Grzechotka się zepsuła – oddaję telefon i dostaję nowy. Dzwonię natychmiast do producenta Dam. Jest na planie, oddzwonią. Nie oddzwonili, klasa. Potem się dowiem, że ze względu na moje zdrowie – rozmowy przez komórkę szkodzą kobietom w ciąży. Miała być dżentelmeńska umowa – wzajemne zaufanie. Straciłam chyba miesiąc z życiorysu, pisząc Damy. Jestem zła na siebie, przecież znam tę branżę. Artystyczni gangsterzy.
Bezwiednie najęłam się do cyrku – podpisywanie książek w centrum handlowym Klif. Sanie, sztuczny śnieg, Mikołaj i skrzypaczki. Pani Czubówna zrobiła tu furorę i jeszcze jakiś estradowiec. Chwała Bogu, dzisiaj nikt nie przyszedł. Cudowna klęska. Chowam się do księgarni, kupuję książki o hodowli niemowląt. Konferansjer załamany.
– Może powinnam się przebrać za renifera? – chyba go nie pocieszę.
Agencja artystyczna to biznes, powinno się zarabiać. Z uroczą żoną Konferansjera, oboistką z filharmonii, jemy tiramisu, spoglądając na puste podium, gdzie miałam być świąteczną atrakcją.
Do spotkania w wojskowej bibliotece (admirał) i sopockim domu kultury zarobiliśmy trochę czasu. Konferansjer oprowadza mnie po zapleczu Klifa. Wynajęcie tutaj metra kwadratowego jest droższe od pensji ekspedientek. W magazynie agencja artystyczna przechowuje rekwizyty do występów i nagłośnienie. Kilkumetrowy kostium smoka z nakładaną głową w różowe loczki, cała smocza rodzinka. Zaczynam powoli rozumieć. Jestem rodzajem pluszowej smoczycy, uprzyjemniającej świąteczne zakupy. Czemu nie, w takim kostiumie mogę podpisywać książki, z własną twarzą nie wyjdę na podium i nie zaśpiewam kolędy.
Marzę o głowie smoczycy na resztę wieczoru.
W Sopocie zapchana sala, siedzę z mikrofonem i jestem bardzo ważna. Powoli zdejmuję zielony łeb smoka. Wychylam normalną twarz. Sympatyczni ludzie.
Z inteligentną ostrożnością w oczach. Albo to pomorskie, albo schemat spotkań autorskich: po lewej stronie entuzjaści, po prawej zawsze znajdzie się frustrat. Wyrzucam za drzwi fotografów. Prywatne zdjęcia – proszę bardzo, mogę się upozować na misia, smoka. Za fotki agencyjne dziękuję, nie. Nie będę firmowała debilnych podpisów w gazetach.
– Czemu wycofała pani nazwisko z awangardowego filmu, który będzie poza konkursem na festiwalu w Berlinie?
– Scenariusz pisały cztery osoby, nigdy się nie spotkaliśmy. Łącznikiem był reżyser. Po kilku latach takiej współpracy zobaczyłam film. Mój kawałek nie był mój. I tyle.
– Co pani sądzi o współczesnej krytyce?
– W skrócie? Szkółka niedzielna: Tokarczuk piątka, Gretkowska za drzwi, Stasiuk, nie rozrabiaj… Goerke – w tym momencie wchodzi Natasza Goerke. Światy równoległe? Wciągam ją na krzesło koło mnie. Jest tak delikatna i wrażliwa, że przezroczysta. Rozwieje się w tłumie.
– Zostań – proszę – zaraz koniec.
Od paru godzin jest w Gdańsku, przypadkowo umówiła się w tutejszej knajpce. Oczywiście w zamieszaniu Natasza znika. Zostawia kartkę z internetowym adresem. Bucik Kopciuszka. Nie mam Internetu, mam komórkę. Świetnie się uzupełniamy.