W co ja wierzę? W sny. Ostatnio śnił mi się Pan Bóg.
Strawione jedzenie krąży po organizmie, odżywiając komórki. Jego porcje powędrują w części ciała wygłodniałe witamin i energii. Wessie je mózg, wątroba, rurką pępowiny popłyną do Poli. Odżywczy obiad niechcący trafia mi jednak z żołądka do gardła. Zaciskam zęby, nie porzygam się. Poniżej, w przełyku, zaczyna się mozolna, proletariacka harówa metabolizmu, pozbawionego wydelikaconego zmysłu smaku, mam nadzieję. A jeżeli nie? I ręka albo noga mają wyrobione gusta kulinarne?