Ostatnia noc na Muranowie. Jesteśmy trochę niby nowocześni korsarze: podpisane umowy, kredyty, zobowiązania i w nogi, do Szwecji. Niestety jesteśmy uczciwi, wrócimy zza morza oddać długi i odpracujemy, co zagarnęliśmy. Grzeczni piraci – zasypiamy o dziewiątej wieczorem po przyjeździe z Łodzi.
Budzą nas huk i błyski światła. Wielkomiejskie hałasy? Strzelają.
– Czego to rocznica? – zastanawia się Pietuszka.
– Ty jesteś warszawiak… może ruskiego wyzwolenia, chyba w styczniu… chodziłam do podstawówki na 17 Stycznia…
Piotr wstaje i odsłania koce, zatykające dziury w oknie.
– Chińczycy…
– Niemożliwe – zrywam się z łóżka. Jeszcze niezbyt przytomna, przypominam sobie przepowiednie babci: Żółta rasa świat zaleje. Wojna?
Petardy, sztuczne ognie rozświetlają ciemność.
– Koniec stycznia… Aaa, Nowy Rok. Żegnaj, mój Smoku – Pietuszka całuje mnie w nos.
– To był rzeczywiście Rok Smoka, tyle się narobiło…
Wracamy do łóżka. Nie mogę zasnąć, odnaleźć wymoszczonego snem spokoju. Kręcę się i wpadam w myślotok:
– Nie może być przypadek… Pola według chińskiego kalendarza pojawiła się na świecie w moim roku – Smoka. Słyszy fetowanie swojego roku Wołu…
– Węża – Pietuszka jest lepszy w chińskiej astrologii.
– No, z ojca taoisty – żartuję. – Chciałabym nauczyć ją chińskiego, to znak… potwierdzenie woli Niebos.
– Gretkosia, śpij.
– Nie mogę. Chińczycy wynaleźli petardy do odstraszania demonów, jak ja mam spać, kiedy tam na niebie walka o szczęście Poli?
– Zabiorę cię jutro na chińskie ciastka z wróżbą, tylko śpij…
– Najpierw uspokój córkę – przykładam mu dłoń do pępka. – Rozkopała się.