Budzę się wyspana o trzeciej nad ranem. Pietuszka na dyżurze. Błąkam się po mieszkaniu. Oglądam telewizyjne powtórki, czytam. Kładę się do łóżka o piątej, bez nadziei na sen. Jest mi dobrze albo smutno. Nie wiem. Skądś wzruszenie, żal? Płaczę. Zasypiam, dziecinnie ściskając róg poduszki.
To już nie są kopnięcia, rusza się cały brzuch. Gdzieś ucieka. I nagle spokój. Dwie, trzy godziny. Strach, może te niespodziewane podskoki…
– Piotr, posłuchaj, czyjej bije serce!
Panika. Wyłączamy muzykę, zatrzymujemy zegary. Pietuszka najpierw uchem, potem szklanką obsłuchuje brzuch.
– I co?
– Nic. Trzeba mieć słuchawki.
Kładę się, zesztywniała ze strachu. Kwadrans później nieśmiałe bum, bum. Żyje!