Литмир - Электронная Библиотека
Содержание  
A
A

Annelly odskoczyła od niego jak oparzona.

– Kim pan jest? – zapytała, blednąc.

– W rudym było ci bardziej do twarzy – powiedział, udając, że ta reakcja go nie uraziła.

– Nie jesteśmy na ty! – warknęła, nadal się cofając.

– Zatem pora to zmienić, Annelly.

– Naprawdę, sierżancie… Święcki?

W tym momencie i on przestał się uśmiechać. Zauważył błysk satysfakcji w jej oczach. Postanowił, że musi jej za to odpłacić, bez względu na koszty.

– Czy jest na tej pieprzonej stacji ktoś, kto jeszcze nie wie, jak się naprawdę nazywam? – zapytał, siląc się na kpiący ton.

– Może naukowcy – odparła z bezpiecznej odległości. – Są tak przejęci swoim projektem, że nie zwracają na nas uwagi. W ich oczach niczym się nie różnimy. Ot, pajace w identycznych ubrankach i śmiesznych czapeczkach – zacytowała Godbless, a może jakiegoś innego jajogłowego.

Nie skomentował tego, pozwalając, by cisza trwała. Oboje potrzebowali czasu, by dojść do siebie po tym, jak on ją zaskoczył, a ona wyprowadziła go z równowagi. Choć Annelly powinna być w większym szoku, pierwsza przerwała milczenie.

– Przychodząc tutaj, oddał pan niedźwiedzią przysługę nam obojgu – stwierdziła z rezygnacją.

Chyba się bała. Nie jego, ale wpadki. Trzech jej wspólników opuściło stację w pomarańczowych kombinezonach. Jeśli wubecy ją namierzą, też dostanie wyrok.

– Nie martw się – uspokoił ją szybko. – Zrobiłem z Zajcewem podmiankę na stacji.

Zaczynał odzyskiwać humor. Doszedł do wniosku, że jego sytuacja nie uległa większej zmianie. Co z tego, że Bogowie wiedzą, kim naprawdę jest? Skoro widzieli jego kartotekę, tym bardziej powinni się z nim liczyć.

– Zajcew! – prychnęła pogardliwie, nadal trzymając się z dala od Święckiego. – Mogłam się domyślić, że mnie wystawi. Durny Afroeuropejczyk!

– On nie wie, że tu jestem – wyjaśnił Henryan. Widząc jej niedowierzanie, dodał: – Sam cię znalazłem, dzięki oprogramowaniu identyfikacyjnemu. Stiepandriej pomógł mi tylko zniknąć na chwilę z pola widzenia systemu. Nie powiedziałem mu, jak zamierzam skorzystać z tej swobody.

– Akurat – zaśmiała się, ale bardzo nerwowo. Głos drżał jej lekko, gdy wypowiadała kolejne słowa. – Program nie mógł mnie wskazać.

– Masz rację – przyznał, podchodząc bliżej – choć nie do końca. Musimy pogadać. To będzie dłuższa rozmowa, więc lepiej usiądźmy. Półmrok mi nie przeszkadza…

Wskazała mu krzesło, sama zaś podeszła do gniazda, by umieścić w nim baterie kinetyczne. Moment później główny panel oświetleniowy rozjarzył się przyjemną żółcią.

– Jest pan chodzącą zagadką, sierżancie…

– Przejdźmy na ty. Mam na imię Henryan.

– Pozwoli pan, że sama zdecyduję, jak będę się do pana zwracać – powiedziała z wyższością, przysiadając na koi. Była spięta i świadoma tego, że zdradza ją drżący głos oraz mowa ciała. Próbowała zapanować nad strachem, ale nie bardzo jej to wychodziło.

– Jak chcesz – mruknął Święcki. On czuł się coraz swobodniej. Podjął temat jakby nigdy nic. – Potrafisz unikać kamer, ale każdy dobry operator mający do dyspozycji zaawansowane narzędzia, jakimi dysponuje ta stacja, namierzy cię bez trudu.

– Wcale nie – zaprotestowała nieprzekonująco.

– Chcesz wiedzieć, jaki błąd popełniłaś? – zapytał uprzejmie.

Nie odpowiedziała. Dłuższą chwilę siedziała ze spuszczoną głową, pewnie zastanawiając się nad tym wszystkim, po czym wreszcie podniosła wzrok i spojrzała w jego kierunku. Sądząc po minie, domyślała się prawdy.

– Bardziej mnie interesuje cel pańskiej wizyty, sierżancie.

Henryan usiadł wygodniej i obdarzył ją przyjaznym uśmiechem.

