Valdez nerwowo oblizał wargi. Sierżant pokazał mu właśnie lukę w systemie, której istnienia nikt nawet nie podejrzewał. Lukę, którą mogli wykorzystać Bogowie…
– Sprytne, bardzo sprytne – przyznał zamyślony. – Skontaktuję się z tobą za godzinę, po posiłku. Wtedy uzgodnimy szczegóły. – Na pożegnanie wyciągnął do niego rękę.
Tego gestu Święcki się nie spodziewał. Odruchowo odwzajemnił uścisk i natychmiast się skrzywił. Poczuł w dłoni chłodny kanciasty kształt.
– Odtwórz to wubekom – szepnął Valdez, widząc jego zaniepokojone spojrzenie. – Zyskamy trochę czasu i swobody.
– Dobrze.
Drzwi wagonika otworzyły się, jednakże porucznik nie wsiadł.
– Muszę ustalić ze starym szczegóły twojego przydziału – wyjaśnił, zanim kolejka ruszyła.
SIEDEMNAŚCIE
W zamkniętym sektorze paliło się tylko co trzecie światło i mimo wyłączonej klimatyzacji panował w nim miły chłód. Człowiek nie pocił się przy każdym ruchu, a puste korytarze dawały poczucie większej swobody, co było wielką odmianą po wizycie w zatłoczonej mesie. Gdyby nie to, że dodatkowa służba odbierała niemal cały wolny czas poza regulaminowymi sześcioma godzinami na sen, można by ją uznać za świetną odskocznię od codziennej rutyny.
Święcki stanął na peronie stacji obok pięciu podobnych do niego nieszczęśników, zajmując miejsce na końcu równego szeregu. Pozostali odbywający karę żołnierze rozglądali się niepewnie po pustym korytarzu, on jednak czekał spokojnie na przybycie Valdeza. W odróżnieniu od nich wiedział, jaka robota go czeka. Obok jego nogi spoczywała duża skrzynka narzędziowa, którą wydał mu przed chwilą otyły podoficer z intendentury.
Świat jest jednak mały, pomyślał Henryan, uświadomiwszy sobie, że wśród skazanych na dodatkową służbę widzi znajomą twarz. Kapral Tregvas stał na drugim końcu szeregu. Z obojętną miną przyglądał się planowi poziomu zdobiącemu przeciwległą ścianę. Czyżby przypadek?
Porucznik zjawił się minutę po czasie. Nie wysiadł z kolejki, jak się spodziewali, lecz wyłonił się nagle z bocznego korytarza. Zaskoczeni jego nadejściem z nieoczekiwanej strony, stanęli na baczność sekundę później, niż trzeba.
– Spocznij! – rzucił i natychmiast zaczął przydzielać zadania. – Bodko i Ramirez, korytarz główny. Stuyvesant i Kimmie, strefa trzecia. Tregvas i Pry, za mną.
Schylając się po skrzynkę narzędziową, Święcki zerknął na kaprala. Kolejny przypadek?
Ruszyli w głąb korytarza, którym przyszedł porucznik. Przed nimi szła para zmierzająca do strefy trzeciej, ale już na następnym rozwidleniu zostali sami. Stuyvesant i Kimmie skręcili w prawo. Valdez poprowadził Święckiego i Tregvasa w drugą stronę. Nie odezwał się słowem, dopóki nie dotarli do celu, którym była śluza techniczna w samym sercu jedynki.
Porucznik zatrzymał się przy pancernym włazie. Dalej znajdowały się schody łączące wszystkie poziomy tego sektora obręczy. Pokonując je, dotrą do śluzy na najwyższym poziomie stacji. Pomieszczenie to przylegało do jednego z ośmiu ramion biegnących z piasty do sektorów mieszkalnych i tylko z niego można było przejść do ciągnących się wokół całej obręczy korytarzy technicznych, aby dostać się do upraw hydroponicznych albo magazynów i maszynowni zapewniających funkcjonowanie całego sektora.
– Kapralu – Valdez zwrócił się do Tregvasa – zajmiecie się ustawieniami modułów sterujących we wszystkich windach tego ramienia. Kabiny mają się zatrzymywać tylko na wydzielonych poziomach mieszkalnych, na stacji tarasów obserwacyjnych i przy bramce kosmoportu. Wszystkie pozostałe przystanki zablokujecie. Elektronicznie i mechanicznie. Zrozumiano?
Tregvas skinął głową.
– Zrobi się, sir.
– Sierżancie – porucznik przeniósł wzrok na Henryana – waszym zadaniem będzie przeprowadzenie diagnostyki technicznych wind wewnątrzprzedziałowych. Skafander ciśnieniowy znajdziecie tam – wskazał palcem właz.
– Mam włożyć skafander do sprawdzenia wind? – zdziwił się Święcki.
– Oszczędzamy na czym się da. Dlatego w korytarzach technicznych nie utrzymujemy atmosfery – wyjaśnił pośpiesznie Valdez, jakby przyłapano go na czymś wstydliwym. – Zaczniecie od pomieszczeń po tamtej stronie ramienia.
