Nareszcie żyję w luksusie: bez pośpiechu. Wyleguję się, czytając Wojnę i pokój - przyjemność klasyki, smak kawy ze śmietanką (nie piję od lat).
Pietuszką zasiada do komputera. Zadaje sensowne pytanie:
– Dlaczego włącza się jednym przyciskiem (wreszcie wie, którym), a wyłącza po skomplikowanych zamknięciach, gorzej od sejfu?
Złoszczę się na jego antytalent.
– Tak ma być, to skomplikowana maszyna – jednak po cichu przyznaję rację. Nauczona pokornie pstrykać po klawiszach, stałam się informatyczną konformistką.
Siedzimy naprzeciwko siebie klapa w klapę otwartych klapotów. Komputery dyszą zwierzęco z dziur wentylacyjnych. Może w środku wachlują się kablowymi ogonami.
Zajęliśmy najważniejszy i najwygodniejszy stół w kuchni. Przedłużamy go stolikiem z salonu. Zakrywamy obrusem. Nie wstając od stołu, krzesełkiem na kółkach przesuwam się z blatu pracowniczego do jadłodajnego.
– Brakuje na końcu małego stolika dla Poli. Byłoby na czym ją przewijać – Piotr myśli już o ciągu stoliczno – rodzinnym.
– Kupimy jej dziecinny komputerek, żeby nam nie przeszkadzała?
Dzwoni szef „Playboya”. Nie mogę się zebrać do tekstu. Rozmawiamy o dzieciach. Pociesza mnie, że nawet okrutne lwy na widok małych dostają instynktu opiekuńczego. Mam aż tak złą opinię w kręgach soft – erotycznych?