Lignina do nosa, maligna do głowy. Szprycuję gardło zajzajerem w sprayu, nie połykam – za dużo alkoholu. Cierpliwie wypluwam.
– Ciociu, czemu plujesz do kubka? – aniołek wrócił z porannej mszy. Zabiera się do śniadania.
– Nie pluję. Katar zapchał mi nos i cieknie gardłem – tradycja rodzinnego czarnego humoru zobowiązuje, zwłaszcza w Święta. Siostrzeniec wrzeszczy, jakby zobaczył Aliena:
– Mama!!!
Witajcie podpaski, odstawione na dziewięć miesięcy. Kaszel wytrząsa ze mnie siku i nic nie pomaga cogodzinne odwiedzanie toalety.
– W ciąży tak jest – Siostra dzieli się ze mną oskrzydlonymi pieluchami maxi. – Dziecko naciska na pęcherz.
Boję się, czy Pola nie ogłuchnie. Staram się kasłać cichutko. Nie szarpać mięśniami. To przeziębienie ma objawy padaczki. Leżę na ziemi i łomoczę ciałem w dywan, trzymając się za brzuch i chroniąc Połę.