Przyjechała z Niemiec Iwonka. Nie widziałyśmy się osiem lat. Przyprowadziła dwie córeczki i zaczęło się pandemonium. Trzyletnia Tereska (jak każda Tereska – ufna optymistka) ukochała kota. Dostała od niego puszystym, perskim ogonem po oku – alergia, wysypka. Siostrzeniec otworzył hermetycznie zamkniętą kawę, która wybuchła mu też w oko. Płacz, przemywanie ran. Przestraszona tym starsza córeczka, Iwony, wykrzykująca polskie słowa z niemieckim akcentem. Przedwojenna burleska w wersji jidysz.
Chwila spokoju w wannie. Ciąża przypomina łysą główkę noworodka, leżącą mi na brzuchu. Pypeć pępka wykrzywia ją w minę naburmuszonego dziecka, zaciskającego ze złości usta.
Telefon zdesperowanego Piotra:
– Nie mogę, ja już nie mogę! Mamy chroniczkę, ustalającą sobie samej leczenie. Te leki weźmie, tamte nie. Świruje, nie śpi po nocach, zamęcza personel.
– Lekarz się zgadza?
– Nic nie ma do powiedzenia. Szwedzka psychiatria to nieludzki liberalizm, póki pacjent nie jest ubezwłasnowolniony, może sam decydować o leczeniu. Ona naprawdę cierpi. Nie widziałem bardziej chorej osoby. Jakikolwiek psychiatra by jej pomógł, a nie liberalizm! Eh… Wracaj, zobaczysz choinkę.
– Dawniej się mówiło: „Mam kolekcję motyli, pójdziemy do mnie obejrzeć?”.
– Przylatuj, ty zmarznięty motylku, czekam.