Z wydawnictwa gruba koperta – korekta Polki. Okładka ze zdjęciem w siódmym miesiącu ciąży, schowanej pod kadrem. Uwierającej w żebra, przyciasnej.
Strony usiane brakującymi przecinkami, dwukropkami. Interpunkcji nigdy się nie nauczę, tajemna wiedza hieroglifów. Przeglądam tekst i czytam go właściwie po raz pierwszy. Powtórki słów, składni. Lenistwo świadomości, powtarzającej najchętniej te same zwroty, piszącej niby przez kalkę. Tego nie zmieni żaden korektor. W dwa dni poprawić sześć miesięcy błędów.
Na marginesach prośba korektora o wytłumaczenie słów bindu i tak dalej. Czyja piszę do gazety albo kolorowego magazynu, gdzie każde słowo musi być zrozumiałe dla każdego?
Słownictwo książek jest bogatsze, jeśli niezrozumiałe, chociaż wytłumaczone (bindu – buddyjski zaczątek życia człowieka, składający się z kropli ojca i matki, po zachodniemu „pierwsza komórka zygoty”), wystarczy sięgnąć po słownik. Straszak gazet. Mózgi zawinięte w gazetę.
Lubię poprawki przed wydaniem książki, gdy siedzę naprzeciwko kapo od słów i się kłócimy.
– To niepoprawnie, niegramatycznie – korektor wywija czerwonym długopisem.
– Ale zrozumiale – czuję, że nareszcie dotknęłam językiem szczebli lingwistycznej klatki. Teraz wystarczy przegryźć.
– Nie, stanowczo tak się nie robi – czyściciele lingwistycznego zoo przyjdą zaraz wysprzątać niestrawione resztki końcówek, deklinacji.
Słowa powinny być na wolności. Są wystarczająco inteligentne i ostrożne, nie zginą w bełkocie. Ze słów zbudowany jest cały nasz świat; ten nieożywiony rzeczowników, pulsujący krwią czasowników. Dających się rozszarpać, a później przeszczepić przedrostków, zaimków i blizn zarostków.
Kochana korekto, więcej zaufania do języka. Litera jest ważna, ale nad nią unosi się sens, nie dający się złapać w sidła gramatyki, wytresować do dreptania po śladach kropek i przecinków w dozwolonej żonie interpunkcji.
Nasze plany: 7 – 10 kwietnia Polka, 1 maja przeprowadzka. Przyjedzie siostra Piotra z mężem, pomogą nam załadować się na prom. 8 kwietnia przyjdzie wycieczka kupujących mieszkanie. Ale możliwe, że nikt nie przyjdzie, a Polka urodzi się 20 kwietnia, popędzana sztucznymi hormonami. My dostaniemy świra z nerwów, dajmy na to 25 kwietnia. Strzeliłabym sobie kielicha, trawkę, relanium, cokolwiek.