Литмир - Электронная Библиотека
Содержание  
A
A

Taki stan rzeczy trwał od niemal trzydziestu wylewów i właśnie miał ulec zmianie. Rada Najwyższa Gurdu’dihanu, pragnąca jak nigdy likwidacji wszystkiej broni, uznała, że musi załatwić tę sprawę raz na zawsze.

TRZY

System Xan 4, Sektor X-ray,

06.09.2354

Czas na rozwiązanie ostatniej zagadki, pomyślał Święcki, wsiadając do wagonika kolejki magnetycznej.

Czwartego dnia, po zdaniu krótkiego egzaminu teoretycznego z wiedzy o Becie i strukturach projektu, wyruszył rankiem na pierwszą wachtę. Centrum dowodzenia, do którego zmierzał, mieściło się w sektorze czwartym, dokładnie po przeciwnej stronie obręczy. Część roboczo-mieszkalna tego giganta składała się z ośmiu czteropoziomowych segmentów o długości niemal dwóch kilometrów każdy. Wszystkie podzielono na pięć mniejszych przedziałów, które można było odłączyć od reszty konstrukcji.

Sektory pierwszy, drugi, siódmy i ósmy przeznaczono na kwatery mieszkalne, w trzecim znajdował się dział naukowy (jego pracowników zakwaterowano w dwójce). Czwarty mieścił kompleks kwatery głównej, w tym centrum dowodzenia będące sercem całej stacji. Piąty sektor był zamknięty – Wydział Bezpieczeństwa ulokował tam areszty, pokoje przesłuchań i tym podobne miejsca, o których większość ludzi wolała nie wiedzieć. Szósty i ostatni – o ile koło może mieć koniec – zajmował pion medyczny, przy czym lekarze mieszkali w siódemce. Ósemkę zarezerwowano dla wojska, a jedynkę dla personelu technicznego.

Henryan rozejrzał się po przestronnej kabinie. Oprócz niego w jasno oświetlonym walcu znajdowali się lekarze, technicy, naukowcy i kilku żołnierzy z kompanii wartowniczej. Ani jednej znajomej twarzy, pomyślał. W ciągu trzech dni intensywnego szkolenia nie poznał wprawdzie wielu osób, ale mimo wszystko liczył, że spotka po drodze chłopaków, z którymi jadał posiłki w przedziałowej mesie.

Ekspresowa kolejka, najszybsza z trzech linii dostępnych na obręczy, zatrzymywała się co pięć stacji, w centralnych przedziałach segmentów, wypluwając i połykając zastępy ludzi.

Szczęście uśmiechnęło się do Święckiego już na drugiej stacji. W sektorze medycznym do wagonika wsiadł zamyślony Valdez. Pod pachą trzymał całe naręcze czytników.

– Pomogę panu – zaproponował sierżant, podchodząc.

Porucznik spojrzał półprzytomnym wzrokiem, jakby go nie poznawał, ale po sekundzie zamrugał z błyskiem zrozumienia w oczach.

– A, to wy, Pry – rzucił sztywno, lecz pozwolił Henryanowi zabrać część dokumentacji. – Wybaczcie, sierżancie, miałem ciężką noc.

– Impreza w klubie oficerskim? – Święcki uśmiechnął się znacząco.

– Akurat – mruknął Valdez, zachowując kamienną twarz. – Robota. Na waszym miejscu nie liczyłbym na wiele wolnego w najbliższym czasie.

– Zamierza pan w takim stanie pełnić służbę?

– Ależ skąd. Zdaję raport staremu i kładę się spać.

Kolejka zatrzymała się na ponadplanowym przystanku, w sektorze zamkniętym. Nikt nie wysiadł, za to do kabiny weszło dwóch wubeków. Gdyby nie spora różnica wzrostu, wyglądaliby jak bliźniacy – łyse pały, czarne mundury, grafitowe naczolniki, ponure miny. Porucznik cofnął się pod ścianę i skinął na Henryana. Widać lepiej było nie wchodzić im w drogę…

– Za co usunięto tamtych trzech? – zapytał Święcki ściszonym głosem.

– Kogo macie na myśli? – bąknął rozkojarzony wciąż oficer.

– Pomarańczowych – sprecyzował sierżant, zauważając, że jeden z agentów strzyże lekko uchem. Wszczepy dawały tym draniom nadludzką czułość słuchu.

– Pomarańczowych? – zdumiał się Valdez.

Chyba rzeczywiście nie doszedł jeszcze do siebie po ciężkiej nocy.

Kolejny ponadplanowy przystanek, nieopisany, zamknięty barierą pola siłowego. Sztywniacy wysiedli, nie odezwawszy się ani razu.

– Przylot, zastępstwo – Święcki nakierował porucznika.

– Chodzi wam o Seiferta i jego chłopców?

– Tak, jeśli to oni kicali w kierunku wahadłowca, którym przyleciałem – odparł Henryan.