– Mam do ciebie dwie sprawy – zaczął. – Skoro wiesz, kim jestem i dlaczego Rutta ściągnął mnie na miejsce Seiferta, musisz też rozumieć, że nie macie co liczyć na moją pomoc. Uwierz mi, nie zrobię niczego, co groziłoby mi powrotem na Pas Sturgeona. Wolałbym zginąć w najokrutniejszy sposób, niż spędzić tam jeszcze jeden dzień. – Skinęła głową, jakby wiedziała, jak tam jest, lecz zrezygnował z uświadamiania jej prawdy. Nie miał na to czasu. Może następnym razem, o ile będzie jakiś następny raz. – Wubecy siedzą mi na karku… – podjął, a ona poruszyła się niespokojnie. Widząc to, uniósł szybko dłoń i nie pozwolił jej dojść do głosu. – Jeśli wezmą mnie w obroty, wyśpiewam im wszystko, co wiem. Dlatego będę potrzebował twojej, a raczej waszej pomocy. – Podał jej złożoną równo kartkę. Gdyby Annelly nie należała do Bogów, zapewne zrobiłaby wielkie oczy na widok pisma ręcznego. W dobie aktywowanych głosem edytorów i translatorów ludzie zdążyli zapomnieć, czym jest kaligrafia. Nawet podpisy wyszły z mody, zastąpiły je skanery linii papilarnych, DNA i siatkówki oka. Tylko staromodni dziwacy i spiskowcy porozumiewali się jeszcze w ten sposób. On czuł się tym pierwszym, ona z pewnością należała do drugiej grupy.

– To nie powinno być trudne – stwierdziła, przeczytawszy listę. – Nie rozumiem tylko…

– Uwierz mi, wiem, co robię – zapewnił ją z głębokim przekonaniem. – Dasz mi odpowiedź przez Zajcewa, gdy wszystko będzie gotowe.

– Decyzja, czy ci pomożemy, nie zależy ode mnie – zastrzegła, widząc, że Henryan wstaje.

– Wiem.

– Mój zwierzchnik może uznać, że pomaganie komuś, kto nie przysłuży się naszej sprawie… – zawiesiła znacząco głos.

– Wam bardziej niż mnie powinno zależeć na zneutralizowaniu działań wubeków. – Henryan ruszył w kierunku drzwi. – Rutta chce ukręcić łeb sprawie. Wubecja marzy o wykryciu spisku i wysłaniu nas wszystkich do kolonii karnej. Rachunek wydaje się prosty…

– Zaczekaj – przerwała mu. – Jaką mamy pewność, że nie organizujesz tego wszystkiego, by nas wsypać?

Święcki spojrzał na nią z politowaniem.

– Gdybym chciał was wsypać – odparł rozbawionym tonem – podałbym wubecji następujące nazwiska: Gortad, Simmons, Zajcew, Fourmiere, Ngogo. Mam nadzieję, że żadnego nie przekręciłem. Mając na widelcu tylu Bogów, bez problemu zgarnęliby całą resztę. Siedzieliby sobie spokojnie na dupach, a wy sami wpadalibyście w ich sieci. – Dostrzegłszy jej sceptycyzm, dodał jeszcze: – Jeśli mi nie wierzysz, sama załatw to, o co proszę. Nie musisz angażować w to przyjaciół.

Zaskoczył ją tą propozycją. Ochłonęła jednak, zanim dotarł do wyjścia.

– A ta druga sprawa? – przypomniała.

Henryan odwrócił się raz jeszcze.

– Sam nie dam rady załatwić tego wubeka. Będziesz mi potrzebna.

– Ja? – Annelly otworzyła usta ze zdziwienia.

– Tak, ty. Masz głowę na karku. Nie spanikujesz, jeśli coś pójdzie nie tak. I będziesz umiała zniknąć po akcji. A uwierz mi, wszystko może się popieprzyć, jeśli źle oceniłem tego gnoja.

CZTERNAŚCIE

System Xan 4, Sektor X-ray,

12.09.2354

Gdyby wzrok mógł zabijać, Henryan zamieniłby się w sito, potem w krwawą miazgę, a na końcu w popiół. Zajcew czekał na niego w korytarzu przed stacją kolejki z taką miną, że niektórzy z przechodzących tamtędy żołnierzy omijali go szerokim łukiem. Święcki jednak się nie przejmował.

– Masz coś dla mnie? – zapytał, przechodząc od razu do sedna.

Wartownik błysnął groźnie białkami.

– Kolega nieźle mnie wrobił – powiedział, a zabrzmiało to jak pomruk budzącego się wulkanu.

– Nie, kolega w nic cię nie wrobił. Masz coś dla mnie?

Czarnoskóry wartownik skinął głową.

– Kazała powiedzieć, że wszystko jest gotowe. Zaproszenie wysłano na osiemnastą. Sześć, B, dwa, piętnaście.

– To wszystko?

Zamiast odpowiedzieć, urażony wciąż Zajcew zadarł nos i odszedł bez pożegnania. Święcki zignorował go. Annelly była naprawdę niezła, jeśli zdołała załatwić wszystko w jeden wieczór. Spodziewał się, że zajmie jej to kilka dni, a tu proszę, taka niespodzianka. Zaraz jednak przyszło otrzeźwienie. A może to pułapka? Za dużo wiedział, więc Bogowie uznali, że bezpieczniej będzie upozorować wypadek… Wsiadając do kolejki, potrząsnął głową. Nie, nie ryzykowaliby, wiedząc, kim jestem i co potrafię. Nie są głupi, a przecież tylko kompletny idiota uwierzyłby, że nie zabezpieczyłem się na taką ewentualność! Zaśmiał się pod nosem. Jeśli ktoś tu jest idiotą, to tylko ja…

52
{"b":"576598","o":1}