Filmowy Hannibal to ilustrowanie książki ciekawszej od scenariusza. Wbrew kinowemu skandalowi, omdleniom wrażliwych widzów, ma w sobie mało wyrafinowania i napięcia.
Jedną z niewielu wad książki Harrisa jest niepotrzebna próba uczłowieczania potwora. Kanibalizm Hannibala Lectera, tłumaczony traumą pożarcia ukochanej siostry podczas głodu na Ukrainie. Hannibal nie potrzebuje takich usprawiedliwień, przynajmniej dla mnie. Jest przecież normalny. Jego rejestr psychologiczny obejmuje najniższe i najwyższe tony. Erudyta obdarzony przenikliwą inteligencją, a zarazem ludożerca, wracający instynktownie do najprymitywniejszych zachowań, do rytualnych korzeni ludzkości.
Przeciętniak jest albo inteligentem, odciętym od witalności instynktów, albo półgłówkiem, podążającym za stadnymi (współcześnie „masowymi”) instynktami.
Samotny Hannibal to subtelny „kanibal ludzkości”. Jej ciała i ducha – wytworów sztuki muzycznej, plastycznej, kulinarnej. Nie ma w tym sprzeczności. Bycie koneserem wymaga smaku, czyli połączenia świadomej inteligencji z instynktownym apetytem.
Muzyka Bacha, dzieła florenckiego renesansu, najdroższe wina, gęsie wątróbki – w świecie duplikatów, podróbek i hamburgerów. Hannibal wygryza dla siebie (dosłownie) w gąszczu masowej tandety drogę ku oryginalnemu pięknu. Byłby nadczłowiekiem, gdyby inni byli ludźmi. Są jednak pazernymi podludźmi (oprócz agentki FBI Starling i uczciwego pielęgniarza).
Lecter – psychiatra, obgryzający bliźnich, wyżerający im mózg, to metafora ludzkiej inteligencji złapanej w pułapkę przeciętności. Kiedy nie ma już dokąd się wycofać (opisywane w książce „wewnętrzne pałace wyobraźni Hannibala”), atakuje jak szczur, gryząc napastnika. Niespodziewanie kęs wygryzionego mięsa smakuje nie gorzej od proustowskiej magdalenki, przywołującej odległe wspomnienia dziecięcych miłości i rozczarowań (pożarta siostrzyczka). Czy wyrafinowany Proust, wybierając spośród innych przysmaków akurat magdalenkę, nie miał na myśli jakiegoś pulchnego Magdalenka, nadającego się do pożarcia?
Harris, smakując literacko wariacje Goldbergowskie, renesansowe malowidła, jest po stronie swojego bohatera, któremu w kontemplacji piękna przeszkadza ogłupiony tłum konsumentów. Dla czterech, pięciu miliardów ludzi starczy może chleba, ryżu, ale zabraknie prawdziwej sztuki, rafinady luksusu.
Doktor Hannibal nie jest tylko bogatym turystą – konsumentem, pochłaniającym muzea i krajobrazy. Przez jego usta smakosza przechodzą oryginalne strofy Dantego, starotoskańskie poematy.
W finale pożera mózg, znieczulony morfiną, odcięty od swych pospolitych czynności zarządzania ciałem. Potrawka z czystej inteligencji. Współczesna, psychiatryczna uczta platońska. Rozkoszowanie się światem idei, wydłubywanych z jaskini mózgu. W filmie pasowałaby więc w tej scenie homoseksualna Jodie Foster. Juliannę Moore gra przerażenie zamiast wyrafinowanego dystansu. Ze scenariusza usunięto jej uczucie (platońskie) do Hannibala. Agentka Clarice Starling – duża i mądra dziewczynka (rekordzistka Księgi Cuinnessa, mająca na swym koncie najwięcej trupów w służbie FBI), nie polubi Potwora. W przeciwieństwie do naiwnej dziewczynki, zbierającej kwiatki dla innego monstrum z filmu Frankenstein.
Psychiatra Hannibal Lecter, jak na postmodernistycznego potwora przystało, jest mieszaniną kilku innych stworów masowej wyobraźni i rzeczywistości. Parodią Frankensteina, nową wersją Nosferatu, bałkańskim satrapą.
Nosferatu – nieuchwytny wysłannik śmierci, chroniący się w trumnie. Hannibal, wychodzący z trumny „hibernacji” w pierwszych scenach filmu. Wampir przetaczał śmierć, gryząc ofiarę, mumifikował żywe trupy. Lecter gryzie, masakrując twarze, upodabniając je do twarzy poddanych rozkładem śmierci (albo – metaforycznie – rozkładem moralnym). Hannibal psychiatra i wampiryczny Nosferatu. Fikcja? Na Bałkanach do niedawna jeszcze straszył Psychiatra (z wykształcenia) – wampir (z powołania) – Miloszević.
Psychiatra rządzi swymi poddanymi. Tymi z diagnozą i tymi, którzy oczekują pomocy, nie radząc sobie w życiu. Doktor Hannibal dzięki swej intuicji i psychiatrycznej wiedzy przenika zachowania ludzi.
Daje mu to poczucie wyższości, prowadzące do pogardy i znudzenia. Bawi się jednak dalej, nie potrafiąc porzucić ludzkich pajacyków. Rasowy psychiatra? Najbardziej wyrafinowany potwór, jakiego dotąd wymyśliła literatura.
Wolę książkową wersję Hannibala. Hannibal jest metaforą, podobnie jak bohater American Psycho, symbolizujący zwyrodniałą konsumpcję. Nie rozumiem więc, skąd oburzenie okrucieństwem tych książek i powstałych z nich filmów. Wyrafinowany kanibal i yuppie – morderca są obsesjami widzów, pragnących żyć na poziomie, naśladować modę i mieć dla siebie najlepsze kąski tej cywilizacji. Cywilizacji nie rozwijającej się w imię Boga, Rozumu lub innej dość abstrakcyjnej idei. Zachód nie chroni już obłudnie swej łapczywości pod zawołaniem „Dieu le veut”, „Rozum żąda”, „Moralność wymaga”. Życzy innym (kulturom) i sobie nieprzerywanej wojnami albo kryzysem konsumpcji. Tego chcą teraz od Zachodu Bóg, rozum i moralność. Powiedzenia sobie samemu: „Smacznego”, wyżerając własny mózg, rozsądek, marzenia. Takie jest menu kapitalizmu, jakkolwiek by je przyrządzić i podać: w McDonaldzie, na giełdzie, w bezpłatnej kuchni dla ubogich.
Pola nie była mi dłużna za film dozwolony od lat piętnastu. Nocą, zazwyczaj tak spokojna i zaspana, skopała mnie celnie w wątrobę.