Nic nie tyję. Według podręczników powinnam od dwóch i pół do czterech kilo. Brzuch puchnie, balonik unoszący mnie na wadze. Niemal pusty – dziecko ma parę centymetrów. Mija szesnasty tydzień, Małe powinno już kopać. A jeżeli jednak chore? Coś mi burczy, przelewa się… chyba wyobraźnia. Żadnego kopnięcia.
Obżeram się, dostaję kolorów. Piotr spracowany, pokonany pracą. Ja rosnę, on się zapada. Ogryzany na zapas dla Maleństwa? Wstyd mi tych rumieńców przy jego zapadniętych policzkach.