Ośmiogodzinna jazda pociągiem z Gdańska do Łodzi. Podróż w przeszłość. Albo mróz i oszronione siedzenia, albo skwar spieczonych grzejników. Koło Aleksandrowa przechodzą korytarzem młodziankowie.
– Te, żarowa – wyśmiewają mój brzuch. Odzwyczaiłam się od chamstwa. Matka Boska Królową Polski, reszta to brzemienne dziwki.
W Kutnie wsiada elegancki starszy pan. Przynosi z Warsu piwo, częstuje sokiem. Wyjmuje z portfela zdjęcie rodzinne: portret wilczura.
– Kocham zwierzęta. Żona, dzieci… wie pani, oni sobie poradzą, a zwierzęta bezbronne. Daję na schroniska kilkanaście tysięcy… Biedni potrzebują, wiem… ale zwierzęta bezbronne.
Opowiada swoje życie: zagryzły go ludzkie zwierzęta.
Zaśnieżona Łódź. „Uć”, jak zaczynają już mówić przez dworcowe megafony i w łódzkim radiu. Za kilkanaście lat będzie pociąg do Oci. O ile nie zostanie stara pisownia „Udź”, a stąd komplikacje ortograficzne, przy których będą się upierać profesorowie, dbający o czystość języka.