Ponury szpital. Twierdza, do której porywają karetkami nieuważnych przechodniów, prosto z ulicy. Albo z domu, bezbronnych, wycieńczonych chorobą. Wchodzimy, jeszcze się waham. Piętro ginekologiczne.
Zobaczę, jak jest… można zrezygnować w ostatnim momencie…
Pielęgniarka przynosi moje papiery. Olbrzymi napis: Rh +.
– Pomyłka – prawie krzyczę. Taki błąd… Partacze, trzeba stąd uciekać. Zostawiliby mnie bez surowicy.
– Nie ma żadnego błędu. Kiedy ostatni raz badałaś grupę krwi? – pielęgniarka jest pewna swego.
– Trzydzieści sześć lat temu, na porodówce. W polskiej książeczce zdrowia napisali wtedy Rh -, po matce.
– Powinni cię przebadać później drugi raz. Zdarza się, że krew u niemowląt z konfliktu po jakimś czasie zmienia się na Rh+.
– To może i,A” zmieniło się w coś innego?
– Na „AB”? – podsuwa Piotr, przekonany, że jesteśmy jednej krwi. Tej najnowszej, najbardziej uduchowionej.
– Nieee, to zostaje.
Trudno uwierzyć… jeden problem z głowy, z krwi. Nie mamy konfliktu! Euforia, nawet nie wiem, kiedy się rozebrałam i ułożyłam pod monitorem USG.
– Zdajesz sobie sprawę z ryzyka, minimalne, jednak… – pielęgniarka rozsmarowuje od żeber po seksuna „płyn poślizgowy”. – Przez tydzień nie kąpać się, nie mieć stosunków.
– Czekoladę wolno? – została mi ostatnia przyjemność.
– Oczywiście. Po badaniu leż, słuchaj muzyki i jedz pralinki. Zdarzają się upławy, krwawienie… jeżeli będą obfite, natychmiast dzwoń – włącza ekran. Film o seansie spirytystycznym:
Pojawia się biała mgła, gęstniejąca w ludzką postać. Przybysz z zaświatów. Wybrał sobie mnie na medium. Potrząsa kosteczkami,, pręży kręgosłup. Mimo że widać kościotrupka, nie jest to taniec śmierci, ale życia. Żywczyk z niego, kościpek. Prostuje nóżki i nagle hop! Fikołek na głowie, akrobacje, skoki na łebka. Czuje, że jest oglądany. Bawi się z nami w chowanego, smyrgając po macicy, wystawiając na widok stopę, pupkę.
Rozprostowuje łapki. Ręce? Trzepoczące skrzydła. Dwa miesiące temu uwięzione w kokonie, przyklejone do roztrzęsionej serduszkiem larwy. Nie czuję kopnięć tej harcującej zjawy. Piotr dostrzegł porozumiewawcze machanie do nas łapką i łobuzerską minę. Chyba czujnik przejeżdżający po brzuchu połaskotał też Maleństwo.
– Według mnie… piętnasty tydzień – pielęgniarka kończy badanie. – Bardzo ruchliwe dziecko, więc dobrze rozwinięte, zdrowe…
…zrezygnować? Wytrzeć się, założyć majtki i uciec? Zdrowe…
Wchodzi lekarka. Siwa pani w okularach.
– Brigitta – przedstawia się i podaje mi dłoń,, przygważdżając z powrotem do leżanki.
Naradzają się z pielęgniarką nad ułożeniem płodu.
– Dobry znak, Brigitta – moja patronka. – Piotr głaszcze mnie po spoconym ze strachu czole.
– Tylko patrz, czy nie przekłują dziecka, będziesz patrzył? Nie pozwól…
– Rozluźnij się, sama przez to przeszłam. Nie boli, naprawdę – pielęgniarka szykuje igłę grubości włosa.
– Mogę krzyczeć – ostrzegam.
– Żadnych niekontrolowanych ruchów, myśl o dziecku.
Zaciskam zęby, czekam na ukłucie. Pssst, uciskające, obrzydliwe uczucie szperania po wnętrznościach.
– Wkłuła się – szepcze Piotr. – Małe jest daleko od igły, skuliło się.
Wrażenie przebicia, przedziurawienia uszczelki. Zamiast powietrza wytryskuje mętna woda, zbierana w probówkę. Dłużej nie wytrzymam. Wbijam się Piotrowi paznokciami w rękę.
– Już – Brigitta kończy badanie.
Na skórze nie ma śladu. Zwlekam się ranna, opieram na Pietuszce. Każdy krok jest wstrząsem.
– Za dwa tygodnie wyślemy wyniki… gdyby coś… wtedy wcześniej zadzwonią z kliniki.