Jaki pierwszy motyl, takie całe lato. Dwa dni temu zobaczyłam pazia królowej. Dzisiaj pada śnieg.
Termin minął dziesiątego kwietnia. Położna skonfundowana błędnym wyliczeniem, rodzina zaniepokojona. Z wydawnictwa też naciskają – dwudziestego szóstego kwietnia najpóźniej muszą skończyć skład Polki i oddać ją drukarni. Do tego czasu trzeba zakończyć książkę – czyli urodzić. A tu nic. Żeby wszystkich zadowolić, mam się pociąć… po cesarsku? Rada z wydawnictwa, mająca przyspieszyć rozwiązanie (problemu): chodź na palcach. Włodek B., humanistyczny autorytet naukowy i ojciec bliźniaków, poleca podnoszenie ciężarów.
Piotrowi śniła się już gadająca Pola. Jego dorosła córka – Marianna, dzwoni z Barcelony (tam lato, dwadzieścia stopni), miała właśnie identyczny sen. Polka nigdy mi się nie śniła, czuję się wykolegowana. Wszystkim zebrało się na dzwonienie. Świąteczne życzenia i pytanie: „Już?!”
– Tak, urodziła się… ale taka dziwna… Sam(- a) zobaczysz.
– Co jej jest?
– Wiesz… Piotr, daj ją do telefonu. Ona mówi:
– Dzień dobry. Witam, witam – Pietuszka piszczy cienkim głosem.
– Aaaa – ulga po drugiej stronie. – Nabieracie mnie…
Wielkanocne dekoracje, z braku bazi i kwiatów: kolorowe piórka, powtykane w badyle bezlistnych gałęzi. Gdyby ktoś, nie znając tutejszych obyczajów, znalazł się przed tak przystrojonym szwedzkim domem, doszedłby do wniosku, że wrony rozdziobały egzotycznego ptaka, który zabłądził i poleciał za daleko na północ.
W Wielki Czwartek tradycyjny nalot małoletnich czarownic. Latają od domu do domu. Mają pomalowane węglem zęby, dorysowane mazakiem piegi i zamiast rudych kędziorów płowe włoski pod chusteczką. Złe moce wracają na Wielkanoc ze Skandynawii do piekieł. Proszą na drogę o cukierki i pieniążki. Najmłodsza czarownica zagapiła się i została na schodach, jedząc czekoladkę. Dokładamy jej łakoci.
Nie przez najazd czekoladowych, sepleniących czarownic dopadły mnie złe myśli. Smutek za czymś niewiadomym. Płaczę. Ocieram się o śmierć, oślizłą, konieczną. Cud narodzin – zwykłym powielaniem matrycy. Łatwość pojawienia się życia i łatwość jego zniszczenia. Wycofuję się w siebie, nie ma mnie więcej niż na wyciągnięcie dłoni, wypięty brzuch. Co może mi powiedzieć Pietuszka? Za inteligentny na argumenty. Pocieszenie może być tylko nie z tego świata – nadzieja albo chemia – ogłupiona samozadowoleniem fizjologia. Nie powinnam tak czuć, więc przestaję czuć cokolwiek. Pustka wyścielona bezsensem.