– Tak jest! – odpowiedział przepisowo Święcki i na tym skończyła się krótka odprawa.
Zostali sami. Henryan podniósł skrzynkę narzędziową i podszedł do włazu śluzy. Aktywował zamek kartą i czekał spokojnie, aż niewielkie pomieszczenie napełni się powietrzem. Tarcza zamka powoli zmieniała kolor z czerwonego na zielony.
– Za co zesłali kolegę na roboty? – zagaił Tregvas.
– Za nic – odparł Henryan, nie odwracając głowy.
– Jak nas wszystkich. Pułkownik Bruttal ma twardą rękę – podsumował kapral i zamilkł. Najwyraźniej brakowało mu pomysłu, jak rozpocząć właściwą rozmowę.
Święcki postanowił skrócić jego męki.
– Jeśli zamierzasz znów uderzyć do mnie z jakąś propozycją, to możesz sobie darować – powiedział, gdy tarcza zamka przybrała ciemnozielony kolor i masywny właz odskoczył z sykiem od kołnierza.
– Wystarczyłoby zwykłe dziękuję – burknął Tregvas.
– Za co?
– Choćby za ostrzeżenie.
– Serio? – Sierżant ruszył w górę wąskich schodów. – Mam dziękować za to, że ostrzegliście mnie, gdy wubecja przyszła zabrać jakieś gówno, które wcześniej mi podrzuciliście? Może to raczej ja powinienem usłyszeć słowo przepraszam.
Kapral spuścił wzrok.
– Staraliśmy się, żeby kryształy trafiały do kolegi…
– Nie jestem waszym kolegą, kapralu! – Ostatnie słowo zabrzmiało w ustach Święckiego jak obelga.
– Przepraszam, sierżancie.
– Za kryształy?
– Nie, za kolegę.
Dalej szli w milczeniu. Gdy dotarli na najwyższy poziom, Tregvas trzymał się z dala od Święckiego. Stanął pod ścianą i patrzył spode łba, jakby ktoś go skrzywdził.
– Dostałem przez was niezły wpieprz od czarnych – rzucił poirytowany jego zachowaniem Henryan. – Do tej pory mam krew w moczu. Za to też moglibyście przeprosić.
– Nie wiedzieliśmy, naprawdę…
– Nie wiedzieliście, że wubecja będzie miała na oku następcę Seiferta?
– Nie wiedzieliśmy, że czarni posuną się do bicia. Nigdy wcześniej nie tknęli żadnego z naszych.
Święcki sprawdził dane na wyświetlaczu śluzy. Włożenie skafandra trwało około trzech minut, mieli więc chwilę na wyjaśnienie sobie paru spraw. Po uszczelnieniu hełmu zamierzał zająć się wykonaniem powierzonego mu zadania. Każda chwila zwłoki mogła oznaczać śmierć kolejnego kleksa… Gurda, poprawił się w myślach.
– Mów, co masz do powiedzenia. Daję ci tyle czasu, ile zajmuje włożenie skafandra. Potem zabieram skrzynkę i znikam.
Tregvas oblizał spierzchnięte wargi. Pot perlił się na jego czole, choć w śluzie wcale nie było gorąco. Ta sytuacja musiała go mocno stresować…
– Jestem tylko pionkiem – zaczął ostrożnie, wkładając stopy w rozpięty na stelażu skafander. – Jednym z wielu. Kazali mi nawywijać w kantynie, żebym tutaj trafił. Cała piątka, tam, przy windach, była od nas. Chcieliśmy mieć pewność, że Valdez nie przydzieli panu sierżantowi nikogo innego. – Zniżył konfidencjonalnie głos. – By pan sierżant mógł porozmawiać w spokoju z kimś ważniejszym.
– O czym ty gadasz, człowieku? – Święcki spojrzał na niego jak na wariata.
Tregvas wskazał głową drzwi prowadzące na poziom techniczny.
– Tam czeka ktoś, kto wie znacznie więcej niż ja. Ktoś, kto naprawdę będzie mógł pana przeprosić.
* * *
Korytarz techniczny na najwyższym poziomie obręczy był znacznie węższy niż te w sektorach mieszkalnych. Druga – nie mniej ważna – różnica polegała na tym, że jego plastalowe ściany pozostawały cały czas przezroczyste. Za nimi ciągnęły się w nieskończoność ogrody hydroponiczne i komory z uprawami mięsa. Między kolejnymi polami dało się zauważyć obłe kształty zbiorników. Zielone zawierały zapasy wody, w białych gromadzono tlen.
Widząc ogrom tego miejsca, Henryan zrozumiał, dlaczego dowództwo zrezygnowało z utrzymywania atmosfery na poziomie technicznym stacji. Plantacje były w pełni zautomatyzowane, pracownicy obsługi pojawiali się w nich od święta, zazwyczaj wtedy, gdy dochodziło do poważniejszej awarii, z którą nie potrafiły sobie poradzić roboty. Ciągnące się wzdłuż całej obręczy korytarze miały wiele kilometrów. Oszczędności na ogrzewaniu i napowietrzaniu tak dużej przestrzeni musiały być gigantyczne.