Pietuszka wiezie mnie na badania do kliniki. Jest lato, pogoda jesienna, leje. Czyli opis przyrody oddaje wewnętrzny stan bohaterów. Ostatnie dni przed horrorem naświetlań, chemioterapii. Pietuszka do końca ma przeczucie: „Nic złego się nie stanie. Nie może, póki jesteśmy razem”.
W szpitalu bada mnie dwóch ginekologów, każdy z własnym superdokładnym telewizorkiem. Rozmawiamy po szwedzko – angielsko – francusku. W rozpaczy, szukając precyzyjnego sformułowania, ginekolog wrzeszczy po łacinie: – Kuna! – Macha mi przed oczyma ręką, pokazując zakrzywienie i się śmieje.
– Nie będę operowana?
– A po co? Taka twoja uroda. Co hem. Koppla av! (Do domu. Rozluźnij się!)
Po raz pierwszy podoba mi się szwedzki: Go hem, go hem, kurwa…
Idę do poczekalni w zielonym, szpitalnym fartuszku ledwo zakrywającym pupę. Najchętniej zadarłabym go jeszcze wyżej, pokazując:.Jestem zdrowa!”
Do sali operacyjnej jedzie łóżko z zapłakaną kobietą. Wchodziłyśmy razem do szpitala. Wloką się za nią plastikowe wnętrzności kroplówek.
– Piotr, jedziemy do domu, pomyłka, jestem zdrowa!!! – krzyczę po polsku na całą poczekalnię.
Przed snem głaszczę lapis lazuli, złote żyłki, przez które absurdalnie przepływa szczęście.
Telefon z Polski, pytanie, czy zgodzimy się na wywiad do „Zwierciadła”, cykl: „Pytania do dwojga”. Cykorzymy… Nigdy nie mówiliśmy publicznie o nas. Gazetowe chuju – muju. Piotr jest przesądny: „Dobrze nam. Po kiego kusić diabła?”
Z drugiej strony, jeżeli już wywieszać prześcieradła,.Zwierciadło” ma swoją klasę, z kolorowych pism najbardziej psychologiczne, z felietonami Eichelbergera, porządnymi tekstami: mniej glamouru, więcej sensu. Zastanawiamy się, próbujemy. Redaktorka wyjątkowo kontaktowa, bez tych szpanów typowych dla (rzędu Naczelnych) prasy kobiecej: „My uczymy kultury i elegancji, produkując świecidełka”.