W ciągu tych kilku dni nieraz się zastanawiał, co było powodem aresztowania poprzedniego łącznościowca. Nie dowiedział się tego podczas pierwszej odprawy, a informacja o Obcych była tak szokująca, że wszystkie pozostałe kwestie natychmiast poszły w zapomnienie. Później, w trakcie kursu i na kwaterach, wolał o nic nie pytać.

– Zachciało im się bawić w Pana Boga. – Valdez uśmiechnął się do swoich myśli. – No i zostali strąceni do piekła.

– Słucham? – Henryan zmarszczył brwi.

Jeśli dobrze zrozumiał porucznika, jego poprzednik otrzymał bilet w jedną stronę: wysłano go do legendarnego tajnego więzienia, z którego nikt jeszcze nie wrócił. Chociaż ten wtręt o Bogu… To mogła być tylko przenośnia.

– Wszystkiego się dowiecie. Już wkrótce. – Valdez spojrzał na niego dziwnie.

Henryan westchnął. Albo jego nowy przełożony bardzo potrzebował odpoczynku, albo niewiele wiedział.

– Przepraszam, panie poruczniku, ale naprawdę nic z tego nie rozumiem.

– Uwierzcie mi, Pry, tak jest dla was lepiej. Nic nie rozumiecie, nic nie wiecie, nic was nie interesuje. Wykonujecie rozkazy i zapominacie o całej reszcie.

– Całkiem rozsądne podejście – przyznał Święcki.

– Zwłaszcza w waszej sytuacji – stwierdził Valdez. – Jesteście tu nowi, nie macie bladego pojęcia o tym, co się dzieje tam, na dole.

– Trochę wiem o projekcie. Przez trzy dni kazali mi wkuwać faunę i florę Bety. Nie mówiąc już o historii kleksów i zwierzaków.

– Nie chodzi mi o Obcych, tylko o naszych – sprostował Valdez. – O ile naukowcy są karniejsi od robotów, o tyle chłopaki z ochrony nudzą się i bez przerwy wpadają na niewydarzone pomysły. A to podeślą jakiemuś bardowi nanobota, który podszepnie znajomy refrenik, a to nauczą kleksa, jak pędzić bimber z tutejszego ziarna.

– Dobre! – Henryan roześmiał się, ale zaraz umilkł zganiony wzrokiem.

– Naprawdę lubicie nosić pomarańczowe wdzianka? – zapytał porucznik, zniżając głos.

– Nie, sir. – Święcki natychmiast spoważniał.

– To są obce rasy, cywilizacje starsze od naszej, choć prymitywniejsze. Nie mamy prawa ingerować w życie tych istot. To ich świat i ich historia. Zdajecie sobie sprawę, jak cenne mogą być wyniki obserwacji, które prowadzimy tam, na dole?

– Rozumiem wagę badań naukowych, ale myślę, że dożywocie za takie duperele to spora przesada.

– Gdybyście naprawdę myśleli, Pry, nie spędzilibyście trzech lat w kopalniach helonu i nie powiedzielibyście tego, czego przed chwilą nie usłyszałem.

– Tak jest.

Porucznik spojrzał mu prosto w oczy, a potem rozejrzał się czujnie, jakby chciał sprawdzić, czy nikt ich nie podsłucha. Usatysfakcjonowany pochylił się w kierunku Święckiego.

– W tym wypadku nie chodzi o żadne duperele. Dodatkowe wachty, degradacja, miesiąc aresztu… Do tej pory podobne wyskoki kończyły się normalnymi karami, ale kilka tygodni temu doszło do niesłychanej eskalacji tego szaleństwa. – Zerknął na wyświetlacz. Od centrum dowodzenia dzieliły ich niespełna trzy minuty jazdy. – Doktor Fukkuya pierwszy zameldował o dziwnych zachowaniach zwierzaków. Zaobserwował, i to na kilku oddalonych od siebie stanowiskach, że wojownicy odprawiają nowe rytuały. Wyobraźcie sobie, że kończyli zwyczajowe modlitwy, żegnając się jak chrześcijanie. To wzbudziło uzasadniony niepokój pionu naukowego. Wzmocniliśmy nasłuch sektora i już po dwu dobach wiedzieliśmy, że jeden z suhurskich garstników miał widzenie, podczas którego Duchy Gór… to takie ich pomniejsze bóstwa, coś w rodzaju klanowych aniołów stróżów… przekazały mu informację, że bogowie odwrócili się od Suhurów, skazując ich na zagładę. Rzecz jasna, byty opiekuńcze nie chciały się z tym pogodzić.

Święcki pokręcił głową.

– To jakieś brednie…

– Nie do końca – przerwał mu Valdez. – Z nasłuchu na Gurdu’dihanie wiemy, że tamtejsza Rada Najwyższa zaakceptowała niedawno plan ostatniej kampanii. Gurdowie ruszą już wkrótce, rozkazy płyną właśnie przez morze wraz z uzupełnieniami dla armii sampo-sithu. To oznacza rychłą zagładę Suhurów, której my zgodnie z rozkazami będziemy się biernie przyglądać.

37
{"b":"576598","o":1}