.

– Żadna Lula.

– A Pola to ma na pewno przylizane jasne włosy, przedziałek pośrodku i perkalową sukienkę – wybrzydzam.

– Właśnie, od razu się ją widzi.

– Przegadamy – wiem, nikomu nie podoba się Lula, może uda mi się z Naną, mamy na to pół roku. Jeżeli będzie chłopiec – też jak najprościej: Teo.

Pietuszka wyczuwa dziewczynkę.

Celnik przegania nas do wyrysowanej na podłodze zagrody z żółtym napisem PUSS – całowalnik. Natychmiast przechodzi nam czułe natchnienie.

Do odlotu zostało pół godziny. Z baru przepłoszył mnie papierosowy dym. Łażę po zatłoczonym korytarzu, chroniąc się przed buchającymi z free shopu perfumami. Jest kącik dla palaczy, dla zjadaczy sushi, a nie ma bezwonnego kąta dla takich psów jak ja. Wyczuwam cienie zapachów, ich prawdziwe intencje ukryte pod kwiatowym bukietem perfum. Słodkości ulatują z flakonów szybciej niż z obietnic pijaka i zostaje to, co na dnie – alkohol. Nie wiem, gdzie się schować. Z nosa pocieknie mi zaraz krew. Perfumowany smród przeżarł gardło.

Nie tak dawno potrafiłam zamykać oczy i wyobrażać sobie przestrzeń zapachu – jego pofałdowanie, przezroczystość. Wydrążenie suchego aromatu kandyzowanych gruszek albo śliwek. Issaye Miyake były nagrzane słońcem, Shalimar miało falującą powierzchnię aksamitu. CK One oddalało się zawsze na wyciągnięcie dłoni, nie dało się dotknąć. Perfumy były samotne, od razu dorosłe i miały tylko wspomnienia (zapachów).

Dla mnie są też wspomnieniem zmysłu, który stał się nagle najważniejszy. Po co mi ten monstrualny węch? Żeby odróżnić miligramy starego jedzenia i nie zatruć nimi dziecka? Uciekać od niby – bezwonnych plastików, parujących chemią?

Powonienie było pierwszym uczuciem, gnieżdżącym się w starym, gadzim mózgu, i pamięcią tego, co dobre albo złe. Każdy aromat ożywia wspomnienia schowane pod nową korą ludzkiego mózgu. Nie sposób opisać zapachu – jest najwcześniejszą emocją z czasów, gdy nie znaliśmy słów. Czy dlatego zamiast ludzkiego nosa muszę mieć w ciąży węch gada, płaza, polującego drapieżnika, że noszę w sobie kijankę embrionu, ogoniastego stworka, powtarzającego mordęgę ewolucji? Na początku mój brzuch był oceanicznym akwarium, potem terrarium. Czy dzisiaj jestem gadzią matką? Matką jaszczurką albo węszącym małym ssakiem. Ćwiczę zwierzęcy instynkt macierzyństwa aż do zostania ludzką mamą? A kiedy powstaje dusza? Przed ogonem i płetwami czy po? Dla świętego Tomasza poczęcie nie było jednoczesne ze stworzeniem ludzkiej istoty obdarzonej duszą. Ona wcielała się w człowieka później, jeszcze później w dziewczynkę.

O ile pamiętam, Stwórca ożywił Adama, wdychając mu duszę przez nos. Nie ducha, ale jedną z dusz, zwaną Nefesz, tę uwikłaną w ciało, siłę życiową wspólną wszystkim zwierzętom. Stąd bezbronność mojego nosa, przez który Bóg przetacza Ci odwieczny oddech zwierzaczkowego życia – Nefesz? Zakrywam twarz chustką i robię głęboki wdech, idąc po cuchnącej plastikiem wykładzinie do samolotu. Czuć trochę paliwo. Dopiero na wysokości dziesięciu kilometrów, gdy powietrze nie wciska mi do nosa wszystkich zapachów, mogę odetchnąć. Minęły mdłości, jestem znowu jak dawniej, przygłuchą od zmiany ciśnienia, przyślepą (wyjmuję wysychające szkła kontaktowe), pozbawioną węchu sobą.

Z Okęcia prosto do Holidaya. Zmierzch, koniec lata. W hotelu ciągle ta sama klimatyzowana pora roku. Proszę pokój „dla pilotów” (lądujących tu tylko, żeby się przespać) – hasło, po którym nie trzeba wyliczać, że ma być cicho, nie od ulicy, wysoko.

Chleba! Chleba! Ja tu za polskim chlebem. Szwedzi, biedny naród, nie znają zapachu piekarni, świeżego, prawdziwego chlebka. Udaje mi się wyżebrać kromkę w hotelowej kawiarni tuż przed zamknięciem. Zasypiam, ssąc chrupką skórkę przy migoczącym w telewizji Człowieku z żelaza. Jak kombatant chciałabym powiedzieć: „Tacy byliśmy młodzi: No i co? Skoro Człowiek z…, to jutro kończy się sierpień. Jedyne, z czym po latach kojarzy się «Solidarność», z kalendarzem”.

Rytuał ciąży: odbija mi się, bekam na dobranoc. Kolejny dzień z życia bekasa.

11
{"b":"88977","o":1}