Niech żyje USG! Gdyby nie prześwietlenie, podejrzewałabym bliźniaki. Pola skrobnęła naraz w dwóch odległych miejscach, akrobatka.
Dwudziesty szósty tydzień ciąży i ciśnienie przyzwoite. Miało się skopsać po dwudziestym tygodniu, wrócić do chorobliwej normy. Jednak nadal nie muszę brać leków. Cud życia cudownie uzdrowił mnie z choroby?
Pacjentka w szpitalu proponuje Pietuszce kilka tysięcy koron za to, że jest tak dobrym terapeutą.
– Nie trzeba. Dostaję pensję za moje człowieczeństwo.
Roztopione jezioro. Odpoczywam na pomoście, zawiał wiatr. Z bezlistnych brzóz osypuje się na mnie wiosenny świergot ptaków. Ostrzony na mrozie, wbija się piskliwie w ciszę ciemnego lasu i wystygłej plaży.
Kłaniam się staruszkowi pędzącemu z wózkiem na kółkach do lasu.
– Hej! – wołam przyjacielsko.
Nie pogadamy. Dziadek jest pospieszny. Łażę samotnie, Pietuszka odsypia dyżur. Nie tęsknię za ludźmi, może trochę, ale to już ma po szwedzku nazwę choroby – salskapsjuk: chory na towarzystwo. Gralsjuk – „kłótliwy” (dosłownie: chory na kłótnię). „Zazdrosny” – svartsjuk (chory na czarną chorobę). Większość emocji jest w Szwecji chorobą.